Śmieciówki etatu nie dają. Pracownicy zatrudniani na "tańsze" umowy mają małe szanse na życiową stabilizację

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot.sxc.hu
fot.sxc.hu

Pracownik, który kilka lat temu liczył, że tzw. umowa śmieciowa będzie wstępem do zdobycia stałej umowy o pracę - przeważnie czuje się rozczarowany. Bp pracodawca nawet po kilku latach etatu raczej mu nie proponuje.

Jak informuje Gazeta Wyborcza niemal 60 proc. młodych ludzi, którzy pięć lat temu pracowali na tzw. umowach cywilnych, czy na czas określony pracuje tak do dziś albo nie ma pracy w ogóle.
Praca bez etatu niesie ze sobą istotne ograniczenia - trudno z nią dostać kredyt, a więc i założyć rodzinę. Przedsiębiorcy zapewniają jednak, że jeśli mają zatrudniać pracowników na etaty, trzeba ograniczyć szarą strefę.
Dziś na umowach cywilnoprawnych pracuje ponad 1,35 mln osób.
Jak pisze GW:

dotąd eksperci i pracodawcy przekonywali młodych Polaków, że umowy-zlecenia czy umowy o dzieło to wstęp do pracy etatowej. Zakładano, że jeśli pracownik się sprawdzi, pracodawca zaproponuje mu etat. Rzeczywistość jest jednak inna.

Niestandardowe zatrudnienie jest dla wielu pracowników raczej ślepym zaułkiem niż przejściowym etapem na drodze do uzyskania stałej pracy

— twierdzą autorzy raportu POLPAN pokazującego zmiany na rynku pracy.

Jak sprawdzili eksperci spośród osób, które w 2008 r. miały niestandardową formę zatrudnienia po pięciu latach pracy na umowie cywilnej czy czasowej, niespełna 37 proc. zdobyło umowę na czas nieokreślony. 5 proc. z nich przeszło na samozatrudnienie. Pozostali - niemal 60 proc. - pracowali tak jak dotąd. A 21 proc. w ogóle straciło pracę.

Jak podkreśla GW dla takich osób praca na „śmieciówce” to życiowa blokada. Z rezerwą podchodzą do nich banki. Mają nawet problemy, by dostać kartę kredytową. A żeby otrzymać kredyt hipoteczny, muszą dostarczyć dodatkowe informacje, np. wyciąg z konta za 12 miesięcy, a nie za trzy jak etatowcy. Co więcej - w niektórych bankach kredyty dla takich osób są droższe.

Dziennik przytacza też dane Państwowej Inspekcji Pracy, z których wynika, że o ile w 2008 r. na umowach cywilnoprawnych zatrudnionych było 9 proc. pracujących, o tyle w 2013 r. już blisko 13 proc. A to oznacza wzrost o 40 proc. w ciągu zaledwie pięciu lat.

Jak wynika z raportu POLPAN w 2008 na śmieciowych umowach zatrudnionych było najwięcej osób w wieku 21-25 lat.

W 2008 roku miał ją co trzeci młody człowiek. Teraz jedynie co czwarty. I aż 32,5 proc. z nich pracuje bez etatu. Dla porównania, pięć lat temu było to zaledwie 16,5 proc. Większość - jak podkreśla POLPAN - to osoby zatrudnione na umowy-zlecenia

— wylicza gazeta.

Okazuje się, że problemem są nie tylko umowy cywilne, ale także umowy na czas określony.

Według danych Eurostatu w Polsce aż 26,8 proc. osób pracuje na takich umowach. Dla porównania, w państwach Unii ten odsetek wyniósł średnio 13,7 proc. Najmniej takich umów jest zawieranych w Rumunii (1,7 proc.), na Litwie (2,6 proc.) i w Estonii (3,5 proc.). Niestety, jak się wydaje, osoby na umowach terminowych to ofiary… polskiego prawa.

— czytamy w artykule.

Wedle propozycji rządu umowy zlecenia mają zostać niebawem ozusowane. Większość ekonomistów, z którymi rozmawiała Wyborcza, chwali te propozycje.

To krok w dobrym kierunku, ale oczekujemy dalszych - mówi gazecie Marek Lewandowski z „Solidarności”. - Taka sama praca musi oznaczać taką samą płacę, ale też takie same prawa i obciążenia. Oskładkowane powinny być wszystkie umowy cywilne, w pełnej wysokości.

Przedsiębiorcy przekonują jednak, że samo ozusowanie to za mało, i że dopóki rząd nie ograniczy szarej strefy, firmom nie będzie się opłacać zatrudnianie na etat.

Firmy muszą walczyć z nieuczciwą konkurencją w szarej strefie

— mówi „Wyborczej” Jeremi Mordasewicz, ekspert Konfederacji Lewiatan.

Jeśli ktoś ma firmę budowlaną i zatrudnia na etat, a konkurentem jest grupa chłopaków ze wsi zarejestrowanych w KRUS, to kto ma niższe koszty i zdobędzie zlecenia?

Przedsiębiorcy twierdza też, że skalę nadużyć ograniczyłoby zrównanie obciążeń podatkowych w różnych formach zatrudnienia.

Przedsiębiorcy zwracają też uwagę na bardzo wysokie koszty pracy w Polsce. I nie chodzi o wysokość wypłat, ale narzuty na tę płacę.

Jak wylicza gazeta przy płacy minimalnej 1680 zł pracownik dostaje netto na konto 1237,20 zł. Za to pracodawca musi wydać tak naprawdę 2028 zł, bo jego też obciążają dodatkowe składki. To oznacza, że z wydanych przez firmę 2028 zł do pracownika trafia tylko 1237 zł.
Praca jest więc bardzo wysoko opodatkowanym towarem.

ansa/ GW

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych