CETA nie jest karą
Temat jawności nie powinien jednak przysłaniać meritum sprawy, czyli konsekwencji gospodarczych. Te również przedstawiane nam są niczym powrót do feudalizmu. Z czarną wizją zalania rynku przez podmioty z Kanady skutecznie rozprawiają się ekonomiści.
Nie patrzmy na CETA jak na karę dla rynku unijnego
– uważa Marek Wąsiński, ekspert Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (PISM).
Ta umowa może przynieść korzyści gospodarcze i polityczne. W przypadku tego typu umów bardzo często wspierają je firmy eksportujące poza swój rynek, bo upatrują w nich szansę. Z kolei część firm działających lokalnie będzie widzieć w nich zagrożenie z powodu zwiększonej konkurencji. Natomiast z punktu widzenia konsumentów, niektóre produkty będą mogły łatwiej trafić na nasz rynek, co może obniżyć ich ceny
– wskazuje. Wytwórstwo chemiczne jest upatrywane jako sektor potencjalnie najbardziej zagrożony przez nierówną konkurencję zza oceanu. Rzecz rozbija się o koszty energii, które w tym biznesie – jak wynika z danych Głównego Urzędu Statystycznego – stanowią 7,7 proc. kosztów operacyjnych. Za oceanem są one nieporównywalnie niższe. Niemniej, zdaniem ekspertów, rozmiar rynku chemicznego w Kanadzie nie jest w stanie zagrozić podmiotom z UE, wśród których polskie są jednymi z najsilniejszych.
Nasze obawy wzbudzało porozumienie TTIP ze względu na amerykański przemysł chemiczny – mówi przedstawiciel rynku chemicznego. – Pod drugiej stronie wodospadu Niagara sektor ten nie przybrał takich rozmiarów, w związku z czym CETA nie niesie za sobą takich zagrożeń
– tłumaczy. Co więcej – Kanada dopuszcza podmioty spoza swoich granic do inwestycji w wydobycie na terenie swojego kraju, czego najlepszym przykładem są polskie podmioty takie jak KGHM, czy Orlen.
Z punktu widzenia sektora górniczego potencjalne korzyści płynące z umowy CETA to przede wszystkim zmniejszenie należności celnych, które spółki górnicze muszą płacić handlując swoimi towarami z odbiorcami poza granicami krajów, w których prowadzone jest wydobycie. Zwiększy się też mobilność pracowników, co z kolei ułatwi nam, globalnym przedsiębiorstwom prowadzenie działalności. Zyskamy też dostęp do nowych źródeł finansowania
– tłumaczy Jolanta Piątek, rzecznik prasowy Konglomeratu.
A w Kanadzie jest co wydobywać. Metale takie jak miedź, żelazo, czy metale szlachetne można znaleźć w całym kraju. Ziemie wschodnie skrywają ropę, na południu jest węgiel, Saskatchewan słynie z uranu. W Ontario i Northwest Territories wydobywane są diamenty.
Żywność po europejsku
Ilość nieprawdziwych informacji na temat możliwości, jakie rzekomo daje CETA względem wprowadzania na rynek europejski produktów żywnościowych o niższych standardach, przekroczyła granice przyzwoitości. Praktycznie żadna z obiegowych informacji nie znajduje swojego potwierdzenia w treści umowy CETA.
Żaden produkt niespełniający norm, jakie obowiązują na naszym terenie nie może być wprowadzony do sklepów. Dotyczy to także mięsa, którego i tak napłynie znikoma ilość na teren Zjednoczonej Europy.
Jeśli chodzi o wołowinę i wieprzowinę to został ustalony kontyngent, to znaczy, że bezcłowy import do Unii Europejskiej tych produktów będzie ograniczony do określonej ilości. Z tym, że nadal to mięso musi spełniać nasze normy. To nie jest tak, że, gdyby CETA weszło w życie, nagle przyjmiemy wyroby w standardzie kanadyjskim
– tłumaczy Marek Wąsiński.
Jednocześnie w umowie CETA czytamy, że w razie jakichkolwiek wątpliwości zarówno jedna jak i druga strona ma prawo skontrolować pod kątem standardów zakład produkcyjny, z którego pochodzi dany towar.
Najbardziej kuriozalnym argumentem jest przedostanie się na półki naszych sklepów drobiu karmionego hormonami. Otóż drób jest całkowicie wyłączony z porozumienia. Jak dowiadujemy się od Krajowej Rady Drobiarstwa zarówno strona kanadyjska, jak i unijna nie chciała przeprowadzać wymiany handlowej na podstawie umowy o wolnym przepływie towarów w przypadku drobiu.
A co z żywnością genetycznie modyfikowaną? To również się nie zmieni – wszystkie produkty wchodzące na nasz rynek muszą spełniać unijne standardy. To, co wzbudza kontrowersje, to część umowy dotycząca dialogu na temat GMO i respektowania wyników badań naukowych przy podejmowanych decyzjach. Niemniej nie ma tam zapisów zobowiązujących nas do konkretnych zmian.
My jako Unia Europejska nie negocjowaliśmy tej umowy po to, aby ktokolwiek zalał nas swoimi produktami, ale po to, abyśmy czerpali z tego realne korzyści
– tłumaczy ekspert PISM.
Ponadto już teraz funkcjonuje wiele umów handlowych zawartych z innymi państwami, m.in. z Koreą Płd. i nasze standardy produkcji nie są obniżane. W przypadku CETA też nie ma takiego zagrożenia. Przypominam, że znaczną część tej umowy stanowią zapisy o ograniczeniach w przepływie dóbr, których albo na razie, albo nigdy nie będziemy chcieli znosić
– informuje Wąsiński.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
CETA nie jest karą
Temat jawności nie powinien jednak przysłaniać meritum sprawy, czyli konsekwencji gospodarczych. Te również przedstawiane nam są niczym powrót do feudalizmu. Z czarną wizją zalania rynku przez podmioty z Kanady skutecznie rozprawiają się ekonomiści.
Nie patrzmy na CETA jak na karę dla rynku unijnego
– uważa Marek Wąsiński, ekspert Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (PISM).
Ta umowa może przynieść korzyści gospodarcze i polityczne. W przypadku tego typu umów bardzo często wspierają je firmy eksportujące poza swój rynek, bo upatrują w nich szansę. Z kolei część firm działających lokalnie będzie widzieć w nich zagrożenie z powodu zwiększonej konkurencji. Natomiast z punktu widzenia konsumentów, niektóre produkty będą mogły łatwiej trafić na nasz rynek, co może obniżyć ich ceny
– wskazuje. Wytwórstwo chemiczne jest upatrywane jako sektor potencjalnie najbardziej zagrożony przez nierówną konkurencję zza oceanu. Rzecz rozbija się o koszty energii, które w tym biznesie – jak wynika z danych Głównego Urzędu Statystycznego – stanowią 7,7 proc. kosztów operacyjnych. Za oceanem są one nieporównywalnie niższe. Niemniej, zdaniem ekspertów, rozmiar rynku chemicznego w Kanadzie nie jest w stanie zagrozić podmiotom z UE, wśród których polskie są jednymi z najsilniejszych.
Nasze obawy wzbudzało porozumienie TTIP ze względu na amerykański przemysł chemiczny – mówi przedstawiciel rynku chemicznego. – Pod drugiej stronie wodospadu Niagara sektor ten nie przybrał takich rozmiarów, w związku z czym CETA nie niesie za sobą takich zagrożeń
– tłumaczy. Co więcej – Kanada dopuszcza podmioty spoza swoich granic do inwestycji w wydobycie na terenie swojego kraju, czego najlepszym przykładem są polskie podmioty takie jak KGHM, czy Orlen.
Z punktu widzenia sektora górniczego potencjalne korzyści płynące z umowy CETA to przede wszystkim zmniejszenie należności celnych, które spółki górnicze muszą płacić handlując swoimi towarami z odbiorcami poza granicami krajów, w których prowadzone jest wydobycie. Zwiększy się też mobilność pracowników, co z kolei ułatwi nam, globalnym przedsiębiorstwom prowadzenie działalności. Zyskamy też dostęp do nowych źródeł finansowania
– tłumaczy Jolanta Piątek, rzecznik prasowy Konglomeratu.
A w Kanadzie jest co wydobywać. Metale takie jak miedź, żelazo, czy metale szlachetne można znaleźć w całym kraju. Ziemie wschodnie skrywają ropę, na południu jest węgiel, Saskatchewan słynie z uranu. W Ontario i Northwest Territories wydobywane są diamenty.
Żywność po europejsku
Ilość nieprawdziwych informacji na temat możliwości, jakie rzekomo daje CETA względem wprowadzania na rynek europejski produktów żywnościowych o niższych standardach, przekroczyła granice przyzwoitości. Praktycznie żadna z obiegowych informacji nie znajduje swojego potwierdzenia w treści umowy CETA.
Żaden produkt niespełniający norm, jakie obowiązują na naszym terenie nie może być wprowadzony do sklepów. Dotyczy to także mięsa, którego i tak napłynie znikoma ilość na teren Zjednoczonej Europy.
Jeśli chodzi o wołowinę i wieprzowinę to został ustalony kontyngent, to znaczy, że bezcłowy import do Unii Europejskiej tych produktów będzie ograniczony do określonej ilości. Z tym, że nadal to mięso musi spełniać nasze normy. To nie jest tak, że, gdyby CETA weszło w życie, nagle przyjmiemy wyroby w standardzie kanadyjskim
– tłumaczy Marek Wąsiński.
Jednocześnie w umowie CETA czytamy, że w razie jakichkolwiek wątpliwości zarówno jedna jak i druga strona ma prawo skontrolować pod kątem standardów zakład produkcyjny, z którego pochodzi dany towar.
Najbardziej kuriozalnym argumentem jest przedostanie się na półki naszych sklepów drobiu karmionego hormonami. Otóż drób jest całkowicie wyłączony z porozumienia. Jak dowiadujemy się od Krajowej Rady Drobiarstwa zarówno strona kanadyjska, jak i unijna nie chciała przeprowadzać wymiany handlowej na podstawie umowy o wolnym przepływie towarów w przypadku drobiu.
A co z żywnością genetycznie modyfikowaną? To również się nie zmieni – wszystkie produkty wchodzące na nasz rynek muszą spełniać unijne standardy. To, co wzbudza kontrowersje, to część umowy dotycząca dialogu na temat GMO i respektowania wyników badań naukowych przy podejmowanych decyzjach. Niemniej nie ma tam zapisów zobowiązujących nas do konkretnych zmian.
My jako Unia Europejska nie negocjowaliśmy tej umowy po to, aby ktokolwiek zalał nas swoimi produktami, ale po to, abyśmy czerpali z tego realne korzyści
– tłumaczy ekspert PISM.
Ponadto już teraz funkcjonuje wiele umów handlowych zawartych z innymi państwami, m.in. z Koreą Płd. i nasze standardy produkcji nie są obniżane. W przypadku CETA też nie ma takiego zagrożenia. Przypominam, że znaczną część tej umowy stanowią zapisy o ograniczeniach w przepływie dóbr, których albo na razie, albo nigdy nie będziemy chcieli znosić
– informuje Wąsiński.
Strona 2 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/gospodarka/313298-mitologia-ceta-wokol-porozumienia-naroslo-nieprawdopodobnie-wiele-mitow-jaka-jest-prawda?strona=2