Według danych Światowej Organizacji Handlu ceny gazu w Europie wzrosły od początku tego roku o 600 proc., w Wielkiej Brytanii tylko jednego dnia skoczyły o 34 proc., w Hiszpanii, z powodu drogiej energii, zamykane są stalownie i przedsiębiorstwa, a rachunki za energię elektryczną, jakie płacą ludzie, wzrosły w ciągu roku o 34,9 proc.. W wielu państwach europejskich rządy zapowiedziały specjalne zapomogi dla obywateli, aby ci byli w stanie regulować comiesięczne rachunki za energię. Wszyscy dyskutują o europejskim kryzysie energetycznym. Warto zastanowić się, jakie są źródła tego, co się stało.
Naturalne przyczyny obecnej sytuacji
Po pierwsze, mamy do czynienia z przyczynami o charakterze naturalnym. Sroga zima ubiegłego roku na południu Stanów Zjednoczonych i tegoroczna susza w Brazylii, której efektem jest skokowy spadek produkcji energii ze źródeł hydroenergetycznych i konieczność przejścia na generację gazową, spowodowały, że podaż gazu w skali światowej nie nadąża za popytem. Zapasy na początku roku były mniejsze, a konsumpcja większa niźli się spodziewano. Na to nałożyło się gorące lato w Europie, co spowodowało, że zapotrzebowanie na energię (klimatyzacja) było większe. Ożywienie światowej gospodarki, przede wszystkim w Azji, spowodowało przede wszystkim wzrost popytu, skok cen na LNG i przesunięcie się podaży w ten region, co dotknęło kraje, takie jak choćby Hiszpania, które niemałą część swego zapotrzebowania pokrywają gazem skroplonym.
Na to nałożyły się ewidentne błędy polityków. Europa zbyt ambitnie podeszła do kwestii polityki klimatycznej, co spowodowało skokowy wzrost cen uprawnień do emisji i przestawienie się na mniej emisyjną generację gazową. Skutkiem tych czynników na progu tegorocznej zimy europejskie zbiorniki gazowe są w znacznie mniejszym stopniu zapełnione - 78 mln m³ wobec 90 mln m³ w latach poprzednich, co wywołało presję na ceny giełdowe, dodatkowo wzmacnianą sytuacją na światowym rynku tego surowca. Równolegle mamy do czynienia z kryzysem energetycznym w Chinach, który do pewnego stopnia jest również zbyt ambitnym podejściem do polityki klimatycznej. Został on wywołany zarówno zamknięciem przez chińskie władze wielu rodzimych kopalń węgla kamiennego, w związku z zadeklarowanym przez Xi Jingpinga celem klimatycznym, w świetle którego po roku 2030 Chiny nie będą zwiększać emisji CO₂, jak i powodami znacznie bardziej prozaicznymi. Otóż władze wielu prowincji dopiero teraz zorientowały się, że nie będą w stanie w tym roku wywiązać się z narzuconych im przez Pekin norm emisji i w efekcie zaczęły wywierać presję na tradycyjnych producentów energii, aby ci zmniejszyli swą aktywność, zaś naciskać na mniej emisyjne gazowe elektrownie aby ci produkowali więcej.
Unijna polityka energetyczna i działania Moskwy
Na to, co silnie akcentują Rosjanie, nałożyły się efekty wieloletniej polityki energetycznej Unii Europejskiej. Otóż zdaniem rosyjskich ekspertów Komisja Europejska postawiła - po kryzysie 2008 roku i po doświadczeniach z używaniem przez Gazprom dostaw gazu w charakterze narzędzia presji ekonomicznej - na Ukrainę i Białoruś, na reformy europejskiego rynku gazowego, której jednym z elementów było odejście od formuły długoletnich kontraktów zawieranych z Rosją, gdzie cena była powiązana z cenami ropy, lub koszykiem artykułów ropopochodnych, na rzecz kontraktów cenowych, dla których odniesieniem była cena giełdowa. W efekcie, jak argumentują, o ile w 2010 roku jedynie w 15 proc. europejskich kontraktów Gazpromu zawierał formułę cenową odwołującą się do cen giełdowych a o tyle w 2020 było to już 87 proc. umów. Z perspektywy kupującego odwołanie się do ceny giełdowej było do tej pory korzystne, nadprodukcja gazu na świecie powodowała, że przez lata ceny utrzymywały się na niskim poziomie. Ten rok jest wyjątkiem.
Wreszcie mamy do czynienia z kolejnym, istotnym czynnikiem tego co się dzieje na europejskim rynku gazowym, a chodzi o politykę Moskwy, która postanowiła w swoich celach wykorzystać korzystne dla niej, z zgubne dla Europejczyków, trendy. Ale robi to „w białych rękawiczkach” w taki sposób, że formalnie nie można jej niczego zarzucić. Otóż rosyjski Gazprom wywiązuje się ze zobowiązań i realizuje zawarte z nim umowy, więc, jak uważają Rosjanie, nie można ich winić za europejski kryzys. Nie chce dostarczać więcej niźli Europejczycy zamówili, co mogłoby prowadzić do stabilizacji sytuacji rynkowej i cen, ale - jak argumentuje Moskwa - rosyjski koncern gazowy ma, po pierwsze, do czynienia z historycznie największym zapotrzebowaniem na rynku wewnętrznym, po drugie, awaria, która miała miejsce latem w jednym z zakładów Gazpromu uniemożliwiła koncernowi większe dostawy w miesiącach letnich, co przyczyniło się do tego, że europejskie zapasy są obecnie mniejsze. Rosjanie twierdzą, że i tak robią więcej niźli powinni i np. obchodzą postanowienie sądu w sprawie gazociągu Opal. Gdyby tego nie robili i podporządkowali się decyzji sądu, to sytuacja w Europie byłaby jeszcze gorsza.
Nie ulega też wątpliwości, że Moskwa postanowiła wykorzystać sytuację wywołaną zarówno przyczynami rynkowymi jak i ewidentnymi błędami urzędników z Brukseli. Już w trakcie wizyty kanclerz Merkel w Moskwie, latem tego roku, Putin zaproponował aby Europa kupowała gaz od Rosji w ramach wieloletnich umów, w których zobowiązywałaby się do nabywania określonych wolumenów gazu. Z rosyjskiego punktu widzenia najgroźniejszym zjawiskiem są wahania cen kontraktów, bo budżet pozbawiony renty gazowej nie jest w stanie wywiązywać się ze swych zadań, co może wywoływać niepożądane zjawiska wewnętrzne. Drugim motywem, o charakterze długofalowym, którym kieruje się Moskwa, jest dążenie do wywarcia presji na Europę po to, aby polityka klimatyczna Brukseli była w perspektywie mniej dolegliwa dla Rosji. Chodzi o zapowiadane opodatkowanie „śladu węglowego”, co zdaniem niektórych analityków, jeśliby zostały utrzymane pierwotne deklaracje Komisji Europejskiej, mogłoby rosyjski przemysł kosztować rocznie od 10 do nawet 15 mld dolarów.
Rosyjskie interesy
Mamy też do czynienia z krótkoterminowymi i bardziej doraźnymi interesami Rosji. Mówi się o presji na szybszą certyfikację Nord Stream 2, co jest prawdą, jednak - przede wszystkim - Moskwa chce zmienić sytuację w zakresie zaopatrzenia w gaz Europy Środkowej. Jak napisała Aura Sabadu, analityk niezależnego londyńskiego think tanku ICIS zajmującego się kwestiami energetycznymi, w całej rozgrywce nie chodzi o dochody Kijowa z tranzytu rosyjskiego gazu, ale o to, żeby fizycznie gazu na Ukrainie nie było, aby przed zbliżającymi się wyborami prezydenckimi Ukraińcy marzli w nieogrzewanych domach lub płacili astronomiczne rachunki za gaz. W tym roku ten scenariusz może tylko częściowy zostać zrealizowany, zwłaszcza w sytuacji, kiedy Kijów ma zapasy szacowane na 19 mld m³, ale kolejna zima może być ciężka, chyba, że Ukraina podpisze nową umowę z Rosją na import gazu. Nie tylko zresztą o Ukrainę tu chodzi. Mołdawia jest w podobnej sytuacji. Poprzednia umowa na dostawy rosyjskiego gazu się skończyła, a z zawarciem nowej są problemy. Proeuropejski rząd w Kiszyniowie już wezwał obywateli, aby ci przestawili się na inne źródła energii, co wywołało tylko skokowy wzrost cen węgla i jego braki, nie jest też we wszystkich przypadkach możliwe. Sabadu argumentuje, że Ukraina, po tym jak zaprzestała kupować gaz od Rosji, każdego roku sprowadzała w ramach tzw. rewersu od 10 do 15 mld m³ gazu z kierunku zachodniego. Fizycznie pobierała paliwo z gazociągu biegnącego przez jej terytorium, co potem rozliczane było w ramach umów z dostawcami z Zachodu. Tylko, że w tym roku, może być to trudniejsze, bo gazu na europejskim rynku będzie znacznie mniej i jeśli Kijów zdecyduje się na kontynuowanie tej polityki, to nie mając umów, będzie dyscyplinowany przez zachodnich partnerów, a nie przez Moskwę. Sabadu napisała też w Atlantic Council, że Ukraina może zderzyć się z innym, potencjalnie nawet groźniejszym problemem. Otóż jeśli Gazprom zrezygnuje z tranzytu przez Ukrainę, a dostarczać będzie paliwo do Europy za pomocą obydwu Północnych Potoków i Tureckiego, to będzie oznaczać to uzależnienie Kijowa od dostaw ze Słowacji. Taki scenariusz może oznaczać, z technicznego punktu widzenia, brak dostaw do południowych i wschodnich części Ukrainy – do Odessy, Mariupola, Chersonia, Mikołajewa, tych części kraju, w których nastroje separatystyczne mogą odżyć. W konkluzji swego artykułu Sabadu napisała, że „jeśli ukraiński szlak tranzytowy zostanie zerwany, a tranzyt rosyjskiego gazu będzie kierowany przez rosyjskie korytarze Nord Stream i TurkStream bez wyraźnych prawnych gwarancji, że nie będą one wykorzystywane jako narzędzia przymusu geopolitycznego, obecny kryzys energetyczny w Europie może być tylko przedsmakiem tego, co może przyjść w nadchodzących latach”.
Trudno nie zgodzić się z tą opinią.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/gospodarka/570341-kryzys-gazowy-w-europie-i-jego-konsekwencje