Wszystko, czego chcą, to niezależność. Myślą, że już mogą kierować swoim losem, mają też własne zdanie. I nie chodzi wcale o dorastających nastolatków. Mowa o zbuntowanych dwulatkach.
„Kto zaczyna chodzić, zaczyna kierować swoim losem” – pisze w „Języku dwulatka” Tracy Hogg. I w tym zdaniu ukryta jest właściwie istota etapu rozwoju dziecka zwana „buntem dwulatka”, która spada na malucha, a może nawet bardziej na jego rodziców, niczym grom z jasnego nieba między 18 a 26 miesiącem życia. Zależny do tej pory od mamy i taty szkrab, przenoszony przez nich z miejsca w miejsce i przez nich karmiony, zaczyna nagle odkrywać świat, swoje możliwości, zaczyna mówić, myśleć i chce zaznaczyć swoją odrębność. Dwulatki ponad wszystko pragną niezależności. Gdy dostrzegają rozbieżność między oczekiwaniami a możliwością ich spełnienia, odczuwają frustrację i gniew. Sprytne maluchy sprawdzają też zakres stawianych im ograniczeń i manipulowania rodzicami. Temu okresowi towarzyszą wybuchy złości, a do słownika dzieci na stałe włącza się słowo „nie”.
Poniżej garść porad i kilka niegroźnych podstępów, które rodzicom oraz pociechom pomogą przetrwać ten trudny czas.
Dajmy mu wybór
Dwulatek lubi się buntować i jednocześnie mieć poczucie, że decyduje. Jeśli damy mu możliwość ograniczonego wyboru, zaspokoimy potrzebę decydowania i jednocześnie zminimalizujemy ryzyko „dywersji”. Jeśli na przykład zapytamy naszą niepokorną pociechę, czy zje kolację, prawdopodobnie usłyszymy jej ulubione „nie”. Jeżeli jednak zapytamy, czy na kolację woli kanapeczkę, czy kaszkę, lub jeszcze lepiej – podsuniemy maluchowi coś do wyboru, np. płatki czekoladowe albo kukurydziane, wówczas ryzyko odpowiedzi odmownej jest mniejsze. Zasadę wyboru można stosować w każdej dziedzinie życia, choćby przy ubieraniu: „Wolisz czerwoną bluzeczkę czy zieloną?”, przy sprzątaniu: „Chowamy najpierw klocki czy lalki?”. Podobnie rzecz się ma ze spaniem. Nie mówmy: „Idziemy spać”, ale: „Poczytać ci przed snem książeczkę o autach czy o żółwiu?”. Pozostawianie dziecku wyboru działa także,
gdy chcemy mu coś odebrać, np. wygrzebany z naszej torby portfel (oj, bywa!) lub szminkę. Możemy zastosować wówczas podstęp w stylu: „Chcesz szczotkę czy grzebyk zamiast mojego portfela?”. Generalnie tę zasadę warto uznać
za złotą w obcowaniu z dwulatkiem. Ważne jednak, by nie dać maluchowi wyboru zbyt dużego, który go przerośnie. Pokazanie mu 10 bluzek czy kilku książek przyniesie skutek odwrotny do zamierzonego, wywoła frustrację i zniechęcenie. Pamiętajmy też, by unikać pytań retorycznych („Zjemy kolacyjkę?”).
Pomysł z postawieniem dziecka przed wyborem przetestowała na swojej córce Anita Sobczak, mama dwuletniej Gai, regularnie odmawiającej ubrania się na codzienny spacer. Myśl, by pozwolić małej wybrać rzeczy, podsunęła Anicie koleżanka, która przeżyła już bunt dwulatka. Ponieważ był to okres jesienno- zimowy i Anita akurat nie miała pod ręką dwóch kurtek, zapytała pociechę: „Zakładamy kurteczkę na różową stronę czy na tę granatową w białe grochy?”. Ta propozycja zaskoczyła Gaję tak bardzo, że zapomniała o proteście, wybrała kolor i zadowolona ze swej decyzji wyszła na spacer.
Nie dalej jak wczoraj moja dwuletnia córka (przechodzi „bunt dwulatka” w wyjątkowo łagodnej postaci) zaczęła uciekać z piskiem na widok zbliżającej się do niej mamy (to ja) ze szczoteczką do zębów (wróg) w ręku. Zachowując zimną krew, zapytałam: „Haniu, wolisz umyć ząbki na łóżku w sypialni czy na swoim dywaniku?”. Dziecko zatrzymało się, a na buźce pojawił się wyraz intensywnego myślenia. Po chwili zadowolona dziewczynka ułożyła się na dywanie z otwartą buzią. Aż mi było głupio, że dała się nabrać na ten prosty zabieg. Spróbujcie, warto!
Uprzedźmy, co się za chwilę wydarzy
Wyobraźcie sobie państwo teraz, że oglądacie wyjątkowo ciekawy film albo czytacie niezwykle wciągającą książkę i nagle ktoś wyłącza telewizor lub bez uprzedzenia wyrywa wam tomik z rąk. Na dodatek każe zrobić coś, na co nie macie ochoty, np. odkurzyć mieszkanie. Nawet najspokojniejszy człowiek mógłby stracić cierpliwość. Podobnie jest z niesfornym dwulatkiem. Jeśli zatem chcemy uniknąć napadu histerii, krzyków i przeciągłego „nieeee”, połączonego z rzucaniem się na podłogę, uprzedźmy pociechę, co ją za chwilę czeka. Dla większości małych dzieci kąpiel to frajda. Mogłyby się pluskać przynajmniej do czasu całkowitego wystygnięcia wody, a nawet jeszcze dłużej. Stąd nagły komunikat: „Wychodzimy!” może wywołać, nazwijmy to delikatnie, niezadowolenie. Aby go uniknąć, kilka minut wcześniej zacznijmy uprzedzać dwulatka, że powoli zbliża się koniec kąpieli. Zabawki wyciągajmy z wanny jedna po drugiej, tłumacząc szkrabowi, jak grzecznie z niej wychodzą. Potem spuśćmy wodę. Nim to zrobimy, możemy zapytać dziecko, czy samo wyciągnie korek, czy ma to zrobić rodzic. Na koniec zaprośmy malucha do wyjścia. I tu znów dobrze wrócić do zasady numer jeden i pozwolić dziecku wybrać np. ręcznik, którym się wytrze.
Podobnie rzecz się ma ze spaniem. Warto uprzedzić pociechę, że za chwilę czeka ją marsz do łóżeczka i może w nim do snu ułożyć na przykład misie lub lale, ewentualnie pomachać księżycowi. Hania lubi usłyszeć, że śpią już pieski, kotki i koniki. Wtedy sama kończy: „… i Hania pi”.
Beata Pieniążek, mama Heli i Hani, sprawdziła zasadę uprzedzania na młodszej córce, która jest ciężkim przypadkiem krnąbrnego dwulatka. – Kilka razy zdarzyło mi się przerwać Heli oglądanie bajki bez uprzedzenia. Piekło, które po tym następowało, nie było warte zachodu. Teraz zawsze uprzedzam, że po następnej bajeczce wyłączamy telewizor. Powtarzam to podczas filmu. Przeważnie też pytam, czy córka sama wyłączy telewizor. Kiedy wie, że właśnie ogląda ostatnią bajkę, bez marudzenia odchodzi od odbiornika, gdy film się skończy. Nawet jeśli gdzieś się spieszę, planuję czas tak, by dać jej chwilę na rozstanie się z ulubioną czynnością – opowiada pani Beata.
Chwalmy za dobre zachowanie
Każdy z nas lubi czasem usłyszeć miłe słowo, wiedzieć, że ktoś docenia to, co robimy. Podobnie i nasz dwulatek. Dlatego warto chwalić dziecko, kiedy dobrze się zachowuje. Podziała to na nie motywująco. Jeśli będziemy zwracać uwagę na malucha tylko wtedy, gdy płacze, szybko nauczy się przyciągać naszą uwagę
właśnie w ten sposób.
Chwaląc, pamiętajmy jednak, że chwalimy zachowanie, a nie samo dziecko, czyli mówimy np.: „Ale ślicznie się bawisz tymi klockami”, zamiast „Ale z ciebie śliczny chłopiec/ dziewczynka”.
Podobnie z krytyką – niech i ona odnosi się do zachowania, a nie do pociechy. Nie mówmy: „Brzydki chłopiec”, tylko: „Nieładnie rzucać zabawkami”. To pomoże dziecku zrozumieć, że zrobiło źle i nie podważy jego wiary w siebie oraz przekonania, iż jest kochane.
Bądźmy konsekwentni
Oczywiście niezwykle ważne jest, abyśmy trwali przy swoim. Maluch chętnie będzie testował naszą cierpliwość i możliwość wpływania na nas. Gdy się zorientuje, że stawianie na swoim przez odpowiednio długi czas sprawia, iż rodzice odpuszczają, przepadliśmy z kretesem. – Moja Hela uwielbia zrzucać z regału książeczki i bardzo nie lubi ich sprzątać. Wie jednak, że nie odpuszczę i w końcu będzie musiała odłożyć je na miejsce. Nie musi tego robić od razu, mogę poczekać, ale powtarzam wówczas, że ulubionej płyty posłucha dopiero, gdy posprząta. I w końcu, kiedy Hela bardzo chce posłuchać muzyki, zabiera się za porządki – opowiada Beata Pieniążek.
Podobnie rzecz się ma z ubieraniem. Jeśli proponowanie bluzek do wyboru nie zadziałało, a uparty człowieczek wciąż woli maszerowaćw pidżamce, zamiast się ubrać, wówczas dajemy mu chwilę i mówimy, że spróbujemy znów, kiedy będzie gotowy. Czasem pomagają radykalne rozwiązania, pokazujące dziecku skutki jego działania. Gdy mój syn Janek (obecnie lat 5 i pół) nie dał się kiedyś ubrać przed wyjściem do przedszkola, a ja bardzo się spieszyłam, powiedziałam: „To idziesz w pidżamie” i pozwoliłam mu tak wyjść na klatkę schodową. Po minucie dał się ubrać bez mruknięcia. Pewnie się zorientował, że mógłby dziwnie wyglądać. Nikt nie powiedział, że bycie rodzicem to łatwe zadanie, dlatego jeśli nasz aniołek pokazuje rogi, zaciśnijmy zęby, kontrolujmy własne emocje i bądźmy sprytniejsi. A wszystkim wykończonym przez zbuntowane szkraby polecam wspomniany na początku „Język dwulatka”, będący kontynuacją „Języka niemowląt”.
Dorota Łosiewicz Tekst ukazał się w tygodniku "Sieci" w numerze nr 4 (8) z 28 stycznia-3 lutego 2013
/ Style Definitions / table.MsoNormalTable {mso-style-name:Standardowy; mso-tstyle-rowband-size:0; mso-tstyle-colband-size:0; mso-style-noshow:yes; mso-style-priority:99; mso-style-qformat:yes; mso-style-parent:""; mso-padding-alt:0cm 5.4pt 0cm 5.4pt; mso-para-margin-top:0cm; mso-para-margin-right:0cm; mso-para-margin-bottom:10.0pt; mso-para-margin-left:0cm; line-height:115%; mso-pagination:widow-orphan; font-size:11.0pt; font-family:"Calibri","sans-serif"; mso-ascii-font-family:Calibri; mso-ascii-theme-font:minor-latin; mso-fareast-font-family:"Times New Roman"; mso-fareast-theme-font:minor-fareast; mso-hansi-font-family:Calibri; mso-hansi-theme-font:minor-latin;}
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/gospodarka/53618-gdy-dziecko-mowi-nie