Z natłoku zajęć zawodowych dopiero wczoraj udało mi się wybrać na „Smoleńsk” Antoniego Krauzego. Miałem przedtem okazję zapoznać się z wieloma opiniami za i przeciw, więc szedłem do kina z wielkimi nadziejami, ale i z ogromnymi obawami. Wszak nie było do tej pory w historii polskiej kinematografii filmu tak oczekiwanego przez jednych i zarazem tak zwalczanego przez drugich.
Większość zdarzeń na jakich opierała się fabuła „Smoleńska” (z wyjątkiem rzecz jasna samej katastrofy) rozgrywała się przecież na oczach nas wszystkich. Piszę – większość – bo wiele faktów nie przedostawało się do opinii publicznej. Niektóre były świadomie pomijane, a inne – perfidnie i konsekwentnie fałszowane. Gdy część społeczeństwa porażona była ogromem tragedii związanej ze śmiercią prezydenta Rzeczypospolitej i naszej patriotycznej elity – ówczesny rząd zachował się zadziwiająco pasywnie, przekazując śledztwo stronie rosyjskiej i rezygnując z należnej nam pomocy eksperckiej Unii Europejskiej i NATO.
Czy było to spowodowane jedynie nadarzającą się okazją na totalne przejęcie władzy w Polsce, czy też Donald Tusk i jego ekipa uczestniczył w jakimś antyprezydenckim spisku? Do przybliżenia nas do prawdy mógł przyczynić się film „Smoleńsk”. I właśnie dlatego skupił się na nim i na jego twórcach wściekły atak niegdyś rządzących, a obecnej opozycji. A przecież teoria zamachu powinna od samego początku brana pod uwagę jako równorzędna do wszelkich innych przyczyn! I to nie tylko ze względu na złą reputację Putina czy rozgoryczone, post-peerelowskie służby. Czy tak trudno wyobrazić sobie np. jakiegoś przyczajonego czeczeńskiego bojownika, odpalającego stingera do naszego tupolewa w celu wywołania międzynarodowej awantury?
Kiedy już zasiadłem wygodnie w kinowym fotelu, przetrwałem dzielnie blok reklamowy i zanurzyłem się w smoleńskiej opowieści – przeżyłem swoiste „déjà vu”. Nasycenie znanymi z telewizji i internetu relacjami i archiwalnymi materiałami filmowymi stapiało się w zupełnie naturalny sposób z historią wynikającą z fabuły samego filmu. Konsekwentnie, scena po scenie – z ekranu snuła się prawdziwa i usystematyzowana opowieść o totalnej manipulacji medialnej na temat katastrofy, o szczuciu Polaków na Polaków, o zamiataniu pod dywan dowodów, zastraszaniu świadków, upokarzaniu rodzin zmarłych, wreszcie o tajemniczych „zgonach” ludzi mających jakąś szerszą wiedzę o smoleńskim zdarzeniu…
Co ciekawe – aktorzy, dopasowując się do formuły filmu – grali oszczędnie, w sposób naturalny – wtapiając się w konwencję tego „paradokumentu”. Beata Fido – wcielająca się dziennikarkę, której poglądy ewoluują w trakcie odkrywania skali przekłamania, w jakiej uczestniczy – również nie mogła być zbyt ekspresyjna. Nie wyobrażam sobie zupełnie w tej roli rozemocjonowanej Krystyny Jandy (znanej z analogicznej roli w „Człowieku z żelaza”), szarżującej i i nadmiernie ekspresyjnej . Nie ta bajka, nie ten styl.
Reasumując – film „Smoleńsk” obejrzeć należy. Choćby po to, by raz jeszcze usystematyzować całą drogę kłamstwa smoleńskiego. I przeżyć niepowtarzalne wzruszenia, m.in. związane z ostatnią sceną symbolicznego witania się oficerów zabitych w Katyniu z poległymi w Smoleńsku.
Ogromne znaczenie ma emisja tego filmu za granicami naszego kraju. Tam opinię publiczną na temat katastrofy smoleńskiej uformował suflowany przez Rosjan pseudonaukowy film zrealizowany przez National Geographic. I to właśnie ten obraz powinien nosić miano „science fiction”, a nie Smoleńsk, reklamowany tak w USA. Każdy, kto na filmie NG widział choćby ekskluzywną wieżę kontrolną na lotnisku Siewierny – konfrontując ją z obskurnym, znajdującym się tam w rzeczywistości barakiem ma świadomość tej fikcji.
Mam tylko jedną uwagę do „Smoleńska”. Z braku czasu wiele istotnych wątków i faktów zostało tylko zasygnalizowanych, lub wręcz pominiętych. Jedynie serial mógłby sprostać temu wyzwaniu…
I jeszcze przypomnienie. „Pancerna brzoza” i „seryjny samobójca” - te dwa pojęcia, padające również w filmie „Smoleńsk” zawdzięczamy najlepszemu polskiemu blogerowi – Tomaszowi „Seawolfowi” Mierzwińskiemu, kapitanowi żeglugi wielkiej. Warto o tym pamiętać. Szkoda, że Tomek nie dożył tej chwili prawdy, o którą z taką żarliwością walczył w internecie, w swych felietonach, w wydanych książkach. Od ponad trzech lat „Seawolf” jest już wśród Nich – swoich bohaterów…
PS Nawiasem mówiąc „Smoleńsk” miał niezłą obsadę. Było nas tam tysiące. Między innymi ja z rodziną, gdzieś w tym ogromnym tłumie pod kościołem Mariackim, podczas pogrzebu prezydenckiej pary…
Przy okazji polecam wiersz, który napisałem po tragedii smoleńskiej. Ponoć w kilku zwrotkach wyraziłem to, co scenarzysta filmowy musi rozpisać na cały serial…
CZWARTE POKOLENIE (klątwa Romanowów)
Mój prapradziad w Powstaniu Styczniowym wojował,
By tyrana obalić czynem, a nie słowem!
Poległ był z bronią w ręku pod Siemiatyczami.
Za to car Aleksander, swymi ukazami
Wyrok śmierci obwieścił (jako przestrzeżenie)
Na ród nasz cały, aż po czwarte pokolenie…
Praprababka ma boso, po śniegu uciekła
Z synkiem małym na ręku – z kozackiego piekła.
Przypłaciła to życiem… Lecz chłopiec ocalał.
To był właśnie mój pradziad. Polak – w każdym calu!
Ten zaś dzieci ośmioro spłodził (synów piątkę)
Szabla i Patriotyzm były ich majątkiem.
I za to właśnie pradziad w tiurmie oddał głowę;
Prababcia z dziećmi w porę zbiegła do Krakowa…
Dziadek mój, choć najmłodszy – z braćmi-żołnierzami
W pamiętnym osiemnastym wrócił z legionami;
Czterech z nich padło potem w Bitwie Pod Warszawą.
Dostali po Virtuti. Cześć im! Cześć i Sława…
Gdy w trzydziestym dziewiątym Hitler pakt miał za nic,
Dziadek z trzema synami bronił wschodnich granic.
Pisał listy z Katynia. Potem się urwało.
Dwóch synów zmroził Sybir. Ojcu się udało –
Wyszedł z Armią Andersa, z medalami wrócił.
I za to był ścigany, więc do lasu uciekł…
Tam matkę moją poznał. Rany mu leczyła.
Wpadł w obławie. Ciężarną na procesie była.
Nikt nawet nie wie dzisiaj, gdzie jest pochowany,
Ubecja pilnie strzeże tajemnic wybranych…
Jestem teraz ostatnim, czwartym pokoleniem.
Moje dzieci i wnuki – zgodnie z przeznaczeniem
Nie podlegają dłużej klątwie Romanowów,
(Która wszak oszczędziła moją siwą głowę)…
Tu kończę swą historię… Jutro lecieć muszę,
Do Smoleńska – pomodlić się za dziadka duszę…
I choć nie wiem, co jeszcze los przewrotny knuje,
Czuję dziś dziwny spokój. I nic nie żałuję…
(z tomiku „Pro publico bono”)
I z cyklu – znalezione w sieci - „Błogosławiony płynie czas” (jako Requiem Smoleńskie) z płyty „Patriotyzm”:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/blogi/308246-smolensk-walka-o-prawde
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.