Odc. 1234 serialu o gwiazdach III RP eksportowanych do instytucji światowych. To bajka znana i zgrana. I wcale nie taka kusząca

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Donald Tusk z premierem Serbii w Belgradzie. Fot. PAP / EPA
Donald Tusk z premierem Serbii w Belgradzie. Fot. PAP / EPA

Donald Tusk – dla własnej satysfakcji, jak ogłosił na bezpiecznym fotelu w studiu wynajmowanym przez ekipę Lisa – pozostaje z nami. Podjął decyzję, że chce dalej być polskim premierem. Szczęściarz. Nie musi oglądać się na to, czy Polacy chcą. A chcą coraz mniej – widać to z każdym kolejnym badaniem opinii publicznej, co temu napuszonemu politykowi musi wyjątkowo nie smakować.

Zostawia (czyt.: został pozbawiony tej możliwości) potencjalną walkę o fotel władcy Europy, by „angażować się wyłącznie w sprawy krajowe”. To w sumie wspaniałomyślna postawa wobec całego kontynentu.

I już moglibyśmy zamknąć książkę o transferach naszych mężów stanu na stołki europejskie na kolejne lata, a tu pan premier natychmiast otwiera jej kolejny rozdział.

W Polsce nie brakuje dobrych polityków do objęcia ważnych stanowisk w UE i NATO

- ocenił Donald Tusk, który jeszcze kilka godzin wcześniej siedział na konferencji między panią od reklam margaryny a panią udającą minister edukacji (a może to była prawdziwa minister? Nie, to chyba jednak niemożliwe), by wieczorem zasiąść naprzeciwko pani udającej wnikliwą dziennikarkę.

I wymienił:

Radek Sikorski narzuca się jako dość oczywista kandydatura, Jan Rostowski, Jan Krzysztof Bielecki, Aleksander Kwaśniewski, Jerzy Buzek. Ja mógłbym wymieniać i to nie tylko z mojej rodziny politycznej. Oni mają pełne kwalifikacje, by obejmować najwyższe stanowiska.

Serial z Kwaśniewskim i Sikorskim już kiedyś leciał w naszej telewizji. Jeden to nieobliczalny leń z wątpliwymi upodobaniami do dobierania sobie przyjaciół (co w Unii Europejskiej akurat niekoniecznie musi być przeszkodą – podobnie jak jego rodowód) i niebezpiecznymi skłonnościami do zapadania na egzotyczne choroby, drugi – pozujący na światowego dżentelmena niepoprawny egocentryk, który jednak, co by nie mówić, w światowym towarzystwie potrafi znaleźć dla siebie miejsce. Oby tylko nie musiał brać na plecy realnej polityki wschodniej, dowodzić skuteczności w kontaktach z Rosją czy wspierać białoruskiej opozycji.

Dalej – Bielecki – już jako szef włoskiego banku w Polsce i szef Rady Gospodarczej przy premierze mający wpływ na kształt polityki energetycznej udowodnił, jak mądrze potrafi odciąć się od egoistycznych interesów narodowych. Do Unii by się nadawał.

Kolejny jest Jan Vincent Rostowski. Takie speca od czarów z cyferkami to w Brukseli naprawdę mogą potrzebować. A JVR już zaciera ręce: 27 państw - ileż tam można nastawiać fotoradarów!

Krótko mówiąc – ławkę mamy szeroką, zawodników w formie i z dorobkiem na wielu boiskach.

Każdy Polak na ważnym międzynarodowym stanowisku politycznym to podobno punkt dla naszego państwa. W teorii. Bo w rzeczywistości fakty są takie: mamy komisarza – musimy mieć, jak każdy – z którego specjalnych pożytków nie widać. Mieliśmy szefa Parlamentu Europejskiego przez pół kadencji, ale na ogólnej sympatii, łagodności, przewidywalności i reprezentacyjności jego zasługi się kończyły. I koniec. Gdy przychodzi do odgrywania prawdziwych ról, jakoś „naszych” nie obsadzają.

A jest gdzie aspirować. Donald Tusk przypomniał w tvn, że w ciągu kilku miesięcy przełomu 2013/14 zostaną "podjęte ważne decyzje personalne o wymiarze globalnym". Będą bowiem wybrani: sekretarz generalny NATO, sekretarz generalny ONZ, szef Komisji Europejskiej, szef Rady Europejskiej i Wysoki Przedstawiciel Unii ds. Zagranicznych i Polityki Bezpieczeństwa.

Od wielu miesięcy, kiedy byłem sondowany, podkreślałem jedną kwestię bardzo mocno: państwa tego regionu, tzw. Nowa Europa, gdzie my jako Polska wypracowaliśmy sobie pozycję - nie chcę powiedzieć lidera - ale państwa, z którym wszyscy się liczą i które jest patronem różnego rodzaju inicjatyw i rozwiązań, że ten region ma już prawo do tego, by współrządzić Europą, także jeśli chodzi o obsadę pewnych stanowisk

- podkreślił premier. To prawda, prawo mamy. Tylko jakoś wciąż nie możemy wywalczyć tych stanowisk należnych szóstemu największemu i najludniejszemu państwu UE. Teraz ma być inaczej.

Tusk zapewnia wszak, że "wszędzie napotykał na zrozumienie" i pytania o ewentualnych polskich kandydatów. Już go pytają - kto, drogi Donaldzie, jeśli nie ty - podpowiedz, wskaż, namaść. Rodaków szef rządu zapewnia:

Gdy dzisiaj reprezentuję Polskę w Europie, jestem dumny, bo Polska nie ma już żadnych powodów do kompleksów. To jedno mogę zagwarantować: że nasze interesy będą dobrze reprezentowane. W jakiej obsadzie personalnej, to zobaczymy, jest za wcześnie na prognozy.

Uff, można odetchnąć. To dobrze, że Donald Tusk przestał być małym, zakompleksionym człowieczkiem. Że napełnił się dumą. Nareszcie!

Niech tylko nie przypisuje sobie zasług w materii podnoszenia rangi Polski.

I niech już o niczym nie zapewnia, lepiej niech niczego nie gwarantuje. Robi to od sześciu lat. Dewaluacja jego gwarancji postępuje.

 

 

 

----------------------------------------------------------------------------------------

------------------------------------------------------------------------------

Interesujesz się polityką?Chcesz wiedzieć więcej?

Zajrzyj do wSklepiku.pl!Znajdziesz tam bogatą ofertę książek w tym temacie.

 

 

Autor

Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych