„Oczywiście, zawsze mamy takie zjawiska, że częściowo inflacja jest czynnikiem wewnętrznym, a częściowo zewnętrznym, ale nie w tym wypadku. To się nie zdarzało od wielu lat – takie sytuacje widzieliśmy podczas tzw. kryzysów naftowych, gdzie była ograniczona produkcja, wydobycie ropy. Wtedy była zaniżona podaż, a był wysoki popyt, więc rosły ceny. Tutaj mamy do czynienia z czynnikiem zewnętrznym, który powoduje wzrost cen ropy i gazu, a co za tym idzie – rosną koszty produkcji” – mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl prof. Zbigniew Krysiak, ekonomista, prezes Instytutu Myśli Schumana.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Premier Morawiecki: Rosnące stopy procentowe to skutek „putinflacji”. Pracujemy nad zmianami w Funduszu Wsparcia Kredytobiorców
wPolityce.pl: Agresja Rosji na Ukrainie wywołała wzrost inflacji. Premier Mateusz Morawiecki nazwał ją „putinflacją”. W jakim stopniu wojna na Ukrainie jest czynnikiem inflacyjnym?
Prof. Zbigniew Krysiak: To jest główny czynnik inflacyjny, bo podstawowe wyjaśnienie tego, to że we wszystkich krajach Europy ta inflacja rośnie w szczególności od wojny na Ukrainie. W czasie pandemii też były pewne elementy inflacji, ale one dotyczyły zaburzenia łańcuchów dostaw i wzrostu kosztów logistyki z Azji - z dostaw produkcji, która była dla Europy robiona w Azji. Natomiast od momentu rozpoczęcia wojny dochodzi do silnej eskalacji cen gazu, ropy i innych składników. Widzimy, że ta inflacja rośnie. Dynamika tej inflacji w innych krajach jest jeszcze wyższa niż w Polsce. Jeśli chodzi o nominalny poziom inflacji to w Holandii, Belgii jest około 8 proc., Niemcy mają w granicach 7 proc., więc jak na Niemcy to jest bardzo wysoka. W krajach nadbałtyckich jest ok. 15 proc. - w krajach, które przecież mają euro. Gdyby euro stabilizowało inflację – jak twierdzą niektórzy – gdyby ten czynnik wspólny, jakim jest wojna na Ukrainie, którą wywołał Putin nie istniał, a rosłaby inflacja w takim czy innym kraju, to moglibyśmy tutaj wyraźnie mieć rozróżnienie polegające na tym, że w którym z krajów ta inflacja jest czynnikiem wewnętrznym. Oczywiście, zawsze mamy takie zjawiska, że częściowo inflacja jest czynnikiem wewnętrznym, a częściowo zewnętrznym, ale nie w tym wypadku. To się nie zdarzało od wielu lat – takie sytuacje widzieliśmy podczas tzw. kryzysów naftowych, gdzie była ograniczona produkcja, wydobycie ropy. Wtedy była zaniżona podaż, a był wysoki popyt, więc rosły ceny. Tutaj mamy do czynienia z czynnikiem zewnętrznym, który powoduje wzrost cen ropy i gazu, a co za tym idzie – rosną koszty produkcji. Marża to jest cena minus koszty. Jeśli te koszty rosną i firma miała wcześniej cenę, która byłaby niższa od kosztów, to ponosiłaby straty. W związku z tym, żeby zachować jakąkolwiek minimalną marżę i zysk, żeby firma nie zbankrutowała, to właśnie te koszty powodują niejako przymus podnoszenia ceny i działania przy minimalnych marżach i tutaj na to wpływu nie mamy.
Polityka monetarna czy też stopy procentowe mogą stabilizować tę inflację, która jest czynnikiem wewnętrznym. Dlaczego w związku z tym podnoszone są stopy procentowe?
Żeby przy okazji wzrostu cen tych zewnętrznych nośników energii nie dochodziło do tego, żeby wewnątrz przedsiębiorstwa nadmiernie nie zwiększały cen. Wzrost stóp procentowych ma oddziaływać tak, żeby gasić te tendencje przedsiębiorstw wewnątrz danej gospodarki, gasić do jakiegoś nadmiernego podnoszenia cen.
Jak ocenia Pan pomysł stworzenia Funduszu Wsparcia dla Kredytobiorców?
Sprawa funduszu w sektorze bankowym funkcjonuje już od dawna. Ten fundusz pojawiał się w związku z kwestią tzw. ubogich kredytobiorców, mających trudności ze spłacaniem. W dalszej kolejności ten fundusz też podejmował działania, żeby w związku z kredytami frankowymi również wspierać tych kredytobiorców, którzy stają się niewypłacalni. W mojej opinii ten fundusz nawet ma dość sporą nominalną wielkość, chociaż na nasze warunki moim zdaniem jest za mały. Należałoby go zwiększyć. Szczególnie teraz są dobre warunki, żeby banki włączyły się w zwiększenie tego funduszu. Chodzi o to, żeby ci kredytobiorcy, których zdolność kredytowa przy wzroście stóp procentowych nie będzie pozwalała im obsługiwać kredytu, to żeby ten fundusz albo umożliwiał im rozkładanie tego na jakieś dłuższe raty, albo część umarzał. Ja bym w ogóle opowiadał się tutaj – nie wiem, jak to zostanie skonstruowane - żeby dla pewnej grupy bardzo słabych ekonomicznie kredytobiorców było ograniczenie do odpowiedzialności za oprocentowanie z góry. Czyli krótko mówiąc, jeśli na przykład z dochodów kredytobiorcy wiadomo, że on jest w stanie obsługiwać konkretny kredyt, który zaciągnął, do poziomu oprocentowania 5-6 proc., a oprocentowanie wzrosłoby jeszcze bardziej – trzeba pamiętać, że stopy procentowe plus marża – powyżej tego pułapu, to już nie obciąża kredytobiorcy. Moim zdaniem to powinno pójść w tym kierunku, bo takie mechanizmy, jakie były do tej pory w próbach wykorzystania takich funduszy polegały na tym, że na przykład się rozkłada taki kredyt na więcej rat, albo zawiesza się itd. To jest mechanizm, który cały czas utrzymuje presję nad tym kredytobiorcą, szczególnie tym, który jest ubogi. Mówimy tu o kredytobiorcach, którzy już zaciągnęli kredyty, a nie o tych, którzy mają zamiar zaciągnąć kredyt.
Oczywiście można też rozważać – być może rząd wraz z prezesem NBP i KNF-em będą zachęcali banki w tym kierunku z możliwością wykorzystania Bankowego Funduszu Gwarancyjnego – mechanizmy dopłat do kredytów, a konkretnie do oprocentowania. Pamiętajmy też, że w ramach pewnych dyskusji wokół Polskiego Ładu było takie myślenie, które dotyczyło na przykład umorzenia wkładu własnego, czy dopłaty w zależności od liczby dzieci i poziomu dochodów. Ale uważam, że ten kierunek myślenia na tym etapie, a za chwilę może się to przełoży w konkretne rozwiązania, w których byłoby ograniczenie ryzyka tego kredytobiorcy do poziomu stóp procentowych od góry. Byłoby bardzo dobre, bo wiemy, przy jakich stopach procentowych on nie jest w stanie obsługiwać kredytu (jest to w bazie danych) – to znaczy może obsługiwać, ale tylko do poziomu tych obciążeń, jakie wynikają z jego możliwości. Wtedy, jeśli taki mechanizm, taki instrument by nie powstał, to wtedy kredyt będzie nieobsługiwany, a to nie jest interesem ani kredytobiorcy ani banku, żeby prowadzić egzekucję to znaczy prowadzić do sprzedaży nieruchomości i z tej nieruchomości się zaspokoić. Myślę, zatem, że dyskusje w gremiach Banku Centralnego i Komisji Nadzoru Finansowego są uzasadnione i one mają uzasadnienie nie tylko kredytobiorcy, ale pewnej stabilności sektora bankowego. W bankach nikomu nie powinno zależeć na tym, żeby kredytobiorcy wchodzili w etap utraty zdolności do obsługi kredytu. Także to jest taka logika, która po prostu jest też interesem i poszczególnych banków, przynajmniej powinna być, i na pewno interesem stabilności całego sektora bankowego.
Przy tej okazji trudno się nie spodziewać kolejnych ataków na rząd z oskarżeniami o rozdawnictwo. Tymczasem, co by się działo, gdyby takiego mechanizmu nie zdecydowano się wprowadzić?
Jeszcze nie wiemy, jaka będzie konstrukcja tego funduszu. Powoływałem się na to, że taki fundusz w sektorze bankowym, który ma jakieś ograniczone funkcje, działania, czy parametry – on istniał. Teraz chodzi o to, żeby ten fundusz zreformować, żeby ten fundusz nie był tylko źródłem z budżetu państwa. Tak, jak pani redaktor mówi, ze względu na interes banków i sektora bankowego, ten fundusz w dużej części powinien być oskładkowany przez same banki. Mamy akurat taką sytuację, że sektor bankowy jest mocny. W sytuacji po pandemii zyski sektora bankowego są duże i utworzenie takiego funduszu czy zwiększenie go, ale przede wszystkim zmiana jego parametrów, tak żeby on po prostu był wykorzystywany, żeby on nie był martwy.
Jeżeli bank zalicza kredyt do kredytów niespłacalnych – są różne kategorie: pod obserwacją, zagrożony, niespłacalny – wówczas tworzy się w banku rezerwy. Jak się tworzy te rezerwy, to znaczy, że bank musi mieć określony kapitał na te rezerwy czyli de facto te środki na rezerwy obciążają kapitał, a więc bank musi mieć większy kapitał. A zatem zapobieganie temu zjawisku popadania w niewypłacalność będzie z drugiej strony korzyścią dla banków, że nie będą musiały w takim stopniu konsumować swojego kapitału, czyli w efekcie zysku. Jest to zatem bardzo rozsądny kierunek, w którym jest rola oskładkowania banków, kontrybucji, ale korzyści. Czyli nie ma tak, że banki ponoszą jakieś kontrybucje na taki fundusz, a ich korzyści są mniejsze – jest akurat odwrotnie i to jest istota takich funduszy. Tak jak mamy fundusze ubezpieczeniowe – to jest ten mechanizm. Bank wnosi małą składkę, ale jak dochodzi do problemu jego kredytobiorcy, to z tego funduszu, sięga się po środki i nadal sam kredytobiorca pozostaje w procesie obsługi kredytu, czyli nie przeżywa stresów, nie traci mieszkania, a jednocześnie bank otrzymuje te środki, które wynikają z oprocentowania kredytu.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Anna Wiejak
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/gospodarka/594146-prof-krysiak-inwazja-rosji-to-glowny-czynnik-inflacyjny