Piotr Zaremba: Stać nas na olimpiadę? A na operę Pacewicza o Grodzkiej?

Fot. PAP / Grzegorz Jakubowski
Fot. PAP / Grzegorz Jakubowski

Telewizyjne Wiadomości podały triumfalnie informację o ubieganiu się przez Kraków o pozycję gospodarza Zimowych Igrzysk Olimpijskich za osiem lat. Padła astronomiczna suma 2 miliardów złotych, jaką miałaby wyłożyć Polska, aby odegrać tę rolę. I trochę sloganów o promocyjnej roli igrzysk dla naszego sportu i dla naszego kraju.

Te same Wiadomości dość regularnie pokazują nam ostatnio historie o ludziach, także o dzieciach, mających kłopot z uzyskaniem najbardziej elementarnych świadczeń medycznych. Ostatnio obejrzeliśmy rozdzierający materiał o małych pacjentach z rozszczepioną wargą i podniebieniem. Jego sens był taki: operację powinni oni przejść natychmiast pod groźbą poważnych komplikacji, ale wyznaczono im odległe przyszłoroczne terminy. Powód prosty: wyczerpały się tegoroczne limity środków wyznaczone przez NFZ.

Niestety większość ludzi nie dostrzega związku między tymi dwiema informacjami. Udają, że nie widzą go także elity, w tym politycy. Panuje przekonanie, że należy jak najusilniej dążyć do zachowania pozorów finansowej mocarstwowości. Stać nas ma być na wszystko, co najwyżej będziemy przykrawać od różnych końców. Symetrycznie, tylko co to za symetria?

Przecież promocyjny sens wielkich sportowych imprez wydaje się – patrzę choćby na przykład zeszłorocznego Euro – bardzo wątpliwy. W każdym zaś razie blednie w zestawieniu z gigantycznymi wydatkami, jakie wszyscy ponosimy, w różnej postaci. Byłoby to może nadal do dyskusji, gdyby na drugiej szali nie stały tak przeraźliwe dylematy, jak te z operacjami. To akurat jedno z niewielu przekonań, jakie łączą mnie z niektórymi feministkami.

Zdajmy sobie sprawę: urzędnicy NFZ, zatrudnieni przecież przez nas, występują w takich sytuacjach jako administratorzy ludzkiego cierpienia, nieodwracalnych zmian w zdrowiu, kalectwa, a nawet śmierci. Drażniący w swoim tabloidalnym wścibstwie „Fakt” przedstawił nam ostatnio opowieść o kobiecie, którą zapisano na operację w 2022 roku. To robi wrażenie ponurego żartu.

W przypadku zimowej olimpiady pocieszać by się można najwyżej odległym terminem. Ale po pierwsze środki trzeba będzie gromadzić grubo wcześniej, a po drugie nie sądzę aby upływ czasu tu coś zmienił. Przecież zapaść służby zdrowia nie jest zjawiskiem sezonowym, przeciwnie - jego drastyczne przejawy zdają się nasilać.

A można by dorzucić przypadki już nie tak drastyczne, ale pokazujące kryzys sfery publicznych usług. W najnowszym numerze „W Sieci” jest mój tekst na temat kłopotów finansowych edukacji. Mamy niż demograficzny i wiele szkół jest zagrożonych w podstawach swojej egzystencji. Na to, że jest mniej dzieci, władze publiczne nie mają naturalnie wpływu, ale czy wiecie, że przy tej okazji liczebność klas nie tylko nie zmalała, ale w wielu szkołach wzrosła? Samorządy przy okazji zagęszczają klasy żeby zaoszczędzić na godzinach lekcyjnych i pozbyć się części nauczycieli. To nie jest kwestia wielkich sum, a jednak w warszawskich liceach nie można stworzyć w tym roku mniejszej klasy niż 30-osobowa.

Takie przykłady zapaści można mnożyć. Mówimy o pieniądzach z różnych kas, ale w ostateczności o pieniądzach publicznych. Dochodzimy, a w każdym razie powinniśmy dochodzić, do sytuacji swoistego finansowego stanu wyjątkowego. Ale skoro tak, trzeba się przyglądać każdej wydawanej złotówce. Czasy pozornej mocarstwowości muszą się skończyć.

W tej sytuacji także takie humorystyczne historie jak opera o Annie Grodzkiej z librettem Piotra Pacewicza nabierają innego wymiaru. Pacewicz, który wsławił się występowaniem w sukience podczas parady równości, może nie dbać o swoją powagę. Ale powinien to robić na własny rachunek (tu już feministki ochoczo nie przyklasną).

W latach 90. na fali neoliberalnego wzmożenia miałem wątpliwości, czy nie puścić kultury na żywioł rynkowego samofinansowania się. Potem uznałem, że w interesie wspólnoty jest współfinansowanie kultury ze środków publicznych. Dziś znów nabieram wątpliwości: nie co do samej zasady, a co do jej zakresu. I czym więcej będzie takich szopek jak ta z operą o Grodzkiej, tym łatwiej będzie o dyskusję na temat przykręcenia publicznych kurków takim instytucjom jak Warszawska Opera Kameralna.

Nie chciałbym tego, ale ideologiczna propaganda powinna być dofinansowywana z umiarem. A na pewno ten problem stanie szczególnie mocno wtedy, kiedy – powtarzam – na drugiej szali położy się los dzieci chorych, albo przynajmniej zmuszonych uczyć się w przepełnionych klasach. Mam wrażenie, że w tym kierunku powinny pójść obywatelskie naciski. Mamy prawo o tym dyskutować, mamy prawo się domagać.

Znajdę z pewnością wielu sojuszników, gdy mowa jest o operze. Pytanie, czy znajdę ich w przypadku mojego narzekania na olimpiadę. Rzecz mniej oczywista, można mi wręcz zarzucić, że skazuję Polskę na prowincjonalizm. Ale za to w grę wchodzą o niebo większe sumy. Powtarzam: na co nas jako zbiorowość naprawdę stać?

CZYTAJ TAKŻE:

Ile z zaciągniętej przez Mazowsze pożyczki pójdzie na operę o Grodzkiej? Weekendowa piątka (pytań) Michała Karnowskiego

Katarzyna Łaniewska: Broniłam Warszawskiej Opery Kameralnej, ale teraz, kiedy zamawia sztukę o Grodzkiej, czuję się potwornie oszukana!". NASZ WYWIAD

Anna Sarzyńska: Zmierzch Warszawskiej Opery Kameralnej? Grodzka zamiast Mozarta. Trudno o większą ironię...

Łukasz Adamski: Opera o Grodzkiej? Skąd to oburzenie? Tak po prostu wygląda wariatkowo

 

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych