Na Donalda Tuska spadła za wczorajsze piarowskie pokazy słuszna krytyka i lawina dowcipów. Przypomnijmy - premier miał wczoraj ciężki dzień. Pokazał się w Elektrowni Opole, by pokazać "merytoryczne" powody, dla których zajrzał na Opolszczyznę. Prosto z elektrowni pojechał odwiedzić strażaków w remizie w Staniszczach Wielkich, zdążył pokazać się na pogrzebie córki Bartłomieja Bonka (natychmiast przypomniano pamiętne słowa: "Wolałbym się nie urodzić niż na grobach zmarłych budować swoją karierę polityczną"), a później trzeba było przyspieszyć, bo wieczorem czekały na niego sportowe emocje w towarzystwie górali z rodzinnej miejscowości Kamila Stocha. TVP zachowała się jak trzeba, był - co podkreślano - "ekskluzywny" wywiad z Tuskiem, był premier ściskający się z kibicami.
Krytyka i dowcipy były zasłużone, ale należy zwrócić uwagę na co innego - w zachowanie Donalda Tuska wkrada się coraz większa nerwowość. Premier przestaje kontrolować sytuację, a przy tym traci instynkt samozachowawczy. Jest blisko granicy, gdzie ludzie przestaną odbierać go jako sympatycznego, wszędobylskiego, odczuwającego polityka - staje się natrętem, który dzwoni domofonem do drzwi i zaczepia na chodniku. Jest trochę jak ktoś wklejony komputerowo w zdjęcia dokumentujące prawdziwe emocje kibiców Stocha, jak ktoś, kto za wszelką cenę chce, by przybito mu piątkę, by wybrano go do składu.
Mało kto pamięta rozmowę, którą w lipcu minionego roku z szefem rządu przeprowadziła "Gazeta Wyborcza". Tusk wysłał w tym wywiadzie parę sygnałów, ale jeden podkreślił szczególnie mocno, bodaj kilkakrotnie:
Dziś PiS wyprzedził nas w sondażach. Być może część elit otrzeźwieje i przestanie, jak w czarnych historycznych przypowieściach, de facto działać na rzecz Kaczyńskiego! (...) Mam kilkuset świadków, gdy mówiłem dawno temu do parlamentarzystów PO, że w 2013 r. na pewno PiS nas przegoni. I że prawdziwy bój będzie w 2015 r. i że odzyskamy pozycję lidera na kilka miesięcy przed wyborami. Jestem o tym przekonany
- mówił Tusk w rozmowie z Adamem Michnikiem i Jarosławem Kurskim.
Problem polega na tym, że nikt w KPRM, ani całej Platformie Obywatelskiej nie ma pomysłu na to, jak dogonić PiS. Partia Kaczyńskiego prowadzi w sondażach od niemal roku i przestała popełniać błędy, które dawały paliwo PO i Tuskowi. Jeśli porównać wyniki wyborów do Parlamentu Europejskiego z aktualnymi sondażami (jasne, że nie zawsze miarodajnymi), to Platforma traci jakieś 20 punktów procentowych poparcia. Z 44 procent, jakie dostała w wyborach runęła do 20-24, na jakie może liczyć dziś. A PiS - w najgorszym dla nich razie - utrzymuje poparcie.
Donald Tusk potrzebuje więc czegoś, co dałoby mu potężnego kopa. Nie pomagają ani rozstrzygnięcia wewnętrzne ze Schetyną, ani roszady w rządzie, ani nawet piarowskie ustawki w domach obywateli. Nie pomagają też koleżanki i koledzy z partii, którzy w przedszkolny sposób trwonią mozolnie odbudowywane zaufanie (vide "sorry, taki klimat" Bieńkowskiej), Tusk jest zdany sam na siebie. Czeka na coś w stylu trotylowej wojny wokół artykułu "Rzeczpospolitej", co pozwoliłoby złamać dotychczasową tendencję, wywrócić stolik, raz jeszcze przeorać debatę polityczną (sprowadzenie wraku, "przecieki danych" od Rosjan?). Stąd pomysł na debatę z Kaczyńskim. Postawienie na jedną kartę.
Oczywiście - do najważniejszych wyborów, tych w 2015 roku, zostało jeszcze dużo czasu. Ktoś może przypomnieć, że w najgorszym razie premier będzie musiał dobrać do koalicji Millera (i, ewentualnie, Palikota), ale ten, niepewny przecież, scenariusz byłby de facto końcem Tuska. Jednego możemy być pewni: maraton kampanii wyborczych ruszył na dobre. Tusk będzie dwoił się i troił, by pokazać się ludziom: będzie przy Stochu, Kowalczyk i Bródce, choćby nie znał jego imienia. Zajrzy do programu Agaty Młynarskiej, opowie w "Życiu na Gorąco" historię młodości, wystartuje w "Mam Talent". Pokaże się wszędzie, byle "ekskluzywny" wywiad z Tuskiem zobaczyli widzowie, potencjalni wyborcy. Jest w tym coś z desperacji, lub - jak kto woli - olbrzymiej ambicji i determinacji.
Na koniec mała złośliwość.
Powinienem być tam, gdzie ludzie najgoręcej dopingują
- mówił rozanielony premier Tusk podczas sobotnich zawodów.
Skoro tak widzi pan powinności i priorytety szefa rządu, to może wpadnie pan na Żyletę, gdzie kibicuje się "najgoręcej". Kibice - na czele ze Staruchem - z pewnością przyjmą pana z otwartymi ramionami.
CZYTAJ WIĘCEJ: "Sorry, taki mamy klimat..." Zaskakujący transparent i oprawa kibiców Legii. ZOBACZ ZDJĘCIA I WIDEO!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/185765-klocki-wizyta-na-pogrzebie-i-przybijanie-piatek-po-wygranej-stocha-coraz-wieksza-nerwowosc-donalda-tuska-premier-zaczyna-tracic-instynkt-samozachowawczy