Komisja Europejska najpierw akceptuje plan wygaszania polskich kopalń do 2049 roku, a później domaga się ograniczenia emisji metanu w stopniu, który doprowadzi górnictwo do szybkiego upadku. Informacyjny chaos, kompetencyjny bałagan, a może celowa robota?
W Parlamencie Europejskim, w komisji Przemysłu, Badań Naukowych i Energii jestem kontr-sprawozdawcą opinii w sprawie przygotowanego przez Komisję Europejską rozporządzenia dotyczącego redukcji emisji metanu w energetyce. Europosłów, którzy kierują się rozsądkiem i troską o unijną gospodarkę czeka kolejna, ciężka batalia z ekologicznymi radykałami. Jeden z artykułów rozporządzenia wprowadza od 2027 roku zakaz uwalniania metanu z szybów wentylacyjnych kopalń, które emitują ponad pół tony tego gazu na tysiąc ton wydobytego węgla.
To gwóźdź do trumny górnictwa.
W czerwcu tego roku grupa polskich managerów i naukowców związanych z branżą wydobywczą pojechała do Brukseli, aby z przedstawicielami Komisji Europejskiej rozmawiać o metanie. Uczestnicy tego spotkania wspominają o „dziwnym” dialogu. Do unijnych urzędników w ogóle nie trafiał argument, że osiągnięcie normy 0,5 tony metanu na kilotonę węgla jest niemożliwe. Wskaźniki wyliczone w pierwszym kwartale tego roku dla polskich kopalń, gdzie stosowane są przecież nowoczesne, chroniące środowisko technologie, były około 10 30 razy wyższe. Wynika to przede wszystkim ze względów bezpieczeństwa. Usuwanie metanu poprzez szyby wentylacyjne nie jest działaniem na szkodę klimatu, lecz troską o życie i zdrowie górników.
Niestety, w przygotowanych przez Komisję Europejską regulacjach metanowych w ogóle nie ma mowy o bezpieczeństwie pracy w kopalniach.
Jak to rozumieć, skoro Bruksela jest sygnatariuszem harmonogramu wygaszania polskich kopalń do 2049 roku? W tych dokumentach są przecież uwzględnione i zaakceptowane aktualne plany redukcji emisji metanu oraz wydobycia węgla, wynikające z umowy społecznej przyjętej w maju ubiegłego roku. Czyżby unijni urzędnicy nie wiedzieli o kluczowym dokumencie dla transformacji polskiego górnictwa? Jak wspominają uczestnicy czerwcowego spotkania, przedstawiciele Komisji Europejskiej wykazywali się zwyczajną ignorancją w sprawach górnictwa. Dopytywali, dlaczego Polska nie przeniesie produkcji węgla z kopalń metanowych do niemetanowych(!) i dlaczego chcemy wcześniej zamykać te drugie. Nie mieli pojęcia, że ich złoża są na wyczerpaniu.
Rzecz jasna, wszystkim nam zależy, aby ograniczać emisję metanu, ponieważ jest to gaz silniej oddziałujący na klimat niż dwutlenek węgla.
Regulacje proponowane przez Komisję Europejską są bardzo szerokie. Obejmują niemal cały łańcuch dostaw w sektorach: węgla, ropy, gazu (w tym także terminale LNG i podziemne magazyny gazu). Obowiązkami rozporządzenia mają zostać objęte czynne i nieczynne odwierty ropy naftowej, gazu ziemnego oraz kopalnie (ich zamknięcie nie oznacza, że metan przestaje być emitowany do atmosfery). W przypadku już zamkniętych odwiertów czy kopalni, gdzie nie można ustalić właściciela, odpowiedzialność ma przejąć dane państwo członkowskie.
Niestety, rozporządzenie metanowe obarczone jest tym samym błędem, co wszystkie projekty związane z szeroko pojęto unijną polityką klimatyczną.
Przepisy są zbyt mało elastyczne. Priorytetem, jak zawsze, są cele klimatyczne, a efektywność gospodarcza albo – jak w tym przypadku – ludzkie bezpieczeństwo schodzą na dalszy plan. W efekcie polskie górnictwo może upaść, ponieważ nie ma jeszcze technologii, które mogłyby sprostać wyśrubowanym normom metanowym, a kary za ich przekraczanie doprowadzą spółki węglowe do bankructwa. Dzieje się to w czasach, kiedy za przyzwoleniem Brukseli energetyka węglowa wraca do łask, ponieważ gazu brakuje, a na odnawialnych źródłach energii nie możemy polegać.
Jeśli przepisy metanowe wejdą w życie, to jak w starym przysłowiu - wylejemy z kąpielą całe polskie górnictwo.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/gospodarka/618016-bruksela-bladzi-lub-szuka-pretekstu-do-likwidacji-gornictwa