„Bez względu na to, co powiedzą albo zrobią Niemcy, my musimy mieć elektrownie atomowe, ponieważ nie możemy oprzeć się tylko na zawodnej energetyce odnawialnej. Warto pamiętać o jeszcze jednej rzeczy. Niemcy blokując nasze inwestycje jądrowe wywołają irytację nie tylko w Warszawie, ale także w Waszyngtonie, ponieważ amerykańskie firmy są partnerem tego projektu” - mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl Izabela Kloc, europosłanka Prawa i Sprawiedliwości.
CZYTAJ WIĘCEJ:
wPolityce.pl: Czy istnieje realne zagrożenie, że Niemcy zablokują budowę atomu?
Izabela Kloc: Gdyby Unia Europejska była normalną, demokratyczną strukturą to odpowiedź na to pytanie byłaby oczywista. Żadne państwo nie ma prawa ingerować w politykę energetyczną swojego sąsiada i blokować jego strategicznych inwestycji. Unia dryfuje jednak w stronę sfederalizowanego superpaństwa ze stolicą w Brukseli, ale gdzie warunki dyktuje najsilniejszy gracz, czyli Berlin. Zresztą kanclerz Scholz nie kryje, że priorytetem jego rządu jest przyspieszenie unijnej integracji, a Niemcy chcą być liderem tego procesu. Już w lutym tego roku, kiedy pojawiły się informacje, że polskie projekty atomowe nabierają rozpędu, po spotkaniu z minister klimatu i środowiska Anną Moskwą, jej odpowiedniczka w niemieckim rządzie Steffi Lemke powiedziała, że: „jeśli w Polsce dojdzie do budowy reaktorów, to będziemy pracować z użyciem odpowiednich instrumentów prawnych”. Teraz Niemcy poszli o krok dalej i straszą nas sprzeciwem czterech krajów związkowych: Brandenburgii, Maklemburgii Pomorze Przednie, Saksonii oraz Berlina. Polska, przynajmniej kiedy rządzi Prawo i Sprawiedliwość, nie ulegnie tym naciskom. Transformacja energetyczna i wymuszone odchodzenie od paliw kopalnych stawia nas w sytuacji bez wyjścia. Bez względu na to, co powiedzą albo zrobią Niemcy, my musimy mieć elektrownie atomowe, ponieważ nie możemy oprzeć się tylko na zawodnej energetyce odnawialnej. Warto pamiętać o jeszcze jednej rzeczy. Niemcy blokując nasze inwestycji jądrowe wywołają irytację nie tylko w Warszawie, ale także w Waszyngtonie, ponieważ amerykańskie firmy są partnerem tego projektu.
Skąd taka postawa naszego zachodniego sąsiada przy jednoczesnej presji na transformację energetyczną i odchodzenie od węgla?
Sprawa jest oczywista. Niemcy przez długie lata razem z Rosją budowały grunt pod zmonopolizowanie europejskiego rynku energetycznego. Przecież wymuszanie dekarbonizacji energetyki nie wynikało z troski o klimat, lecz z czysto biznesowego planu wyeliminowania węgla i zastąpienia go gazem sprowadzanym za pośrednictwem Nord Stream. Niemcy wymuszają na państwach unijnych inwestowanie w energetykę odnawialną, bo zdają sobie sprawę z jej zawodności. Panele słoneczne i farmy wiatrowe nie gwarantują stabilności dostaw prądu. Potrzebne są jeszcze inne źródła. Skoro węgiel idzie w odstawkę to pozostaje gaz i atom. Jeśli poprzez polityczne i gospodarcze naciski Niemcy wymusiłyby na Polsce rezygnację z energetyki jądrowej to pozostanie nam tylko jedno: niemiecki gaz. Oczywiście, realizację tych planów zahamowała wojna co nie znaczy, że Berlin zrezygnował z nich na zawsze.
Czy argumenty dotyczące Fukushimy i Czarnobyla są sensowne?
Przywoływanie awarii w Czarnobylu i Fukushimie służy jedynie niemieckiej, pseudoekologicznej propagandzie adresowanej do własnego społeczeństwa oraz do przeczulonych na punkcie ekologii kręgów w Unii Europejskiej. Do katastrofy w japońskiej „atomówce” doszło na wskutek trzęsienia ziemi i potężnej fali tsunami. Polska jest wolna od takich zagrożeń. Natomiast dlaczego doszło do awarii w Czarnobylu opowiada doskonały serial pod tym tytułem. W Związku Radzieckim wszystko działało źle i dlatego ten system w końcu runął. Czarnobyl był najbardziej tragicznym przykładem sowieckiej korupcji, pijaństwa, strachu, niewiedzy i głupoty. Zresztą cała branża energetyki atomowej wyciągnęła wnioski z obu tych katastrof. Reaktory, które Polska chce zbudować we współpracy z amerykańskimi i koreańskimi firmami są bezawaryjne, niezawodne i bezpieczne dla środowiska.
Czy na postawę Niemiec ma wpływ uwikłanie władz jednego z landów w kontakty z Gazpromem?
Z całą pewnością. Meklemburgię Pomorze Przednie można wręcz nazwać przyczółkiem rosyjskich interesów w Niemczech i całej Europie. Przypomnijmy, że ten land zasłynął z obrony Nord Stream 2, kiedy Stany Zjednoczone zapowiedziały nałożenie sankcji na ten projekt. Z kolei niemieckie media wciąż ujawniają nowe szczegóły na temat Manueli Schwesig, premier Meklemburgii Pomorze-Przednie, która współpracowała z Rosją po napaści na Ukrainę i mimo sankcji nałożonych przez społeczność międzynarodową. Jedna z fundacji założonych przez Schwesig, oficjalnie miała wspierać projekty ekologicznie, a faktycznie brała pieniądze od Gazpromu i umacniała rosyjskie wpływy gospodarcze w tym landzie. Do takich sytuacji nie dochodziłoby, gdyby nie ciche przyzwolenie Berlina. Nie zapominajmy, że Olaf Scholz, w latach osiemdziesiątych był aktywnym działaczem marksistowskiego skrzydła młodzieżówki SPD. Organizacją kierował wtedy Gerhard Schröder. Obaj byli gorącymi zwolennikami zbliżenia z enerdowską młodzieżówką komunistyczną FDJ, która była do głębi zinfiltrowana i sterowana przez Moskwę. Schröder był w latach 1998-2005 kanclerzem Niemiec i to on utorował drogę do rurociągu Nord Strem, który dał początek uzależniania europejskiej energetyki od Kremla. Został za to nagrodzony lukratywną posadą w Gazpromie. Scholz nigdy nie odciął się wyraźnie od swojego idola i przyjaciela. Polityczno-gospodarczy deal między Niemcami i Rosją jest znacznie głębszy i poważniejszy, niż wybryki premier pojedynczego landu.
Rozmawiała Joanna Jaszczuk
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/gospodarka/626467-nasz-wywiad-kloc-my-musimy-miec-elektrownie-atomowe