Ta władza, ten system, nie mają demokratycznych nawyków. Widać to tym mocniej, im bardziej podbramkowa staje się sytuacja

Rys. Andrzej Krauze
Rys. Andrzej Krauze

Jeśli będziemy mieli naiwne wyobrażenie demokracji – że ten ustrój sam z siebie działa, to daleko nie zajedziemy. (...) Demokracja jest efektywna na tyle, na ile nam na niej zależy. Ona nie jest zakorzeniona w umysłach elity rządzącej na tyle głęboko, żeby Polacy poza kampanią wyborczą mogli odwracać się od polityki

- mówił w swoim podsumowaniu roku na antenie Radia Maryja profesor Andrzej Zybertowicz.

CZYTAJ WIĘCEJ: Prof. Zybertowicz w Radiu Maryja: Demokracja nie jest zakorzeniona w umysłach elity rządzącej na tyle głęboko, żeby Polacy mogli odwracać się od polityki

Ostatnie dni dopisały smutne potwierdzenie tej tezy. Sąd postanowił przedłużyć areszt Staruchowi o kolejne trzy miesiące. Tym samym okres tymczasowego (!) aresztu lidera kibiców Legii Warszawa osiągnie już niemal rok, a kto wie, czy prokuratorzy nie będą chcieli bić kolejnych rekordów. Nawet mocno sceptyczni i niechętni wobec Starucha przyznają, że sprawa jest - delikatnie mówiąc - mocno kontrowersyjna, bowiem zarzuty dotyczące sprzedaży narkotyków opierają się na zeznaniach jednego człowieka i są dość mocno oderwane od rzeczywistości. Oczywiście, kwestia dotyczy wymiaru sprawiedliwości, formalnie niezależnego od decyzji rządzących. Tę niezależność świetnie pokazały nagrania z sędzią Milewskim w roli głównej, które opublikowała "Gazeta Polska Codziennie".

Tezę prof. Zybertowicza, że demokracja nie działa w Polsce sama z siebie, potwierdza wiele innych płaszczyzn życia publicznego. Rządzący nie mieli instynktu, by przy okazji cyfryzacji telewizji, rozszerzyć Polakom dostęp do pluralizmu opinii. Zamiast całego spektrum poglądów i możliwości ich skonfrontowania, dostaliśmy w ramówce zwykły chłam, co szczegółowo opisaliśmy w tygodniku "w Sieci". Nawet, liczeni w setkach tysięcy, manifestujący w obronie Telewizji Trwam nie potrafili zmusić rządzących do zmiany decyzji. Ułomność mediów to osobny temat, a nocne wizyty wydawcy gazety u rzecznika rządu nie napawają optymizmem.

Manifestacje i zbierane (choćby w milionach) podpisy nie są przez władzę brane pod uwagę. Nie podjęli dialogu w sprawie Telewizji Trwam, nie wzruszyły ich wnioski o referendum w sprawie podwyższenia wieku emerytalnego, a projekty obywatelskie coraz częściej nie przechodzą nawet etapu pierwszego czytania w Sejmie. Lekceważenie głosu społeczeństwa zapowiada się również w sprawie przyjęcia euro.

Ale być może te instynkty władzy najlepiej było widać w tak błahej (z punktu widzenia państwa) sprawie jak ACTA. Odruchem, intuicją tej władzy była kontrola internetu - podobnie jak zamknięcie pulsujących antyrządowymi hasłami stadionów, jak próba nałożenia kagańca na krytyczne media i dziennikarzy. Dopiero wielkie protesty elektoratu PO zmusiły rządzących do wycofania się z tej decyzji. Z tym, że nie było to przekonanie czy zmiana nastawienia - to był strach, że mozolnie kreślony wizerunek modernizacyjnej partii legnie w gruzach.

Chęci rozmowy ze społeczeństwem nie ma nawet w tak drażliwej kwestii, jaką jest wyjaśnienie przyczyn katastrofy smoleńskiej. Premier zamiast za wszelką cenę dążyć do rozładowania emocji w tej sprawie, próbując (co nie byłoby proste) zorganizować otwartą debatę i zapraszając mających (uzasadnione!) wątpliwości, ciągle podbija stawkę, na przykład takimi wstawkami jak ta ostatnia o "fantasmagoriach".

Instynktów demokratycznych brakuje zresztą nie tylko na poziomie władzy. Cenieni przez media politolodzy i filozofowie są w stanie - bez najmniejszej żenady, za to z poklaskiem mediów - formułować tezy o "aresztowaniu opozycji, nawet niezgodnie z prawem" (Kazimierz Kik) i "twardej reakcji wobec opozycji, choćby niezgodnej z prawem" (prof. Marcin Król). A przecież zadaniem elit jest kontrola władzy także na poziomie idei i przestrzegania standardów.

To nie tak, że nie ma w Polsce demokracji. Mamy wybory, mamy mniej czy bardziej przejrzyste reguły gry dla ugrupowań czy biznesmenów. Władza nie posunie się do krwawego tłumienia zamieszek, choć dziwne reakcje policji na Marszu Niepodległości każą i tu postawić mały znak zapytania.

Po prostu ta władza, ten system, nie wyrobiły w sobie demokratycznych nawyków. Widać to tym mocniej, im bardziej podbramkowa staje się sytuacja. Być może jest to w jakimś stopniu spowodowane tym, że w porównaniu z innymi państwami, nasz kraj demokrację zna dopiero od dwudziestu kilku lat, a sama III RP przejęła ją w wersji postkomunistycznej, z licznymi ubytkami i wadami. To nie tylko przywara rządzącej PO (choć ciężko nie rozliczać głównie jej po ponad pięciu latach urzędowania), to być może wada całej III Rzeczypospolitej.

Dlatego tak istotny jest głos profesora Zybertowicza, który pisze, że Polacy nie mogą sobie pozwolić na luksus życia gdzieś poza polityką, przy grillu, w rzeczywistości zupełnie odklejonej od najważniejszych spraw państwa. Być może za 20-30 lat to się zmieni, demokracja w Polsce okrzepnie, pewne standardy staną się czymś oczywistym i przestrzeganym przez wszystkie strony sceny politycznej. Na razie jednak obowiązkiem każdego zatroskanego o sprawy Polski jest patrzeć władzy (nawet po jej ewentualnej zmianie) na ręce. I głośno krzyczeć, gdy te ręce nie są czyste.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.