Tytułowa myśl nie jest wyrazem katastrofizmu, lecz przejawem przezorności i konserwatyzmu. Zwłaszcza, że media obiegła w zeszłym tygodniu informacja o wzroście globalnego zadłużenia do astronomicznego poziomu 233 biliona USD. Świat i gospodarka w swej historii nie były nigdy dotąd aż tak mocno w długach… Z drugiej strony znaczny i skoordynowany wzrost we wszystkich znaczących gospodarkach świata przyczynił się do zmniejszenia skali zadłużenia w stosunku do globalnego PKB o trzy punkty procentowe, z 321 do 318 proc. w ciągu dwunastu miesięcy na koniec 3 kwartału 2017 roku. Czy jednak dobra bieżąca koniunktura ma trwać w nieskończoność?
Otóż, każdy zapytany bankowiec centralny odpowie krótko: Nie! Co więcej, przyśpieszenie gospodarcze w USA, wcale nie musi przełożyć się na analogiczny rozwój wydarzeń w strefie euro czy Chinach. Właśnie weszła w życie reforma podatkowa uchwalona z końcem ubiegłego roku przez Kongres, która zakłada między innymi repatriacje z zagranicy przynajmniej części skumulowanych zysków spółek amerykańskich (prezydent Donald Trump mówi o kwocie 4 bilionów USD), a także największy w historii program inwestycji w infrastrukturę sięgający 1,5 biliona USD na przestrzeni kilku najbliższych lat.
W grudniu zeszłego roku FED podniósł kolejny raz krótkoterminową stopę procentową, która nie może być obecnie wyższa niż 1,5 proc. W ślad za nim poszło kilkanaście innych banków centralnych łącznie z Bankiem Chin. Podobne wydarzenia w niedalekiej przeszłości wywoływały niepokój na rynkach, tym jednak razem giełdy nieprzerwanie pną się w górę bijąc kolejne rekordy. Wytłumaczenie wydaje się niezwykle proste, a jest nim słaby dolar, który powoduje, że długi denominowane w tej walucie wyrażone w PLN, Euro czy Juanie na papierze zmniejszyły się. Co jednak gdy USD zacznie się umacniać?
Taki scenariusz może okazać się wielce prawdopodobny, jeśli dojdzie do repatriacji zysków spółek zarejestrowanych w USA.
To jednak nie największe zmartwienie banków centralnych. Dali jemu wyraz niektórzy członkowie Rady Dyrektorów FED na ostatnim spotkaniu, którego treść została właśnie upubliczniona. Chcą odejścia od dotychczasowego celu inflacyjnego na poziomie 2 proc. rocznie i zastąpienia go kryterium wyznaczanego poziomu cen, który z roku na rok mógłby się… kumulować, bądź też wyznaczenia rocznego nominalnego i pożądanego wzrostu PKB. Innymi słowy FED miałby wzmocniony mandat, by w razie kłopotów gospodarczych stosować niekonwencjonalne metody luzowania monetarnego, czytaj: w sposób nieskrępowany zwiększać ilość pieniądza, na przykład poprzez wykup obligacji państwowych (FED), korporacyjnych (EBC) czy nawet akcji jak w przypadku Banku Japonii. W tym kontekście ekonomiści zastawiają się nawet, czy dojdzie w przyszłości do kolejnego kroku w nieznane, tj. do uruchomienia tzw. „helicopter money” (słynne określenie Bena Bernanke), czyli bezpośredniego zasilenia kieszeni obywateli danego państwa przez lokalny bank centralny…
Należy zaryzykować twierdzenie, że bankowość centralna już nigdy nie będzie tym czym była w przeszłości od czasu Bretton Woods. Zwłaszcza, że nie sposób przejść do porządku dziennego nad alternatywnym obiegiem pieniądza czy - jak kto woli cryptowalut – pozostającym jak dotąd poza wszelką kontrolą banków centralnych, czy też dynamicznym rozwojem handlu w internecie, który to zmienia niemal z dnia na dzień oblicze bankowości jaką znamy.
Już teraz zapraszam do artykułu w najbliższym wydaniu Gazety Bankowej, w którym zamierzam podjąć temat wyzwań, szans i zagrożeń jakie stoją przed bankami centralnymi i systemem finansów.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/gospodarka/375336-w-oczekiwaniu-na-kolejny-kryzys