Daniel Yergin, amerykański ekspert, publicysta i dziennikarz, laureat nagrody Pulitzera zastanawia się na łamach weekendowego wydania dziennika „The Wall Street Journal” jaka będzie „Nowa geopolityka energii”. Tak nawiasem mówiąc, nie obawia się używania terminologii i rozważań z domeny, będącej, zdaniem niektórych polskich naukowców, „dramatycznym redukcjonizmem, na który nie powinno być miejsca w naukowej debacie”. Może zresztą w tym wypadku mówimy o dwóch geopolitykach – tej, którą uprawia się na Zachodzie i wyobrażeniach na jej temat polskich ekspertów? Zostawmy jednak te uszczypliwości, bo ważniejszą jest istota zjawiska, które w swym eseju opisuje Yergin.
Innowacje wyprą „tradycyjne” projekty
Otóż jego zdaniem nic już nie zatrzyma obserwowanego w skali świata zjawiska polegającego na odchodzeniu od wykorzystania paliw kopalnych, przede wszystkim ropy naftowej i gazu ziemnego, o węglu nie zapominając, na rzecz niskoemisyjnych źródeł energii. Świadczy o tym nie tylko popularność samochodów Tesla i deklaracje wielu europejskich producentów samochodów o zmianie po roku 2030 struktury swej produkcji, w której mają zacząć dominować pojazdy nie napędzane paliwem pochodzącym z przeróbki ropy naftowej. O sile tego zjawiska, zdaniem Yergina, zdecyduje postawa rynków i instytucji finansowych, w tym funduszy emerytalnych, które już do swej polityki inwestycyjnej wpisują kryteria związane z celami klimatycznymi. W efekcie trudniej finansować będzie „tradycyjne” projekty, inwestorom w ich przypadku przyjdzie kontentować się mniejszą stopą zwrotu, co oznacza, że „niewidzialna ręka rynku” zacznie eliminować nierealizujące zasady niskoemisyjności przedsięwzięcia. Rządy dołożą do tego swoją cegiełkę wprowadzając, zgodnie z Porozumieniem Paryskim, rozwiązania dyskryminujące stare sektory energetyczne i premiujące nowe. Oczywiście fundamentalne zmiany nie będą trwały 2 – 3 lata, w poprzednich epokach przejście od drewna jako surowca energetycznego do węgla, a następnie ropy naftowej zajmowało około 100 lat. Teraz, jako że generalnie czas przyspieszył, transformacje energetyczna świata będzie krótsza, można nawet powiedzieć, że bardzo prawdopodobne jest to, że dokona się ona w okolicach roku 2050. Yergin w związku z tym zadaje sobie pytanie, jak zmiany tego rodzaju wpłyną na światowy układ sił, stąd geopolityczny kontekst jego rozważań.
Chiny na zwycięskiej pozycji
W opinii amerykańskiego eksperta niewątpliwym zwycięzcą, państwem, które zyska najwięcej na energetycznej transformacji świata będą Chiny. Wynika to z kilku powodów. Po pierwsze, będąc krajem, który dziś pokrywa importem 75 proc. swego zapotrzebowania na surowce energetyczne, może tylko zyskać na zmniejszeniu tego uzależnienia. Na to nakłada się świadoma polityka rządu w Pekinie, który co najmniej od czasów Wojny Koreańskiej musi mierzyć się z tzw. Dylematem Malakki. Jego nazwa związana jest z cieśniną, przez którą przechodzi większość chińskiego zaopatrzenia w surowce energetyczne i którą, w razie konfliktu, np. o Tajwan czy rozgraniczenie obszarów na Morzu Południowochińskim, bardzo łatwo zablokować, co może w konsekwencji obezwładnić znaczną część chińskiego potencjału gospodarczego i wojskowego. Ta niewątpliwa pięta achillesowa Chin skłoniła władze w Pekinie do przyjęcia i realizacji strategii forsownej modernizacji energetycznej w kraju. Jednym z jej przejawów, a warto przypomnieć, że w Chinach obecnie sprzedaje się rocznie więcej samochodów osobowych niźli w Stanach Zjednoczonych, było promowanie samochodów elektrycznych. Rezultatem tej polityki jest również to, że obecnie na chińskich drogach jeździ połowa światowej floty samochodów z napędem elektrycznym. Oczywiście strategię tego rodzaju stymulowały nie tylko motywy związane z układem sił na świecie, ale również analiza tego, co w nadchodzących dziesięcioleciach będzie najbardziej pożądanym produktem rynkowym. Trochę to przypomina chińską strategię w zakresie technologii 5 G. Otóż nie mając szans uczestniczenia w globalnym wyścigu w zakresie zastosowań technologicznych poprzedniej generacji (3G) Chińczycy postanowili „przeskoczyć” dwa piętra i zdominować rozwiązania przyszłości. Podobnie było jeśli idzie o rynek samochodów elektrycznych i potrzebne do ich produkcji komponenty. Bo dziś Pekin kontroluje światowe zasoby litu niezbędnego do produkcji baterii do samochodów elektrycznych, a jeśli idzie o moce produkcyjne w tym zakresie, to w Chinach skoncentrowane są moce produkcyjne 80 proc. akumulatorów do samochodów elektrycznych. Podobnie, jeśli idzie o panele solarne, których Chińczycy produkują 70 proc. światowej podaży. Innymi słowy, na energetycznej transformacji gospodarki Chiny zyskają najwięcej, bo z jednej strony, zmniejszy się ich uzależnienie od importu surowców energetycznych, z drugiej, premia, jaką zgarną już zajmując dobre miejsca startowe w gospodarczej rywalizacji na tym polu, będzie pokaźna.
Grono przegranych
Kto straci? Z pewnością państwa uzależnione od eksportu węglowodorów, zwłaszcza te, które nie przeprowadziły, odpowiednio wcześnie wykorzystując posiadane nadwyżki eksportowe, zmian we własnej gospodarce. To, że było to możliwe, pokazuje przykład Abu Zabi, bogatego emiratu położonego w Zatoce Perskiej. Władze tego niewielkiego państwa w 2007 roku zaczęły realizować politykę transformacji swej gospodarki wówczas niemal w 100 proc. uzależnionej od eksportu ropy naftowej. Punktem wyjścia tej strategii było założenie, że w 2050 roku wypompują ostatnią baryłkę ropy. Dziś 60 proc. PKB Abu Zabi pochodzi z sektorów nie związanych z węglowodorami, co pokazuje, że tego rodzaju planowo i konsekwentnie prowadzona polityka może dać oczekiwane rezultaty. Ale inni, w tym przede wszystkim Rosja i Arabia Saudyjska, mimo wielu zapowiedzi nie przeprowadziły skutecznych w tym zakresie działań. Oznacza to, że państwa te mogą być, w perspektywie 2050 roku, największymi przegranymi rysującej się rewolucji energetycznej. Ale negatywne skutki nie zaczną się kumulować w czasie kilku lat przed tą datą, ale będą widoczne znacznie wcześniej. Przede wszystkim z tego powodu, że producenci ropy i gazu, widząc jakie zmiany nadchodzą, będą już teraz starali się maksymalnie zwiększać swój udział w rynku po to, aby po pierwsze, zgromadzić więcej funduszy na niezbędną transformacje własnych gospodarek, a po drugie, aby sprzedawać za obecne, wyższe ceny, bo perspektywa ich wzrostu w przyszłości jest dziś bardzo blada. Na to nakłada się mniejsze zapotrzebowanie związane z kryzysem po Covid-19. Jednym słowem, kończy się epoka naftowego eldorado, wysokie ceny, jako trwały długoletni trend, już raczej nie wrócą, a te państwa, które uzależniły się od eksportu węglowodorów i nie zdążyły zmienić własnej gospodarki, czeka niełatwa przyszłość.
Co ze Stanami Zjednoczonymi?
W jakiej sytuacji są dziś Stany Zjednoczone, będące liderem, dzięki rewolucji, w wydobyci ropy szczelinowej, przyrostu wydobycia i eksportu zarówno ropy naftowej jak i gazu ziemnego? Zdaniem Yergina, „w połowie peletonu”, na słabszej pozycji niźli Chiny, choćby z tego powodu, że sektor wydobycia węglowodorów to w przypadku USA 10 mln miejsc pracy, ale w znacznie lepszej niźli np. Rosja czy naftowe państwa Zatoki Perskiej. O sile amerykańskiej gospodarki decyduje bowiem nie sprzedaż ropy czy gazu, a jej innowacyjność. Zresztą, obecna pozycja Ameryki na rynku węglowodorów jest też wynikiem opracowania nowych efektywnych technologii wydobycia, czyli postępu technicznego. Osiągnięcie celu klimatycznego roku 2050, który zapewne, jak zapowiedział, przyjmie w razie zwycięstwa w wyborach Joe Biden, wymagało będzie rewolucji technologicznej w szeregu kluczowych dla amerykańskiej gospodarki sektorach, w tym w chemicznym i produkcji materiałów. Siła amerykańskiej innowacyjności wspierana niemałymi funduszami federalnymi, bo trzeba pamiętać, że tyko Departament Energii wydaje rocznie 6,5 mld dolarów, czyli więcej niźli jakikolwiek kraj, na nowe projekty, pozwala na zachowanie optymizmu. Zdaniem Yergina Stany Zjednoczone, właśnie w wyniku rewolucji szczelinowej, są też dziś spokojne jeśli idzie o bazę surowcową dla obecnego rozwoju. Ale to, jego zdaniem, zwłaszcza w perspektywie umownego roku 2050 powoduje, że obecnie nie powinno hamować się wydobycia. Wręcz przeciwnie, w perspektywie kurczącego się rynku należy je zwiększyć. Bo daje to nie tylko gospodarcze, ale i geostrategiczne korzyści, np. umożliwiając zmianę charakteru relacji amerykańsko – indyjskich. Jeżeli Ameryka nie popełni strategicznego błędu jakim byłoby np. wprowadzenie ograniczeń w wydobyciu szczelinowym, to powinna wziąć udział w nasilającej się w najbliższych latach rywalizacji o udziały w światowym rynku.
Ta rywalizacja z oczywistych względów (większa produkcja, mniejszy i stale spadający popyt, ograniczenia administracyjne) będzie coraz ostrzejsza. Nietrudno wyobrazić sobie stosowanie rozwiązań politycznych w postaci presji na sojuszników (co już ma miejsce) czy transakcji wiązanych w zakresie dostępu do rynków, po to aby sprzedać więcej swojej produkcji. Jeśli tak się stanie, to najbliższe lata będą czasem rozlicznych wojen naftowych i gazowych. Strategicznie w najtrudniejszej sytuacji wydaje się być poróżniona z Zachodem Rosja, zdana na sprzedaż swych węglowodorów do Chin, które będą ich mniej potrzebowały a na dodatek bezlitośnie wykorzystują swe przewagi tnąc ceny i wzmacniając pozycję polityczną. Innymi słowy, geopolityka energii nie działa w interesie naszego sąsiada, a od nas zależy czy będzie działała na naszą korzyść.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/gospodarka/517341-nowa-geopolityka-energii