„Ograniczanie zużycia energii oznacza, że mniej będzie „wszystkiego” – dóbr konsumpcyjnych, miejsc pracy, rozwoju gospodarczego, generalnie mniej będzie cywilizacji, do której przywykliśmy i jaką akceptujemy” – mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl eurodeputowana Izabela Kloc (PiS) odnosząc się do projektu komisji środowiska Parlamentu Europejskiego ograniczenia zużycia energii o 40 procent.
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
Na posiedzeniu komisji środowiska Parlamentu Europejskiego europosłowie zdecydowali o podniesieniu udziału źródeł odnawialnych w finalnej konsumpcji do 45 proc. do 2030 roku. Czy taki udział „zielonej” energii w miksie energetycznym zapewni bezpieczeństwo energetyczne?
Izabela Kloc: Przypomnijmy, że w 2018 roku Unia Europejska przyjęła tak zwaną dyrektywę RED II określającą pożądany udział energetyki odnawialnej w 2030 roku na poziomie 32 proc. Od tamtego czasu minęły zaledwie cztery lata. Nie wzrosły w tym czasie zagrożenia klimatyczne dla planety, ale roszczenia eko-radykałów wystrzeliły wręcz w kosmos. Komisja środowiska uchodzi w Parlamencie Europejskim za „zieloną” ekstremę. Postulat, aby udział źródeł odnawialnych wynosił 45 proc. na początku kolejnej dekady zapewne nie jest ostatnim słowem jeśli chodzi o podbijanie klimatycznego bębenka. Od 2018 roku niewiele się zmieniło, jeśli chodzi o globalny klimat, ale w polityce i gospodarce przeżyliśmy prawdziwe trzęsienie ziemi. Pandemia, wojna, kryzys energetyczny, zerwane łańcuchy dostaw i wiele innych negatywnych czynników rozkalibrowały mechanizmy, które pozwalały utrzymać świat we względnym spokoju i dostatku. Żyjemy w czasach głębokiego, wielowymiarowego kryzysu i jak nigdy potrzebujemy mądrych i rozsądnych decyzji. Unia Europejska wciąż jest uzależniona gospodarczo od takich krajów, jak zbrodnicza Rosja i nieprzychylne zachodowi Chiny. W takim momencie podnoszenie ambicji klimatycznych raczej nie należy do rozsądnych posunięć. Energetyka odnawialna jest niestabilnym źródłem prądu, uzależnionym od kaprysów pogody i niezdolnym do magazynowania energii. Większy udział „zielonej” energii nie zapewni bezpieczeństwa energetycznego, a może wręcz pogłębić jego deficyt.
Eurodeputowani wsparli również rewizję Dyrektywy o efektywności energetycznej (EED). W którym kierunku ta rewizja ma iść?
Rewizja znacznie zaostrza ambicje klimatyczne zawarte w dotychczasowych zapisach Dyrektywy. Przede wszystkim raport zawiera zapisy dotyczące drastycznych oszczędności energii końcowej na poziomie 40 proc. oraz energii pierwotnej na poziomie 42,5 proc. Jest to znaczny wzrost w stosunku do wniosku Komisji Europejskiej. Znacznie rozszerzone zostały też obowiązki państw członkowskich. Wprowadzono między innymi nową definicję „budynków publicznych”, która obejmuje, m.in. szkoły, uniwersytety, szpitale, mieszkania socjalne (z pewnymi wyjątkami). Proponowane przepisy nakładają na administrację publiczną, zarówno na poziomie krajowym jak i lokalnym, obowiązek przeprowadzenia szybkich remontów tych budynków, co wpłynie negatywnie na ceny energii dla ich użytkowników. Pojawiła się też propozycja podniesienia progu rocznych oszczędności energii, z 1,5 proc. do 2 proc., które państwa członkowskie muszą wdrożyć od 2024 r. Europejskiej Partii Ludowej oraz Grupie Europejskich Konserwatystów i Reformatorów udało się przeforsować, że część tych oszczędności można osiągnąć dzięki spalaniu paliw kopalnych we wszystkich sektorach gospodarki, łącznie z przemysłem, transportem i budownictwem.
Bardzo niepokojącym jest przyjęty na posiedzeniu wspomnianej wyżej komisji postulat, aby kraje członkowskie, w tym również obywatele, zredukowali konsumpcję energii o 40 proc. do 2030 roku. To absurd, biorąc pod uwagę, że zużycie energii rośnie, a cały czas jest wprowadzana elektromobilność. O co tu chodzi?
Ograniczanie zużycia energii oznacza, że mniej będzie „wszystkiego” – dóbr konsumpcyjnych, miejsc pracy, rozwoju gospodarczego, generalnie mniej będzie cywilizacji, do której przywykliśmy i jaką akceptujemy. Europejczycy, zwłaszcza z krajów zachodnich, od pokoleń są przyzwyczajeni do wysokiego poziomu życia i trudno sobie wyobrazić, aby zgodzili się na takie wyrzeczenia. Z kolei dla krajów, które wciąż są na „dorobku”, schładzanie tempa rozwoju oznacza rozciągnięcie w czasie planów i marzeń związanych z przystąpieniem do Unii Europejskiej. Generalnie, jeśli nie wiadomo o co chodzi to – jak w starym, ale sprawdzonym przysłowiu – chodzi o pieniądze. Natura i ekonomia nie znoszą próżni. Jeśli większość grup społecznych straci na rewolucji klimatycznej, to ktoś na ich zubożeniu musi przecież zarobić.
Jakie będą koszty gospodarcze i społeczne ograniczania zużycia energii? Czy to oznacza, że UE chce zwijać przedsiębiorczość i gospodarkę w ogóle?
Zapowiedzią kosztów społecznych jest dokument „Oszczędzaj gaz na bezpieczną zimę”, który Komisja Europejska opublikuje 20 lipca. Choć nie jest wiążący, zawiera wskazówki, jakie środki powinny podjąć państwa członkowskie, aby przetrwać zimę. Są tam prawdziwe publicystyczne „perełki”, które starszym pokoleniom mogą przypominać czasy zimy stulecia i początku stanu wojennego. Komisja proponuje racjonowanie gazu gospodarstwom domowym i rekomenduje obniżenie temperatury pomieszczeń. Zimno się robi od samego czytania tego dokumentu. Bardziej niepokojąca jest natomiast „obowiązkowa solidarność” między państwami członkowskimi, która zwiastuje problemy gospodarcze. Temat ten pojawia się w dokumentach Unii Europejskiej i w dyskusjach kuluarowych. Chodzi o to, aby państwa członkowskie dzieliły się swoim gazem, m.in. z Niemcami, które mają problemy z zapełnieniem własnych magazynów tego surowca. Jest to pomysł bezprecedensowy i bezczelny. Niemcy na energetycznych „dealach” wyhodowali Putina, a teraz - kiedy rosyjski satrapa wyrwał się spod kontroli - wszyscy solidarnie mamy płacić za fiasko polityki Wandel durch Handel?
Biorąc pod uwagę obecny skład PE, należy się spodziewać, że propozycje te przejdą wszystkie procedury. Co, jeśli państwa nie spełnią tych celów? Będą nakładane kary?
Komisja Europejska zadbała o to, by ambicje klimatyczne nie były tylko zwykłymi obietnicami politycznymi, z których łatwo można się wycofać. Prawo klimatyczne jest obwarowane mechanizmami i sankcjami zapisanymi w traktatach. Mało tam jest marchewki, a sporo kija, który przewiduje kary, wycofanie środków, a w skrajnym przypadku nawet zawieszenie członkostwa w Unii Europejskiej. Pakiet Fit for 55 jest sytuacją bezprecedensową w historii Unii i dlatego nikt nie wie, co by się stało, gdyby został złamany przez jakieś państwo. Trzeba też pamiętać, że prawo w Unii Europejskiej jest stosowane „po uważaniu”, czyli uznaniowo i selektywnie. Przepisy budżetowe we Francji czy Włoszech często są na bakier z unijną legislacją, ale Bruksela traktuje to jako kwestię polityczną. Natomiast kiedy Polska, zgodnie z traktatami próbuje uporządkować wymiar sprawiedliwości, zostaje posądzona o łamanie unijnych wartości. Prawo w Unii Europejskiej nie zawsze znaczy to samo.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Anna Wiejak
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/gospodarka/606848-nasz-wywiad-plany-ue-kloc-bedzie-mniej-miejsc-pracy