Z punktu widzenia wierzyciela, otwarta linia kredytowa nie tylko wymaga stałej gotowości do udostępnienia środków w umownej wysokości, lecz także generuje podwyższone ryzyko dla kredytodawcy. Wynagrodzenie za tego rodzaju usługę musi więc kredytobiorcę sporo kosztować
— mówi w rozmowie z portalem w Polityce.pl ekonomistka, członkini Rady Polityki Pieniężnej prof. Grażyna Ancyparowicz.
CZYTAJ WIĘCEJ: Wicepremier Morawiecki zrezygnował z linii kredytowej MFW
Polityce: Co oznacza dla Polski odstąpienie od otwartej linii kredytowej w ramach Międzynarodowego Funduszu Walutowego?
Prof. Grażyna Ancyparowicz: Zacznijmy od wyjaśnienia czym jest linia kredytowa. Otóż jest to możliwość zadłużania się, w okresie określonym umową, do wysokości sumarycznego limitu ustalonego między instytucją finansową a potencjalnym kredytobiorcą. Dłużnik korzysta z tego limitu w miarę potrzeb, co w praktyce oznacza, że wypłata pierwszej i każdej następnej transzy kredytu nie jest obwarowana dodatkowymi warunkami i procedurami związanymi z badaniem zdolności kredytowej, ani koniecznością zabezpieczania wierzytelności, dzięki czemu dostęp do środków finansowych jest szybki, co jest główną zaletą tego rozwiązania. Linia kredytowa może mieć także formę umowy generalnej, na podstawie której dłużnik może wybrać z ustalonej palety produktów finansowych takie, które najlepiej zaspokajają jego potrzeby, z zastrzeżeniem, iż łączna wartość zadłużenia nie przekroczy ustalonego limitu. Linia kredytowa ma charakter odnawialny jeśli spłacone przez kredytobiorcę kwoty automatycznie zwiększają środki dostępne do kolejnej wypłaty; innymi słowy – w okresie obowiązywania umowy – kredyt może być wielokrotnie wypłacany i spłacany. W przypadku linii nieodnawialnej kredyt można wykorzystać tylko raz, a jego spłata nie powoduje zwiększenia kwoty możliwej do wypłaty w późniejszym terminie. Na koszty linii kredytowej ponoszone przez klienta składają się dwa komponenty: odsetki płacone od wykorzystanej kwoty zadłużenia oraz opłata za gotowość banku do wypłaty środków, ustalana zwykle jako procent udostępnionego limitu. Dodatkowo należy się liczyć z kosztami prowizji za przyznanie bądź odnowienie linii. Dlatego ten produkt finansowy jest powszechnie uznawany za jeden z najdroższych i wykorzystywany jest głównie w sytuacjach podwyższonego ryzyka.
U nas była taka sytuacja?
O elastyczną linię kredytową z Międzynarodowego Funduszu Walutowego (Banku Światowego bądź innych globalnych instytucji) mogą – w założeniu – starać się kraje o solidnych fundamentach, prowadzące odpowiedzialną politykę fiskalną w przeszłości, które znalazły się w obliczu wyzwań zagrażających stabilności ich gospodarek. Taka sytuacja zdarzyła się po kryzysie zapoczątkowanym wiosną 2007 r. na amerykańskim rynku kredytów hipotecznych, który przerodził się w kryzys finansowy o szerokim zasięgu. Meksyk był pierwszym krajem, który skorzystał w kwietniu 2009 r. z pomocy w formie elastycznej linii kredytowej MFW (Flexible Credit Line - FCL). Miesiąc później również Polska (borykająca się wówczas z wysokim strukturalnym deficytem sektora finansów publicznych) uzyskała dostęp do 20,58 mld USD kredytu z MFW. Trzecim krajem który skorzystał z FCL była Kolumbia. Polska znalazła się zatem w jednym ”koszyku” z krajami latynoskimi o raczej mało wiarygodnej reputacji. Z tego punktu widzenia rezygnacja z dostępu do FCL jest sygnałem, że jesteśmy obecnie silną gospodarką, zdolną do rozwiązywania swoich problemów bez nadzwyczajnych środków pomocowych.
Niektórzy podkreślają, że Polska nie powinna w ogóle zawierać tej umowy w latach poprzednich. Jakie jest Pani zdanie w tej kwestii?
Kwestia dostępu do FCL była przedmiotem sporu pomiędzy kierownictwem NBP a Radą Ministrów, ale dotyczyło to nie tyle zasadności skorzystania z tego instrumentu, ile celowości decyzji o przedłużeniu umowy z MFW, wygasającej z dniem 5 maja 2010 roku. Prezes Sławomir Skrzypek oraz zarząd NBP uznali, że gospodarka utrzymuje się na ścieżce wzrostu, kurs PLN ustabilizował się, rezerwy walutowe systematycznie rosną, a zatem brak merytorycznych przesłanek, aby ponosić wysokie koszty (ok. 182 mln zł rocznie) na tego rodzaju dodatkowe zabezpieczenie płynności finansowej państwa. Natomiast rząd (z wyjątkiem wicepremiera kierującego resortem gospodarki – Waldemara Pawlaka), zapewne pod wpływem argumentacji ówczesnego ministra finansów Jacka Rostowskiego, optował za przedłużeniem umowy z MFW. Przełom nastąpił po Katastrofie Smoleńskiej, bowiem nowy prezes NBP, Marek Belka, 15 czerwca 2010 r. złożył wniosek o przedłużenie dostępu do elastycznej linii kredytowej. Wniosek ten rozpatrzono pozytywnie i w grudniu tego samego roku linia kredytowa MFW, z której mogła skorzystać Polska, wzrosła z 21 do 29 mld dolarów (22 mld SDR). Przy okazji wydłużono do dwu lat okres dostępu (co kosztowało łącznie 107 milionów dolarów), po czym ponownie przedłużono umowę na kolejne lata.
Umowa była jednak bardzo kosztowna. Można założyć, że podpisując ją więcej straciliśmy, niż zyskaliśmy?
Z punktu widzenia wierzyciela, otwarta linia kredytowa nie tylko wymaga stałej gotowości do udostępnienia środków w umownej wysokości, lecz także generuje podwyższone ryzyko dla kredytodawcy. Wynagrodzenie za tego rodzaju usługę musi więc kredytobiorcę sporo kosztować. Czasem to się mu opłaca. Podczas globalnego kryzysu finansowego oraz w okresie pokryzysowym dostęp krajów o relatywnie niskim ratingu (a taki rating miała Polska) do FCL ułatwiał ministrowi finansów rolowanie długu, dodatnio wpływając na koszty obsługi zadłużenia zagranicznego. Nie zapominajmy, że od lipca 2009 r. do połowy 2013 r. Polska była pod unijną procedurą nadmiernego deficytu, co mogło w poważnym stopniu negatywnie wpłynąć na zachowania inwestorów. Kontynuowanie umowy z MFW uspakajało ich nastroje, a zatem wywarło pozytywny wpływ na naszą gospodarkę, nie tylko na sektor finansów publicznych. Jest to – z oczywistych względów – subiektywna, intuicyjna opinia, nie poparta żadnym rachunkiem ekonomicznym. Nie można bowiem zbudować kontrfaktycznego modelu i policzyć jaki byłby bilans korzyści i strat z tytułu hipotetycznych zmian rentowności emitowanych papierów skarbowych, ani jakie byłoby saldo napływu kapitału zagranicznego bez zaplecza w postaci FCL, ani jaki wynik przyniosłyby wahania kursów walutowych, gdyby nie zawarto umowy z MFW. Innymi słowy – minister finansów miał zawsze pod ręką parasol na niepogodę.
Decyzja dotyczącą FCL, którą podjął wicepremier Morawiecki potwierdza, że polska gospodarka jest na stabilnej ścieżce wzrostu, sytuacja finansów publicznych jest ustabilizowana, a rezerwy walutowe na odpowiednio wysokim poziomie?
Do tej decyzji dochodziliśmy stopniowo, przez kilkanaście ostatnich miesięcy, mimo że nasz kraj nigdy nie musiał sięgać po tego rodzaju wsparcie. Na wniosek Polski, umową z ubiegłego roku zmniejszono FCL do wysokości 15,5 mld SDR (co odpowiadało równowartości ok. 22,1 mld dol.), zaś w styczniu br., na kolejny wniosek Polski – do kwoty 13 mld SDR. W dniu 19 grudnia 2016 r. Polska wystąpiła z wnioskiem (podpisanym przez pana Adama Glapińskiego i pana Mateusza Morawieckiego) o odnowienie dostępu do Elastycznej Linii Kredytowej, co nastąpiło 13 stycznia 2017 r., gdy Rada Wykonawcza MFW zatwierdziła kolejne dwuletnie porozumienie w sprawie Elastycznej Linii Kredytowej o wysokości zmniejszonej do 6,5 miliarda SDR-ów (około 8,24 miliarda euro). W kilka miesięcy później okazało się, że Polska rezygnuje z tego instrumentu, o czym poinformował w dniu 14 października 2017 r. wicepremier, minister rozwoju i finansów, pan Mateusz Morawiecki. Stwierdził on, że „polska gospodarka jest w tak dobrej sytuacji, że możemy to zrobić, wyjaśnił iż: „decyzję o rezygnacji z FCL podjąłem po analizie danych podatkowych, parametrów makroekonomicznych, ocenie naszej stabilności budżetowej i rezerw walutowych NBP”. Rzeczywiście, polska gospodarka rozwija się szybciej niż powszechnie oczekiwano, nie ma identyfikowalnych zagrożeń dla stabilności sektora finansowego, a i inwestycje w sferze realnej wydają się wracać na ścieżkę wzrostu. W tych okolicznościach rezygnacja z utrzymywania FCL została przez niektórych ekonomistów potraktowana jako element racjonalizacji zarządzania finansami państwa i zaliczona do tego samego katalogu działań, co inne posunięcia porządkujące system finansowy naszego państwa.
Rozmawiał Piotr Czartoryski-Sziler
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/gospodarka/362943-nasz-wywiad-prof-ancyparowicz-rezygnacja-z-dostepu-do-fcl-jest-sygnalem-ze-jestesmy-obecnie-silna-gospodarka