Za co i po co wyrzucono Cezarego Gmyza z "Rzeczpospolitej"? Za dochowanie tajemnicy w sprawie tożsamości swoich informatorów

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. wPolityce.pl
Fot. wPolityce.pl

Oficjalna wykładnia przyczyn wyrzucenia z redakcji Rzeczpospolitej czterech dziennikarzy; C. Gmyza, B.Marczuka, M. Staniszewskiego i T. Wróblewskiego podana została w dwu oświadczeniach. Na stronie tytułowej Rze-py z 6 XI właściciel, G. Hajdarowicz oznajmił:

z  postępowania wyjaśniającego przeprowadzonego wspólnie z Rada Nadzorczą spółki Presspublika wynika (cytuję), że „tekst „Trotyl na wraku Tupolewa” nie był w ogóle udokumentowany.

Czytelnik nie ma pewności, czy chodzi tylko o tytuł, (którego autor jest  nieznany), czy o cały tekst, ale może taka jest intencja G. Hajdarowicza.

Dalej, Hajdarowicz wyjaśnia, że informacje pozyskane przez dziennikarzy

powinny być przekazane rzetelnie, bez nadinterpretacji i uprzedzania wyników badań oraz analiz.

Ponieważ dzisiaj wiemy, że wyniki analiz będą znane najwcześniej za pół roku, to zgodnie z  zaleceniem Hajdarowicza tekst nie powinien się był ukazać. Innymi słowy informowanie opinii publicznej o tym, co biegli i prokuratorzy w sposób anonimowy(!) chcieli jej przekazać nie powinno mieć miejsca w jego gazecie. Właściciel gazety zapewnia zarazem:

zrobię wszystko co możliwe, by taka sytuacja się nigdy więcej nie powtórzyła.


Odpowiedź G. Hajdarowicza na moje, zawarte w tytule pytanie jest taka: C. Gmyz został wyrzucony za nieudokumentowany tekst i nadinterpretację,  po to, by już nigdy żaden uczciwy urzędnik publiczny, który czuje się zmuszony przez zwierzchników do milczenia, nie miał możliwości poinformowania opinii publicznej o sprawie, którą uważa za ważną ze względu na dobro wspólne i interes polskiego państwa. Jasne, czytelne i zrozumiałe, jak kondycja wolnego rynku i demokracji w III RP.

Kolejne oficjalne stanowisko zawiera oświadczenie Rady Nadzorczej spółki Presspublica. Dowiadujemy się z niego, że Rada Nadzorcza lepiej niż właściciel dziennika rozumie prawne obowiązki dziennikarza ochrony anonimowości jego informatorów i zdaje się to uprawnienie dziennikarza szanować. Jednak nie do końca, bo okazuje się, że oczekiwała do 5 listopada na

wszelkie materiały na podstawie których C. Gmyz napisał swój tekst.

Jednak C. Gmyz

nie przedstawił żadnych oświadczeń, stwierdzając, że informatorzy odmówili złożenia dokumentów.

Rada Nadzorcza dodaje, że rozmawiała z red. T. Wróblewskim oraz „wszystkimi osobami, które według naszej wiedzy miały związek z publikacją”. W efekcie uznano, że „dziennikarze związani z publikacją nie mieli podstaw do stwierdzenia, że na wraku tupolewa znaleziono ślady trotylu i nitrogliceryny. Tekst uznajemy za nierzetelny i nienależycie udokumentowany”. Dlatego rekomenduje rozwiązanie umów z T. Wróblewski, C. Gmyzem i M. Stanieszewskim” oraz B. Marczukiem, o którym skądinąd wiemy, że był w tym czasie na urlopie.

Stawiam hipotezę, że odpowiedź Rady Nadzorczej na tytułowe pytanie brzmi; Cezary Gmyz został zwolniony za dochowanie tajemnicy w sprawie tożsamości swoich  informatorów, a strategicznym celem jego wyrzucenia jest dokładnie to, co wynika z oświadczenia G. Hajdarowicza; by już nigdy więcej uczciwy urzędnik publiczny, który czuje się zmuszony przez zwierzchników do milczenia nie miał możliwości poinformowania opinii publicznej o sprawie, która uważa za ważną ze względu na dobro wspólne i interes polskiego państwa.


Ponieważ pojawiły się inne, liczne odpowiedzi na tytułowe pytanie, z których największą wiarygodnością będzie zapewne cieszyć się hipoteza prof. Jadwigi Staniszkis, czuję się w obowiązku podjąć z nią polemikę. Jej hipoteza skonstruowana jest wedle często stosowanego wzorca;   służby specjalne III RP są  tak silne, znakomite i wszechmocne, że potrafią skutecznie zorganizować wielką operację obniżenia poparcia wyborców dla PIS używając do tego celu nie tylko red. C. Gmyza, którego zgodnie z sugestią prof. J. Staniszkis „wpuściły” w niesprawdzone informacje, by wysadzić J. Kaczyńskiego na tej emocjonalnej minie, ale także prokuratorów i biegłych, którzy po raz pierwszy od katastrofy pojechali ze specjalistyczną aparaturą na lotnisko pod Smoleńskiem. Przypomnijmy, że przywieźli z tej wyprawy tak ważne informacje, że niezależny Prokurator Generalny A. Seremet uznał za konieczne spotkać się w tej sprawie z premierem. Przebadane próbki wciąż są w Rosji !!

Zgodnie z hipotezą prof. Staniszkis, nie było żadnych wiarygodnych informatorów C. Gmyza, za których anonimowość zapłacił wysoką cenę on i trzech innych dziennikarzy. Jej zdaniem chodziło wyłącznie o wywołanie emocji prezesa PiS i o odzyskanie pełnej kontroli nad redakcją Rzeczpospolitej. Byli tylko agenci służb specjalnych, którzy całą rzecz zainicjowali. Pozostaje pytanie; po co więc Prokurator Generalny spotykał się z premierem? Czy to była tylko maskirowka? Oraz kolejne pytanie; po co wyposażono ekipę prokuratorów i biegłych wysłanych na miejsce katastrofy w wysokospecjalistyczny sprzęt pozwalający zbadać obecność cząstek wysokoenergetycznych? Też tylko po to, by całą tę akcję zorganizować?

W hipotezie prof. J. Staniszkis nie ma miejsca dla uczciwych biegłych i prokuratorów, którzy nie chcą, by wyniki ich prac ukryto przed opinią publiczną. W mojej hipotezie takie osoby istnieją. Co więcej, nawet jeśli nie mamy zdania w kwestii samobójstwa R. Musia, technika pokładowego Jaka-40, i świadka lądowania Tupolewa, mamy obowiązek rozumieć, że informatorzy red. Gmyza domagają się absolutnej anonimowości. Podtrzymuję więc hipotezę; C. Gmyz stracił pracę za wiarygodność. To ona sprawiła, że ktoś mu uwierzył i przekazał poufne informację. A celem jego wyrzucenia było zablokowanie takich możliwości w przyszłości. Ten cel jest jednak w Polsce nierealizowalny.

***

Od redakcji: Tekst powyższy pierwotnie ukazał się w "Tygodniku Solidarność". A dziś we wkładce dodanej przez pana Hajdarowicza do weekendowego wydania "Rz" znajdujemy potwierdzenie tezy dr Fedyszak-Radziejowskiej. Ten oligarcha medialny niemal wprost domaga się tam możliwości poznania źródeł dziennikarza. Stwierdza:

Wydawca ponosi współodpowiedzialność prawną i finansową za błędy dziennikarzy. Dlatego w przypadku pojawiających się wątpliwości co do rzetelności przygotowanego materiału ma prawo zażądać ujawnienia źródeł redaktorowi naczelnemu, gwarantując ich poufność wobec świata zewnętrznego.

Kolegom z "Rzeczpospolitej" radzimy jednak nie przywiązywać się za bardzo do słów "gwarantuje poufność" :-)

CZYTAJ WIĘC:  Hajdarowicz atakuje Gmyza i Wróblewskiego, ustanawiając nowe standardy pracy dziennikarzy „Rzeczpospolitej”

Autor

Nowy portal informacyjny telewizji wPolsce24.tv Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych