Mamy za sobą niezwykle ważne wydarzenia o historycznym wręcz wymiarze: szczyty G7, NATO i UE. Trwa ich interpretacja, a mówiąc wprost kolejna bitwa propagandowa.
Rosja Putina sufluje narrację, że „pomoc krajów G7 Ukrainie w takim stopniu, na ile okaże się to niezbędne” - bez ograniczeń czasowych czy finansowych (w nawiązaniu do słów Mario Draghiego jeszcze jako prezesa EBC, które zrobił „what ever it takes”, by ratować strefę euro), status kandydata do Unii nadany Ukrainie, wejście Finlandii i Szwecji do Paktu Północnoatlantyckiego, czy też określenie Rosji jako wrogiego państwa (plany przeciwdziałania!) to wszystko za mało… Jednak prawda zdaje się z goła odmienna. Sprawy idą we właściwym kierunku i jak na gremia złożone z przedstawicieli demokratycznych państw niezwykle sprawnie!!! Inny znaczący kierunek „narracji” (interpretacji) wmawia nam, że Zachód już w krótce straci zainteresowanie Ukrainą z powodu podwyższonej inflacji, groźby kryzysu gospodarczego, recesji i w końcu stagflacji i tak dalej i dalej. To niezwykle pokrętna wizja, która myli przyczyny ze skutkami, bowiem przyczyn inflacji należy opatrywać przede wszystkim w wojnie kinetycznej, energetycznej i żywnościowej wypowiedzianych i prowadzonych przez Rosję.
Aby inflację zdusić warunkiem sine qua non może okazać się zwycięstwo na dwóch polach walki z Rosją: militarnym oraz o dostęp do nośników energii. „Zniechęcenie” Zachodu z drugiej strony, czy też oddanie Ukrainy w ręce Putina nie wchodzi w rachubę, gdyż byłoby zwyczajnie kapitulacją demokracji wobec autorytaryzmu dyktatora. Nie zakończyłoby wojny, przeciwnie Zachód utraciłby honor, terytoria oraz prymat w gospodarce.
W przypadku rynku medialnego w Polsce te rozróżnienia zdają się szczególnie ważne, gdyż Rosja zaatakowała naszego sąsiada: Ukrainę, a my jako największy kraj wschodniej flanki NATO, pozostaniemy wystawieni na ataki rosyjskich trolli i propagandy. Dokładają do tego niezbyt rozważni krajowi politycy i rodzimi eksperci, którzy wiedzą lepiej o mechanizmach gospodarczych, ba, nie zawahają się nawet, by podważać demokratyczne wybory i procedury wzywając np. do niepokojów społecznych. I właśnie w tym kontekście sprzeciw budzi kolejna nagonka medialno-polityczna wymierzona w prezesa NBP, Adama Glapińskiego, któremu Sejm i Prezydent RP właśnie odnowili mandat na drugą kadencję. Zarzuty są kuriozalne! NBP to POLSKA niezależna instytucją - by nie popadać w nadmierny patos - która pilnuje „kasy” w naszym kraju i w dużej mierze posiada inną agendę czy zadania do wykonania niż Federalna Rezerwa lub Europejski Bank Centralny. Teoretycznie cele wszystkich tych banków na papierze pozostają podobne: niska inflacja, wysokie zatrudnienie (FED ma ustawowy obowiązek dbania o pełne zatrudnienie) i stabilny rozwój gospodarczy. Jednak już droga dojścia musi być odmienna ze względu na uwarunkowania geopolityczne, gospodarcze i polityczne. FED zarządza globalną walutą tj. dolarem amerykańskim, działania EBC pozostają ograniczone na skutek różnorodności, odmiennych poziomów zadłużenia i specyfiki gospodarek państw posługujących się wspólną walutą. W przypadku Polski… można sformułować niepisaną, intuicyjną, ale wg mnie niezwykle silne sprzężenie i regułę o inflacji.
W Polsce poziom inflacji w największej stopniu może zależeć od natężenia i dystansu w kilometrach oddzielającego nas od linii frontu w Ukrainie. Dziś to około tysiąca kilometrów. A jutro??? Jeśli linia frontu zbliży się do naszych granic, to niepewność o przyszłość naszej gospodarki może się zwielokrotnić, co doprowadzić może nawet do kryzysu walutowego i odpływu kapitału, a co za tym idzie – no właśnie - podwyższonej inflacji. To nie kamyk, ale głaz wrzucony do ogródka politycznej opozycji, a prezes Adam Glapiński musi zostać, bo już udowodnił, że jest skuteczny i daje radę w najtrudniejszych okolicznościach - szczególnie w czasach wojny w Europie. Nie przypadkiem, to właśnie NBP jako pierwsza instytucja finansowa wspomógł na wielu polach Narodowy Bank Ukrainy, a tym samym Ukrainę w najtrudniejszym momencie – i będzie czynił tak niezachwianie nadal!
Inną niebagatelną okolicznością pozostaje uzależnienie rozwoju Polski od stanu gospodarek strefy Euro, a pośrednio od polityki monetarnej EBC. Po wielokroć przez co najmniej rok przy różnych okazjach powtarzam, że wspólna waluta z czasem będzie się osłabiać w stosunku do dolara amerykańskiego. Przyczyna jest oczywistą oczywistością… EBC ma związane ręce, by nie powiedzieć, że zapędził się w „kozi róg”, gdyż nie może w sposób właściwy reagować na wzrost inflacji poprzez podnoszenie stóp procentowych. Zbyt wysoki koszt pieniądza zdusiłby bowiem gospodarki wysoko zadłużonych krajów południa Europy, co w przypadku Republiki Włoskiej - trzecia co do wielkości w euro zonie - mogłoby mieć fatalne skutki łącznie z utratą płynności przez ten kraj.
O skali problemu niech świadczy stanowisko (5 lipca 2022 roku) prezesa Bundesbanku Joachima Nagela, który stwierdził, że odmienne traktowanie krajów o wysokim zadłużeniu przez EBC, byłoby niezgodne z prawem obowiązującym w UE! Polski złoty w tej sytuacji będzie dostawał ciosy rykoszetem zawsze wtedy, gdy Euro będzie osłabiać się w stosunku do USD.
Prognozy powinny mieć horyzont czasowy
Wszelkie prognozy powinny mieć swój horyzont czasowy… W najbliższych tygodniach zmienność na rynkach będzie wzrastać, ze względu na szantaż gazowy Rosji wobec Niemiec. Przykładowo, 11 lipca nastąpi przerwa techniczna w przepływie gazu przez Nord Stream 1 w celu jakoby konserwacji, jednak niemiecki rząd obawia się, że dostawy surowca nie zostaną wznowione ze względu na rozwój sytuacji międzynarodowej i eskalację działań wojennych w Ukrainie. I tu niejako wracamy do punktu wyjścia, gdyż droga na skróty nie istnieje, a pomijanie uwarunkowań zewnętrznych wynikających z putin-inflacji - wojennej pozostanie głupim populizmem, by nie powiedzieć, że graniem w drużynie wschodniego satrapy. Najgorszy scenariusz to kapitulacja przed żądaniami Putina równoznaczna z udaniem Ukrainy w jego ręce, gdyż uruchomiłoby to ciąg wydarzeń dalece niepożądany, a równoznaczny z porażką demokracji wobec dyktatury - ze wszelkimi tego konsekwencjami. I tak, Zachód i Polska, jeśli chcą pokoju winny szykować się do wojny - co też ma wg mnie miejsce - wbrew temu co mówi opozycja i sceptycy polityczni w Polsce.
Co z „wojenną putin-inflacją”? By ją skutecznie zatrzymać należy szybko dozbroić Ukrainę w ciężką broń dalekiego zasięgu uprawdopodobniając tym samym zwycięstwo nad Rosją w ciągu najbliższych 6 miesięcy. Te kompetencje nie należą jednak do banków centralnych.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/gospodarka/605818-wojna-1000-slow-i-1000-kilometrow-od-granic-polski