Aktywiści Greenpeace postanowili zdewastować siedzibę Dyrekcji Lasów Państwowych, protestując w ten sposób przeciwko wycince drzew m.in. w Puszczy Białowieskiej. Kolejna histeryczna, obliczona na emocje i brak wiedzy o przyrodzie akcja ekologów nasuwa kilka smutnych refleksji.
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
Nie protestują, kiedy do lasów trafiają chemikalia
Nie przypominam sobie, aby kiedykolwiek tzw. ekolodzy protestowali, kiedy do lasów za sprawą nieodpowiedzialnych osób trafiały tony odpadów chemicznych i śmieci. Nie przypominam sobie ani potępiania tego procederu przez organizacje typu Greenpeace, ani tym bardziej ścigania, czy prób łapania sprawców na gorącym uczynku. Tymczasem nie dalej jak we wtorek Lasy Państwowe poinformowały o 15 pojemnikach – każdy o pojemności tysiąca litrów – wypełnionych chemicznymi substancjami, które znalazł leśniczy z olsztyńskiego Nadleśnictwa Nidzica. Niektóre z nich były uszkodzone i wydobywała się z nich gęsta ciecz, która wsiąkała w ziemię, zanieczyszczając ją. Po dokonaniu badań cieczy stwierdzono, że są to substancje żywiczne, kleje i rozpuszczalniki.
To nie pierwsza tego typu sytuacja w polskich lasach. Kilka miesięcy wcześniej, 2 lutego nieznany sprawca wyrzucił tysiąc litrowe beczki w graniczących ze sobą nadleśnictwach Wolsztyn i Bolewice – równo po siedem beczek w każdym. Ponieważ ze zbiorników wyciekała substancja natychmiast wyznaczono strefę bezpieczeństwa, a strażacy pracowali w specjalnych aparatach tlenowych. Po przyjeździe specjalistycznej grupy ratownictwa chemiczno-ekologicznego z Leszna, powiększono strefę oraz z dwóch uszkodzonych beczek pobrano próbki substancji.
Do podobnych incydentów dochodziło również w latach poprzednich. Żaden z tzw. ekologów nie protestował, żaden nie przypiął się łańcuchem do porzuconej w lesie beczki z substancją chemiczną, żaden nie próbował dewastować mienia sprawców. Chętnie za to rzucili się na siedzibę Lasów Państwowych, które nie tylko że muszą ponosić koszty utylizacji pozostawionych w lasach chemikaliów, ale i naprawy zdewastowanej przez tzw. ekologów infrastruktury.
Plaga śmieci w lasach – ekolodzy milczą
Ekolodzy milczą również w sprawie ton śmieci, które co roku trafiają do lasów. Usuwają je leśnicy, a ich ilość wypełniłaby rocznie tysiąc wagonów kolejowych. Lasy Państwowe przeznaczają na oczyszczanie lasów ze śmieci prawie 20 mln rocznie i jest to praca iście syzyfowa, ponieważ z roku na rok w leśnych ostępach zostają porzucone kolejne odpady. Nie przypominam sobie, aby Greenpeace, czy jakakolwiek organizacja ekologiczna kiedykolwiek pomogła leśnikom w walce z tą plagą. A szkoda, ponieważ konsekwencje dla lasu są katastrofalne.
Jak wskazują sami leśnicy, grunt leśny nie jest przygotowany na przyjęcie odpadów. Teren nie jest wyłożony wytrzymałą folią oraz warstwą żużlu, co oznacza, że zawarte w śmieciach toksyczne substancje swobodnie przedostają się do gleby i wód gruntowych. Automatycznie dochodzi do ich skażenia – i podziemnych i powierzchniowych – w tym również wody pitnej.
Co więcej dzikie wysypiska śmieci prowadzą do zaburzeń ekosystemów leśnych, wpływając negatywnie na sam drzewostan. Powstające na dzikim wysypisku biogazy mogą doprowadzić do samozapłonu odpadów, a tym samym pożaru lasu przy jednoczesnym uwalnianiu do atmosfery, gleby i wody substancji trujących. Czy rzekomo walczący o lasy tzw. ekolodzy tego nie wiedzą?
Spotykane bardzo często na dzikich leśnych wysypiskach torebki foliowe są połykane przez zwierzęta leśne, prowadząc do ich śmierci. Odłamki szkła lub metalu powodują okaleczenia – w lesie nie ma weterynarza, który oczyścił i zszył by ranę i zaopiekował się rannym zwierzęciem. Linki i sznurki, których również jest pełno w lasach – zanoszone przez ptaki do gniazd plączą nogi pisklętom. Ale tzw. ekologów to najwyraźniej nie interesuje.
Pozyskiwanie drewna i wycinka pielęgnacyjna to nie jest niszczenie lasu
Jest co najmniej zastanawiające, że mimo licznych tłumaczeń leśników, że wycinka jest konieczna, aby zapewnić lasowi odpowiednią kondycję, tzw. ekolodzy uparcie trwają przy narracji, że to niszczenie drzew. Tak było i tym razem.
W całym kraju słychać ryk pił. To szefowie koncernu Lasy Państwowe realizują swój biznesplan, zamieniając polską dziką przyrodę, nasze wspólne dobro, w trociny. Ofiarami tego działania są również piękne, stare, często naturalne lasy, takie jak Puszcza Białowieska, Karpacka, Knyszyńska, Borecka
— grzmiała aktywistka Greenpeace, licząc najwyraźniej na wywołanie emocji i bazując na braku wiedzy. Już bowiem dziecko w szkole wie, że walka z kornikiem dokonuje się poprzez wycinkę zaatakowanych przez niego drzew i że żaden pracownik leśny nie wycina drzewa na wióry. Co więcej wycinki pielęgnacyjnej powinno się dokonywać co dziesięć lat, aby usunąć chore drzewa i jednocześnie umożliwić pozostałym rozrost korzeni i ogólne wzmocnienie.
Wycinka służy również do pozyskania drewna jako surowca, a w miejsce wyciętych drzew leśnicy prowadzą nasadzenia. Mówienie zatem – a takie słowa padły z ust aktywistki – że wycinka „korzystna jest jedynie dla wąskiej grupy leśnych baronów kierujących koncernem Lasy Państwowe” jest zwyczajnie nieprawdą i to na dodatek krzywdzącą dla samych pracowników Lasów Państwowych.
Może jakby za zniszczenie mienia aktywiści Greenpeace zostali skazani na trzy miesiące prac społecznych przy nasadzeniach – a jest to ciężka praca – skończyliby z opowiadaniem dyrdymałów o strasznych leśnikach niszczących lasy i doceniliby trud tych ludzi.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/gospodarka/510505-kto-ekologow-nauczy-ekologii