Te wydarzenia są bardzo symboliczne. Oto premier Mateusz Morawiecki w swym wystąpieniu na Forum Ekonomicznym w Karpaczu zarzucał Komisji Europejskiej bezczynność i mówił o konieczności przebudowy dotychczasowej polityki energetycznej i klimatycznej. Niemal dokładnie w tym samym czasie głos dała przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen, która wreszcie, po długich wakacjach, odnalazła się. - Właściwą odpowiedzią musi być przebudowa polityki energetycznej i klimatycznej – mówił Morawiecki w Karpaczu. - UE cały czas posługuje się dotychczasowymi narzędziami polityki klimatycznej, jak gdyby nic się nie stało.
Tymczasem, cudownie powakacyjnie odnaleziona przewodnicząca, w rozmowie z kilkoma europejskimi dziennikami i w wystąpieniu, zdradziła, jaki plan ma Unia na walkę z wielkim kryzysem energetycznym, do którego sama doprowadziła. (To eko-fanatyzm sprawił, że surowce energetyczne mogły stać się bronią Putina). Otóż będzie jeszcze więcej tego samego, co klęski sprowadziło - więcej regulacji, więcej troski o klimat, nowe interesiki dzięki ruskiemu gazowi. Co sobie umyśliła przewodnicząca i jej Komisja?
• Nadzwyczajne zyski koncernów energetycznych i paliwowych byłyby przekazywane na wsparcie gospodarstw domowych. To byłby tzw „wkład solidarnościowy”. (NSZZ Solidarność powinien w unijnym urzędzie ds. własności intelektualnej EUIPO w Alicante zastrzec słowo „solidarność”, bo urzędnicy europejscy tylko je kalają. To żarcik taki).
Generalnie zaproponowała mniej więcej to samo, co premier Morawiecki mówił np. Norwegom, za co został przez opozycję i media usłużne wyśmiany. Norwegowie się z polskim premierem zgodzili i nawet nie dalej, jak pod koniec sierpnia zapowiedzieli, że za dwa miliardy koron (ok 1 mld zł) kupią Ukrainie gaz.
• Wprowadzenie działań oszczędnościowych dotyczących zużycia energii. Zużycie energii elektrycznej miałoby być obowiązkowo zredukowane o 10- 15 proc., a w godzinach szczytu o 5 proc.
Wszystkie unijne kraje już to robią na własną rękę i nikt nie czeka na to, co Komisja po wakacjach wymodzi. Niemcy szykują się tak, jakby ktoś miał im Hamburg i Drezno zbombardować. I znów ta sama historia – kiedy prezent Duda i premier Morawiecki mówili o tym, że trzeba szykować się na ciężkie czasy, oszczędzać, byli krytykowani i wyśmiewani. Dokładnie przez tych, którzy teraz z telewizora wrzeszczą, że oszczędzać trzeba.
Komisja Europejska jest spóźniona tak, jak w czasie pandemii. Wtedy dopiero po 10 miesiącach Bruksela się zorientowała, że jakieś choróbsko się przywlekło i trzeba podjąć działania ograniczające rozprzestrzenianie się jej. Państwa europejskie już dawno wtedy odgrodziły się, a w całej Europie na drogach, lotniskach panował chaos, bo oczywiście Bruksela niczego nie koordynowała. Panowała „wolna Amerykanka” i królowała zasada ratuj się koto może. Tak samo jest i teraz. Jeśli uda się uniknąć tej zimy i jesieni najgorszego, to tylko dlatego, że poszczególne państwa od wielu miesięcy podejmują wysiłki, by się na nadchodzące zimno i ciemności wyszykować. Każdy robi, co może, nie ogląda się na innych i na Komisję nie czeka, bo skończyłby ze spuszczonymi spodniami.
Osobną historią jest kolejny popis arogancji Komisji Europejskiej, która rości sobie prawo do narzucania suwerennym państwom tego ile mają zużywać energii i i kiedy.
• Wprowadzenie limitu na ceny rosyjskiego gazu.
Komisja Europejska prochu nie odkryła. Od dawna Amerykanie forsują wprowadzenie limitu ceny na rosyjska ropę. Ma on wejść w życie przed 5 grudnia, kiedy to zacznie obowiązywać unijne embargo na morski transport rosyjskiej ropy. Mechanizm kontroli cen uzgodniony przez państwa G7 będzie polegał na zakazie transportu morskiego rosyjskiej ropy i ubezpieczania go, jeśli surowiec został kupiony powyżej określonej ceny.
Unia jest znów o kilka miesięcy spóźniona. Te działania wyglądają bardziej na próbę zaoszczędzenia pieniędzy niż na zaszkodzenie Rosji. Gaz od niej od określonego momentu, gdy poszczególne państwa wyjdą z uzależnienia od niego, nie powinien być w ogóle kupowany. Niech się Rosja nim udławi. To nie ropa, którą znacznie łatwiej przekierować choćby do Indii, czy Chin. Ruski gaz zaś nie ma czym do Azji płynąć. Do Chin poprowadzony jest ledwie jeden gazociąg „Siła Syberii”, a i on płynie z zupełnie innych złóż niż ten, który dostarczany jest Europie.
Powyższe propozycje, choć spóźnione i pozorowane, od biedy można przyjąć, choć oczywiście plan oszczędnościowy należy z góry odrzucić. Jak będziemy chcieli, to sobie sami zredukujemy zużycie prądu o 8 proc., albo o 18 proc. i nikt nam nie powinien dyktować, kiedy i jak mielibyśmy to robić. Raz się zgodzimy, to eurourzędnicy będą nam ciągle oszczędności narzucać, by nasz rozwój ograniczyć.
Prawdziwa niespodzianka kryje się dopiero w propozycji wprowadzenie maksymalnej ceny dla wytwarzania energii elektrycznej na poziomie 200 EUR za MWh. Cena ta miałaby dotyczyć wszystkich źródeł energii, takich jak wiatr, fotowoltaika, energia geotermalna, hydroenergia, biomasa, biogaz, energia nuklearna, węgiel czy ropa naftowa. Wyłączony z tego byłby gaz LNG i gaz ziemny, czyli ruski. To oczywiście z troski o poddanych, których ceny prądu mogą zrujnować. Teraz można zrozumieć, dlaczego Komisja nawet nie podejmuje tematu ETS. Takie maksymalne ceny na energię całkowicie wyeliminowałyby elektrownie węglowe. Już dziś koszty uprawnienia do emisji CO2 stanowią nawet 60 proc. ogólnych kosztów wytworzenia energii w elektrowniach węglowych. Do tego dochodzi obowiązkowe 8 proc. haraczu na finansowanie OZE. Taki limit cen oznaczałby praktycznie wyeliminowanie elektrowni węglowych, które dziś mogłyby być jedynym pewnym źródłem prądu. Oczywiście, gdyby obłąkańcza polityka nie doprowadziła do zamykania w Europie kopalń.
Premier Morawiecki mówił o przebudowie polityki klimatycznej i energetycznej, tymczasem propozycje Komisji Europejskiej i Ursuli von der Leyen mają ją tylko utrwalić w dotychczasowym kształcie. Narzędzia też mają być te sam, tylko eurokraci chcą jeszcze zagrabić nowe. Ustalanie cen to oczywiście sen socjalistów. W tym przypadku to też metoda na zniszczenie jednej branży po to, by inna mogła się rozwijać. W tym wszystkim kryje się mistyfikacja, bo mechanizm ustalania cen nie uwzględnia kosztów budowy samych elektrowni. Tak, jakby one spadały z nieba, brały się nie wiadomo skąd i nagle, dzięki darmowemu wiatrowi i słońcu, produkowały tani/darmowy prąd. Komisja Europejska wciąż narzuca tzw. zieloną energię, choć właśnie ta polityka doprowadziła do prawdopodobnie największego kryzysu, z jakim przyjdzie zmierzyć się powojennej Europie.
Amerykanie mówią, że nie można dopuścić do tego, by kryzys się zmarnował. Ten obecny eurokraci chcą wykorzystać do zagarnięcia jeszcze większej władzy. By sparafrazować towarzysza Gomułkę: raz ustalonych maksymalnych cen Komisja Europejska nigdy nie zdejmie. Co najwyżej będzie sobie według uznania zmieniać. To przygotowywanie Unii na ponowne robienie interesów z Rosją. Dlatego reguła maksymalnych cen ma nie dotyczyć ruskiego gazu. LNG jest tylko dla zamaskowania właściwych intencji. Gospodarki oparte o tradycyjne źródła energii, czyli konkurencyjna Polska, mają być dławione. Ma być tak, jak było: ekoszaleństwo i niemieckie interesiki dzięki dostawom ruskiego gazu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/gospodarka/613523-kryzysowe-propozycje-przewodniczacej-von-der-leyen
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.