"Anodiny" z NPW. „W czasie jednej konferencji prasowej widać było wiele odsłon kompromitacji”

Fot. PAP/Radek Pietruszka
Fot. PAP/Radek Pietruszka

Spełniły się obawy związane z ostatnią konferencją prokuratury ws. tragedii smoleńskiej. Kolejny raz mieliśmy do czynienia z festiwalem niedomówień, przeinaczeń, fałszywych wniosków. NPW dopisała kolejne przykłady do długiej listy swoich kompromitacji.

Oficjalnie konferencja prasowa została zwołana, by zapoznać społeczeństwo z nową, całościową ekspertyzą, a także wskazać jaki jest obecnie stan śledztwa. Tyle tylko, że szybko pojawiły się poważne wątpliwości co do wiarygodności tych celów. Sami prokuratorzy bowiem wskazali, że wiedza przekazywana Polakom na konferencji NPW jest niepełna, a dokumentacja niedostateczna. Prok. Ireneusz Szeląg wskazywał, że prezentowana opinia biegłych została podzielona na cztery wątki. Tylko jeden z nich, dotyczący organizacji lotu, jest dla prokuratury wojskowej wątkiem wyczerpującym i ostatecznym. NPW informowała, że materiały na ten temat zostaną przesłane do prokuratury cywilnej. Trzy pozostałe wątki, jak już zapowiedziała prokuratura, śledczy uznają za niewystarczające. Muszą one zostać uzupełnione, co oznacza, że przekazywany Polakom stan wiedzy jest dziś niewiarygodny w omawianych wątkach. Powstaje oczywiste pytanie, po co zatem prokuratura organizuje konferencję prasową, gdy opinia w jej ocenie jest jeszcze niegotowa? Wydaje się, że śledczy powinni najpierw zbierać dane a potem wyciągać na ich podstawie wnioski? Czy NPW jest pewna, że po uzupełnieniu ekspertyz nie zmieni wniosków? Takie postępowanie sugeruje, że mamy do czynienia z działaniem pod ustaloną dawno tezę.

Ten sposób podejścia do śledztwa dał o sobie znać w bardzo nieprzyjemny sposób. NPW w sposób jasny i otwarty obarczyła winą za katastrofę załogę rządowego tupolewa. Wróciła do narracji MAK i Tatiany Anodiny. Jednak szczegółowa analiza konferencji każe stawiać kolejne pytania. Dlaczego prokuratorzy wojskowi nagle uznali, że załoga Tupolewa chciała lądować i nie podjęła decyzji o odejściu na dalszy krąg? Prok. Szeląg stawiał tę sprawę jednoznacznie, choć ze stenogramów wykonanych przez uznany w Polsce Instytut Ekspertyz Sądowych im. Sehna wynika, że pilot i drugi pilot wypowiedzieli komendy świadczące, że rozpoczęli odejście znad lotniska w Smoleńsku. Na jakiej podstawie NPW uznaje, że nie mieliśmy do czynienia z odejściem? Dopytywani w tej sprawie śledczy kpili z opinii publicznej, wskazując, że biegli mają swoje zdanie na temat tego, czy załoga lądowała, czy też za późno rozpoczęła odchodzenie, ale dziennikarze go nie poznają. Zabrzmiało to jak zwykły wykręt przed niewygodnymi pytaniami.

A te powinny również dotyczyć kolejnego oskarżenia wobec pilotów. Prokuratorzy uznali, że załoga Tupolewa źle korzystała z systemów FMS i TAWS. System FMS ponoć nie powinien być używany, zaś ostrzeżenia TAWS były ignorowane – uznali biegli. Tyle tylko, że znów nad ich ustaleniami wisi cień wątpliwości. Rzecznik NPW ppłk. Wójcik wskazał pod koniec konferencji, że prokuratura czeka na realizację wniosku o pomoc prawną, jaki trafił do USA. NPW liczy na wiadomości Universal Avionics, która zbudowała TAWS i FMS. Śledczy wskazali, że potrzebują precyzyjnych informacji dotyczących pracy urządzeń. Czy zatem na obecnym etapie powinni wyciągać wnioski dot. działań załogi? Czy dane z USA nie mogą zmienić ich optyki? To kolejna plama, jaką widać na wiarygodności NPW.

Zdaje się, że największą z nich jest jednak wciąż sprawa samej katastrofy. NPW podtrzymała w mocy ocenę rządowych komisji, wskazując, że tupolew stracił skrzydło na brzozie, a potem roztrzaskał się o ziemię. Co ciekawe, obecnie okazuje się, że brzoza nie została nawet w całości złamana przez skrzydło lecącego, gigantycznego samolotu. Pień miał zostać ucięty tylko w części, zaś drzewo miało się po kolizji z samolotem złamać. Jednak tej narracji trudno dać wiarę. Dziś nie ma żadnych dowodów na to, że brzoza miała styczność z lecącym w całości samolotem. A teza, że pień drzewa złamałby skrzydło Tupolewa brzmi jak opowieść nierealna. Warto pamiętać również o słowach NPW sprzed kilku miesięcy, które przeczą obecnym tezom.

Na powierzchnie fragmentów drewna działały siły tnące, zginające oraz zgniatające, które doprowadziły do powstania charakterystycznych drzazg. W wyniku takiego działania mechanicznego nastąpiło rozdzielenie tych fragmentów drewna. Powierzchnie rozdzieleń obu części pnia mają kierunek od góry w dół, pod niewielkim kątem w odniesieniu do poziomu

głosi komunikat NPW z kwietnia 2014 roku, który dotyczy wniosków z badania brzozy, rosnącej w Smoleńsku. Obecnie śledczy podtrzymują, że rządowy tupolew w chwili rzekomego uderzenia w brzozę wznosił się, a po utracie części skrzydła kontynuował wznoszenie.

Jak to możliwe, że skrzydło wznoszącego się samolotu zniszczyło brzozę tak, że „powierzchnie rozdzieleń obu części pnia mają kierunek od góry w dół”? Opis z 2014 roku i obecne tezy się wykluczają. Kiedy NPW mówiła zatem prawdę?

Podobne pytania należy zadać odnośnie najbardziej rażącego stwierdzenia. Biegli prokuratury wykluczyli, by w samolocie rządowym doszło do eksplozji. Uznali bowiem, że części samolotu nie były osmalone, zwęglone, czy pozwijane. Sprawa materiałów wybuchowych wydaje się jednak na tyle poważna, by wnioski wyciągać nie na podstawie zdjęć, ale badań laboratoryjnych. Stanowczość biegłych i NPW jest zaskakująca, zważywszy, że procedura opiniowania ws. materiałów wybuchowych, jaką śledczy zlecili CLKP, policyjnemu laboratorium, wciąż nie została zakończona, wciąż budzi wątpliwości. Znakomici polscy chemicy, prof. Szymański i śp. prof. Kamińska-Trela wykazali w procedowaniu CLKP rażące błędy oraz wskazali, że biegli wykryli de facto ślady heksogenu, jednak je źle zinterpretowali. Dziś, gdy sprawa badań laboratoryjnych dotyczących materiałów wybuchowych, wciąż nie jest rozstrzygnięta, biegli na podstawie zdjęć wykluczają wybuch. To dość zaskakujące. A na pewno niewiarygodne. Szczególnie, że jest wątpliwe, by biegli ci mieli duże doświadczenie w katastrofach lotniczych w których używano materiałów wybuchowych. Takich przypadków w Polsce nie ma dużo. Widać, że NPW liczyła jednak na wyciszenie wątków dotyczących wybuchu w samolocie. Liczyli, że przy okazji tej opinii uda się zakończyć sprawę eksplozji. Jednak są w błędzie. Na wielu zdjęciach ze Smoleńska widać bowiem wyraźnie ślady nadpalenia, stopienia, zwęglenia elementów samolotu. Każdy to może zobaczyć. NPW uznaje jednak, że nie ma takich dowodów.

Fot. PAP/Tomasz Gzell
Fot. PAP/Tomasz Gzell

Jak ujawnił na swoim blogu Stanisław Zagrodzki, kuzyn śp. Ewy Bąkowskiej, w oficjalnych dokumentach śledztwa smoleńskiego znajdują się informacje o zwęgleniu szczątków ludzkich.

Na nogach resztki nadpalonych spodni. Występują nadpalenia nóg, pleców, głowy. Obok zwłok 18 ujawniono zwłoki nr 19, całkowicie opalone. Na głowie powłoki skórce całkowicie spalone (wypalone)… Obok zwłok nr 19 ujawniono zwłoki nr 20, Zwłoki całkowicie opalone z odsłonięciem zwęglonych tkanek miękkich

— głosi materiał z oględzin kolejnych sektorów miejsca tragedii w Smoleńsku.

W materiale ujawnionym przez Zagrodzkiego opis spalenia i nadpalenia dotyczy wieli ciał. Jest mało prawdopodobne, by opalone na miejscu tragedii były tylko szczątki ludzkie, zaś fragmenty samolotu nie. Widać, że w tej sprawie śledczy i biegli wykazali się złą wolą. Wolą widzenia tylko tego, co jest dla nich wygodne. Jednak zapędzili się w ten sposób w kozi róg. Skoro brak nadpaleń miał zdaniem biegłych i NPW przesądzać o braku wybuchu, oficjalny opis spalonych ciał ofiar tragedii NPW powinna uznać za dowód na rzecz eksplozji w Tu-154M. Czy tak się właśnie stanie?

W czasie konferencji prasowej mieliśmy jednak więcej przykładów mącenia w głowach. Sprawa osmaleń nie była jedyną. Dziennikarze pytali prokuratorów o doniesienia Jurgena Rotha, niemieckiego dziennikarza, który publicznie mówi o raportach niemieckiego wywiadu, które wskazywać mają, że w Smoleńsku doszło  do zamachu. Na pytanie, czy NPW pozyska materiał niemieckich służb, śledczy poinformowali, że „NPW zwróciła się do instytucji państwa polskiego, żeby przekazały prokuraturze wszelkie informacje dotyczące sprawy tragedii Tupolewa”. To miało zamknąć temat. Jedak prokurator nie mówił nic o pozyskiwaniu takich wiadomości od państw sojuszniczych. Jak wynika z naszych wiadomości, w tej sprawie do Niemiec nikt się nie zgłaszał. A zatem przekaz NPW w tej kwestii jest czystą manipulacją. Zamiast sięgać po takie zagrywki socjotechniczne NPW powinna skierować stosowne pisma do partnerów zagranicznych Polski z pytaniem o materiały dot. 10/04. Powinna również wyjaśnić, czy z USA otrzymaliśmy zdjęcia satelitarne w tej sprawie. A jeśli tak, co z nich wynika i gdzie one są?

W czasie swojej konferencji NPW wiele czasu poświęciła załodze polskiego rządowego samolotu. Wróciła przy tym do odgrzewanych tez sprzed lat. Uznała np., że załoga samolotu rządowego nie miała uprawnień do wykonywania lotu do Smoleńska. Tyle tylko, że 10 maja 2010 roku zupełnie co innego mówił w tej sprawie rzecznik Sił Powietrznych, podpułkownik Robert Kupracz.

Pilot samolotu Tu-154 miał wymagane uprawnienia do lotu maszyną w dniu katastrofy

— zapewniał. Bowiem już wtedy pojawiły się tezy mówiące o tym, że załoga rządowego Tupolewa nie powinna siadać za sterami.

CZYTAJ TAKŻE: Uprawnienia: O czym „zapomniała” Komisja Millera

To nie jedyny stary wątek, do którego wróciła prokuratura. Szczególnie szokujące były wynurzenia prok. Szeląga dotyczące gen. Błasika. Na pytanie jednej z dziennikarek śledczy snuli przypuszczenia, wskazujące, że gen. Błasik mógł być w kokpicie lub w jego okolicy. Jednak pytani na jakiej podstawie to ustalono, odsyłają do nowej ekspertyzy zapisów z rozmów w kokpicie. Ekspertyzy, którą wykonano bez udziału najbardziej doświadczonego w tej sprawie IES. Śledczy uznali na koniec spotkania z dziennikarzami, że na tym etapie nie ma mowy o naciskach ze strony kogokolwiek, jednak kolejny raz wypowiedź przypominała pastwienie się nad gen. Błasikiem. Robiono to, choć już w styczniu 2013 roku NPW przyznała, że gen. Błasika należy traktować jako zwykłego pasażera, który nie wywierał żadnych nacisków na pilotów. Po co zatem w ogóle toczono debatę na ten temat?

Fot. wPolityce.pl/TVN24
Fot. wPolityce.pl/TVN24

W czasie ostatniej konferencji prasowej mieliśmy kolejny raz próbę ukrycia kompromitacji i upadku samej NPW. Pusty śmiech budzi dziś, po pięciu latach, próba ścigania kontrolerów rosyjskich. Wiadomo, że o żadnych konsekwencjach ich czynów z 10/04 nie może być obecnie mowy. Dziwi, że po pięciu latach śledczy sięgają po decyzje, które można było podjąć zaraz po tragedii. Już wtedy wiadomo było o nieprawidłowym działaniu wojskowych z lotniska w Smoleńsku. Dlaczego zmarnowano tyle czasu w tej sprawie? Podobne pytanie budzi wątek organizacji lotu do Smoleńska. Dziś NPW przekonuje, że ma nowe ustalenia i przekazuje je do prokuratury cywilnej. Tyle tylko, że przecież czyny, za które Arabski miałby odpowiadać, przedawniają się po pięciu latach, a więc za chwilę. Opóźnienia w działaniu śledczych dają fatalne rezultaty. Tak jest również w sprawie zaniedbań i zaniechań z pierwszych dni po tragedii. Prok. Szeląg pytany o datę zakończenia śledztwa ws. smoleńskiej przyznał, że nie będzie to w roku 2015, ponieważ we Wrocławiu trwają prace nad jeszcze jedną ważną ekspertyzą. Chodzi o analizę dokumentacji medyczno-sądowej każdej ofiary tragedii. Śledczy tłumaczyli, że ta sprawa jest ważna, a pracy dużo więc śledztwo będzie jeszcze trwało. Szkoda, że nikt nie przyznał, że gdyby prokuratura przeprowadziła sekcje zwłok w Polsce takich opóźnień nie byłoby. Gdyby prokuratura działała w tej sprawie zgodnie z regulacjami, Polska dysponowałaby własnymi, wiarygodnymi, materiałami dot. ciał ofiar. Dziś musi tuszować swoje zaniedbania sprzed lat.

W czasie jednej konferencji prasowej widać było wiele odsłon kompromitacji. Niestety na działaniach NPW odciska się piętno politycznych uwarunkowań oraz potrzeba ukrywania własnych błędów. To podważa wiarygodność każdego przekazu NPW. Wątpliwości dotyczące ostatniego są jeszcze wzmocnione przez fakt kontynuowania skandalicznej praktyki kontaktu z rodzinami ofiar i ich pełnomocnikami. Kolejny raz o ważnej ekspertyzie smoleńskiej opinia publiczna dowiaduje się w tym samym czasie, co strony postępowania. Prok. Szeląg wskazał, że nie ma prawnego wymogu, by przed ujawnieniem treści przekazywać ją rodzinom i pełnomocnikom, ale tego należałoby wymagać. Bowiem wygląda na to, że NPW przyjęła strategię, w której to ona ma monopol na informacje dotyczące Smoleńska. Dziś, gdy nikt poza nią nie zna treści opinii, nie ma żadnej możliwości recenzji wniosków i narracji NPW. Dziś nikt nie może skontrować treści opinii. I być może jeszcze długo nie będzie mógł. Podjęto bowiem decyzję, by kopii ekspertyzy nie udostępnić rodzinom, co zakrawa na skandal. To manifestacja złej woli ze strony śledczych, którzy rodzin traktują nie jako sojuszników, ale realne zagrożenie.

Kolejne wystąpienie NPW przynosi nowe znaki zapytania i odświeża stare wątpliwości. Prokuratura sięga dziś po starą sprawdzoną metodę zaciemniania sprawy smoleńskiej. Jak widać prokuratura wojskowa ma swoje „Anodiny”…

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.