Czy warto wprowadzać drakońskie środki ograniczające mobilność społeczną, nakazywać ludziom pozostawanie w domach, zamykać granice za cenę najgłębszej od czasów Wielkiego Kryzysu depresji gospodarczej, która czeka świat doświadczany epidemią Covid-19?
Takie pytania oraz głosy wzywające do zastanowienia i być może zmiany polityki państwa na bardziej liberalną w tym zakresie, nawet za cenę wzrostu liczby chorych, już słychać, również w Polsce. W miarę upływu czasu i przedłużających się dolegliwości, związanych z wprowadzonymi środkami mającymi spowolnić rozwój epidemii będzie ich coraz więcej. W każdym społeczeństwie jest grupa ludzi skłonnych na jednej szali kłaść ludzkie życie, a na drugiej dobrobyt i sytuację gospodarki i zastanawiać się czy straty nie są zbyt wielkie. Rozważania tego rodzaju wzmagać będzie i to, że koszty epidemii nie są równo rozłożone. Największy ich ciężar odczują niestety ludzie zatrudnieni w branżach usługowych, o relatywnie najkrótszym stażu pracy, pracujący na umowy – zlecenie czy część etatu, najczęściej ludzie młodzi, określani też nieraz mianem prekariatu. Są oni zarazem w najmniejszym stopniu wystawieni na ryzyko poważnego przebiegu choroby wywołanej koronawirusem, a przeto najbardziej skłonni przyjąć argumentację, iż gospodarcze koszty ograniczeń są zbyt duże. „Przecież i tak każdego roku umiera na grypę tysiące ludzi, a w przypadku ludzi po 70-tce każda infekcja może skończyć się tragicznie – po co zatem tak restrykcyjne ograniczania, których ceną jest głęboki kryzys gospodarki” – może brzmieć argumentacja zwolenników zmiany polityki państwa.
Na potrzeby dyskusji z tymi, którzy skłonni są mierzyć wartość życia ludzkiego w pieniądzu ekonomiści z Uniwersytetu w Chicago właśnie opublikowali specjalne opracowanie w którym pokusili się o próbę policzenia ile kosztują wprowadzone środki walki z epidemią, czyli jakie starty gospodarcze wywoła kryzys związany z zamrożeniem życia z jednej strony a z drugiej, jakie byłyby straty, gdyby nie wprowadzać ograniczeń, albo znakomicie się z nimi spóźnić i pozwolić rozwijać się epidemii w tempie obserwowanym we Włoszech czy Hiszpanii. Warto zapoznać się z tymi rachunkami.
Luigi Zingales, autor opracowania, pisze, że codziennie, świadomie czy nie i tak wyceniamy ile kosztuję nasze życie. Kiedy zgadzamy się na podjęcie pracy w zawodach o większym ryzyku wypadku, ale za to lepiej płatnych, dokonujemy właśnie wyceny wartości naszego życia. Amerykańscy ekonomiści i statystycy policzyli to dokładnie i wyszło im, że życie jednego Amerykanina warte jest 14,5 mln dolarów. A ile osób może zostać dotkniętych epidemią jeśliby nic nie robić i czekać jak w wyniku przejścia choroby większość populacji nabierze odporności? Kanclerz Merkel mówiła publicznie, że od 60 do 70 proc. populacji, amerykańskie Centrum Kontroli Epidemiologicznej wskazywało jako prawdopodobną w takim scenariuszu dla Stanów Zjednoczonych liczbę od 160 do 214 mln zachorowań. Zingales na potrzeby swoich obliczeń przyjmuje 200 mln infekcji w USA, jednocześnie, zgodnie z szacunkami WHO, zakłada, że w 80 proc. będą one miały lekki, a czasem bezobjawowy przebieg, 15 proc. chorych wymagało będzie hospitalizacji, a 5 proc. z najcięższym przebiegiem choroby trzeba będzie podłączyć do respiratorów. W „normalnych” warunkach, czyli kiedy szpitale są w stanie udzielać chorym pomocy a nie prowadzić selekcję tych którzy będą mieli szanse przeżycia jeden na pięciu z tych krytycznych przypadków kończy się zgonem. Tak było w chińskich prowincjach, nie w Wuhan, w których dostatecznie szybko wprowadzono środki bezpieczeństwa, gdzie wskaźnik zgonów do ogólnej liczby osób chorych wynosił 0,9 proc.. Tam gdzie szpitale są przeciążone, i tak było w Wuhan w którym odnotowano wskaźnik zgonów na poziomie 4,5 proc., umiera 9 na 10, osób znajdujących się w stanie krytycznym. W przypadku Stanów Zjednoczonych może to oznaczać, że wprowadzenie lub nie restrykcji epidemiologicznych, sprowadza się do wyboru uratować czy pozwolić umrzeć 7,2 mln osób, co oznacza ekonomiczną „stratę” wynoszącą w warunkach amerykańskich 65 bilionów dolarów. Zingales przyjmuje w swych wyliczeniach niższą „cenę” ludzkiego życia, z racji tego, że większa grupa ryzyka to ludzie zaawansowani wiekiem, w przypadku których amerykańskie instytucje publiczne, stosują inne miary (8 mln dolarów w miejsce 14,5). Te 65 bilionów dolarów to równowartość amerykańskiego PKB w trzech kolejnych latach, czyli innymi słowy opłacałoby się „zamrozić” gospodarkę nawet na 3 lata, a i tak koszty ekonomiczne tej polityki będą niższe niźli zgoda na swobodne rozprzestrzenianie się epidemii. Ale nawet, jeśli kanclerz Merkel pomyliła się o 100 proc. w szacunkach skali zarazy, konkluduje Zingales, to i tak ekonomiczne straty w wyniki polityki „nic nie robienia” albo znoszenia ograniczeń po to aby gospodarka ruszyła, byłyby wielokrotnie większe niźli przyjmowane przez największych pesymistów, koszty ekonomicznego spowolnienia.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/gospodarka/493316-czy-kryzys-gospodarczy-to-zbyt-wysoka-cena