Agresja Putina na Ukrainę, zamiast ukraińskiej armii rozbiła w puch pieczołowicie budowaną niemiecką narrację, jakoby odnawialne źródła energii (OZE) stanowiły alternatywę dla paliw kopalnych. Takiego obrotu sprawy rząd w Berlinie z pewnością się nie spodziewał, a obecna panika niemieckich elit świadczy o tym, że nie mają absolutnie żadnej koncepcji, ani jak ratować upadający biznes, ani jak nie dopuścić do gospodarczego kryzysu, który właśnie zaczynają odczuwać.
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
Z jednej strony Rada UE - pod naciskiem Niemiec - zgodziła się utrzymać ogólny cel zakładający 61 proc. redukcji emisji do 2030 r. w sektorach objętych systemem ETS, co zaproponowała Komisja, z drugiej jednak niemieccy politycy w panice szukają jakichkolwiek źródeł energii. Nie ma dnia, żeby jakiś niemiecki polityk nie ostrzegał, że Niemcom grozi katastrofa gospodarcza związana z brakiem surowców energetycznych. Dokładnie tym samym Niemcom, którzy są potentatami w zakresie „zielonych technologii”. Skoro tak bardzo boją się, że Putin zakręci im kurek, to dlaczego nie zaczną na masową skalę stawiać elektrowni wiatrowych i farm fotowoltaicznych, co tak chętnie doradzali innym? Dlaczego przy każdym niemieckim domu nie stoi wiatrak? Zapewne dlatego, że żadne ze źródeł OZE nie zastąpi paliw kopalnych i żadne zaklinanie rzeczywistości i perorowanie o ekologii tego nie zmieni.
Jeżeli zdamy sobie z tego sprawę, wówczas dostrzeżemy, jak wielki miecz zawisł nad naszymi głowami i co nas czeka w niedalekiej przyszłości. Zakładana redukcja emisji będzie bowiem oznaczała, że kraje UE będą zdane na łaskę i niełaskę kapryśnej pogody, od której uzależniona jest efektywność OZE, a i tak tej energii będzie zbyt mało na bieżące potrzeby gospodarstw domowych, o przemyśle nie wspominając. A co dopiero, kiedy przyjdzie zima i to zapotrzebowanie na energię będzie zdecydowanie wyższe?
Ekologiczny węgiel tylko z Niemiec
Mamy do czynienia z sytuacją, w której z jednej strony unijna zielona rewolucja gwałtownie przyspiesza, z drugiej - Niemcy działają w kierunku dokładnie odwrotnym niż pozostała część Unii Europejskiej, na gwałt szukając kontraktów na węgiel. Wygląda na to, że z punktu widzenia Berlina węgiel jest paliwem ekologicznym, ale jedynie pod warunkiem, że jest spalany w niemieckich elektrowniach, albo sprzedawany przez niemieckie firmy. Każdy inny należy zwalczać z całą mocą niczym hiszpańska sędzina z TSUE polski Turów. I nie ma zmiłuj się. Ekologiczne jest tylko to, co jest niemieckie.
Nie jest to nowy trend, bo podobną historię parę lat temu przerabialiśmy z żarówkami. Wówczas okazało się, że rtęć w termometrach jest nieekologiczna, ale ta w żarówkach tzw. energooszczędnych - już tak. Zresztą nie trzeba daleko szukać - istnieją przecież niskoemisyjne, czy bezemisyjne technologie spalania węgla, ale nikt ich nie będzie stosował, bo… pieniądze poszłyby do niewłaściwych kieszeni. To są właśnie te układy i podwójne standardy, o których w rozmowie z portalem wPolityce.pl powiedział eurodeputowany Bogdan Rzońca. Zapłacą za to zwykli obywatele i to bardzo słono - być może zaczną tracić mieszkania zanim zdążą w geście protestu wyjść na ulicę.
Elektromobilność, tylko jaka?
W tym momencie forsowana na forum Unii Europejskiej elektromobilność brzmi niczym ponury chichot. Jeżeli bowiem po odcięciu od rosyjskich surowców kraje UE cierpieć będą z powodu braku energii na podstawowe obszary funkcjonowania, to w jaki sposób chcą ją pozyskać dla samochodów? I chociaż ma to nastąpić do 2035 roku, to i tak nie pozostało zbyt wiele czasu na zorganizowanie zasilania. Widać zatem, że o ile nudzący się najwyraźniej eurokraci mają bujną wyobraźnię, to niestety również poważne braki w logicznym myśleniu.
Fenomenem jest to, iż mimo totalnej kompromitacji Niemiec i ich polityki, nadal to one dyktują innym państwom, co mają robić. Mimo blamażu klasy politycznej Niemiec, niemieccy politycy mają czelność pouczać inne państwa na temat praworządności, a widmo gospodarczej katastrofy, jaką ściągnęły na państwa Unii Europejskiej wcale nie poskromiło niemieckiej buty.
Katastrofa, która nas czeka, będzie naprawdę spektakularna, ale zanim ona nastąpi, pochłonie mnóstwo ofiar: przedsiębiorców, którym odbierze się możliwość prowadzenia biznesu, szeroko rozumianą klasę średnią, która pozbawiona możliwości zarabiania na życie ulegnie pauperyzacji i będzie żyła dzięki zasiłkom, o ile je w ogóle dostanie, oraz mniej lub bardziej zamożnych obywateli, którzy wskutek fiskalnego ucisku utracą wszystko, co posiadali. To będzie gospodarczy armagedon, który na lata wyeliminuje UE ze światowego rynku. Koszty społeczne „zielonego” eksperymentu komunizującej, spaczonej i do cna nieuczciwej niemieckiej klasy politycznej być może będą nawet porównywalne z wojennymi, tyle tylko, że wcale nie będzie do tego potrzebna wojna.
Dalsze konsekwencje są łatwe do przewidzenia: dzisiejsza Unia Europejska, poszczególne kraje staną się terenem ekspansji. Rozbrojone, niedożywione społeczeństwa nie wytrzymają naporu odżywionych, uzbrojonych sąsiadów i będziemy świadkami ostatniego akordu naszej cywilizacji, zanim pogrąży się ona w niebycie i odmętach dalekich dziejów. Czy naprawdę tego chcemy? Najwyższy czas się obudzić i rozgonić niemieckich ideologów i lobbystów na cztery wiatry. Jeżeli teraz nie wyciągniemy konsekwencji wobec agresywnego ekonomicznie „sojusznika”, to wkrótce będzie za późno.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/gospodarka/606082-ekologiczny-wegiel-z-niemiec-w-zielonej-transformacji