Powiem wam, dlaczego Marysia ma prawo nazywać premiera zdrajcą. Przecież on w istocie nim jest

Fot. kprm.gov.pl / Blog Marysi Sokołowskiej
Fot. kprm.gov.pl / Blog Marysi Sokołowskiej

Temat Marysi Sokołowskiej był jednym z dwóch najważniejszych na portalu wPolityce.pl w miniony weekend. Wraz z publikacją zapowiedzi dzisiejszego numeru „wSieci” i ujawnieniem okładki, na której znalazła się licealistka z Gorzowa, zagotowała się krew m.in. w żyłach naszych publicystów Roberta Mazurka i Łukasza Warzechy.

Ten drugi przeciwstawił młodą dziewczynę wybitnym naukowcom dzielącym się wizjami naprawy i rozwoju naszej Ojczyzny na kongresie Polska Wielki Projekt. Pragnę uzmysłowić mojemu Szanownemu Koledze i wszystkim, którym wydaje się, że w debacie publicznej po prawej stronie za słabo brzmi głos wybitnych ekspertów – na wPolityce.pl jak nigdzie indziej drobiazgowo relacjonowaliśmy przebieg Kongresu, a niebawem zbierzemy w jednym miejscu wszystkie nasze relacje i wywiady związane z tym arcyważnym wydarzeniem.

Nie chcę wdawać się w nazbyt szczegółowe polemiki ze wspomnianymi panami. Dość wyczerpująco zrobili to już Krzysztof Feusette, Michał Karnowski czy Wojciech Wencel.

Mam jedynie nadzieję, że obaj moi redakcyjni koledzy zerkną na manifest Sokołowskiej w dzisiejszym „wSieci”, może zajrzą na jej bloga, poczytają, co ma do powiedzenia. Chyba, że są tak bardzo ponad tym, co myślą o Polsce ludzie od nich sporo młodsi, że uznają to za marnotrawienie czasu.

Jeżeli zadadzą sobie ten trud, przekonają się, że dziewczyna ma poukładane w głowie i może pożałują kpin, które sobie z niej urządzili.

Dość powiedzieć, że sięgając po mentorski ton, chwilami niestosownie zmieniający się w pogardliwy, wygenerowali teksty potwornie niesprawiedliwe, a – co najbardziej zaskakujące, bo to przecież wytrawni publicyści – zadziwiająco powierzchowne i nieprzystające do opisywanych spraw.

Dlaczego Robert Mazurek porównał oskarżanie Tuska o zdradę z wyimaginowanym zarzutem „wariactwa” Kaczyńskiego? Liczę, że się po prostu zagalopował. Bo to przecież terminy z dwóch różnych półek – jednym można posługiwać się dla twardej oceny politycznej działalności i konkretnych działań, drugi jest zwykłym hucpiarskim epitetem, chwytem retorycznym z arsenału Andrzeja Gołoty w czasie walk z Riddickiem Bowe.

Na boku pozostawię już dywagacje Łukasza Warzechy o względności odwagi i niedojrzałości licealistki. Za to nie mogę nie odnieść się do tych jego słów:

Choć słowa ogólnie rzecz biorąc dotknęła dramatyczna inflacja, to niektóre z nich nadal ważą. „Zdrajca” jest takim wciąż ważącym słowem. Aby nazwać jednego z najwyższych polskich urzędników państwowych „zdrajcą”, trzeba mieć bardzo przemyślane i dobre powody. I bardzo, ale to bardzo mocne uzasadnienie. Takiego uzasadnienia w żadnym momencie od dziewczyny z Gorzowa nie usłyszałem. To z kolei znaczy, że Sokołowska nie bardzo zdaje sobie sprawę z tego, co mówi. Sądzi zapewne, że „zdrajca” to po prostu zwykła obelga; mniej więcej to samo co „kłamca” albo „oszust”. (…) czy my – konserwatywni publicyści i dziennikarze – chcemy promować taki sposób widzenia, analizowania i komentowania polityki. Czy życzymy sobie, żeby publiczny dyskurs kończył się na obrzucaniu się coraz mocniejszymi obelgami, zaś analiza polityczna kończyła się na sposobie widzenia rzeczywistości przez licealistów i gimnazjalistów.

To, czego z pewnością sobie nie życzę jako przedstawiciel konserwatywnej części świata mediów, to rozmemłanie publicystów, którzy aby nie wychylać się ze zbyt radykalnymi opiniami będą wszystko niuansować, również w tematach jednoznacznych. Nie chodzi o konieczne u dziennikarza zachowanie zdrowego rozsądku i proporcji, ale sztuczne rozmywanie ostrych krawędzi. A z tym niestety czasem po „naszej” stronie mamy do czynienia.

I wreszcie rzecz najważniejsza, od której całe zamieszanie wokół Marii Sokołowskiej się zaczęło, a która tak bardzo rozsierdziła moich kolegów: ZDRAJCA. Czy premier jest zdrajcą? Czy Donalda Tuska można określić tym, jakże mocnym, terminem? Oczywiście! Nastolatka podaje kilka powodów. Ja wybieram jeden i to w kontekście przez nią mniej przywoływanym. Chodzi naturalnie o Smoleńsk.

Jak bowiem nazwać prowadzenie z przywódcą nieprzyjaznego kraju gry przeciw własnemu prezydentowi? Jak nazwać rugowanie głowy państwa z szalenie ważnych, symbolicznych uroczystości związanych z narodową tragedią tylko dlatego, że życzy sobie tego premier mocarstwa będącego odwiecznym wrogiem Polski? Jak wreszcie nazwać pozostawienie śledztwa i badania technicznego przyczyn katastrofy – w której ginie elita narodu z prezydentem na czele – w rękach Rosji, odrzucenie oferującej pomoc wyciągniętej ręki państw Unii Europejskiej i niesięgnięcie po wsparcie naszego najpotężniejszego sojusznika oraz struktur NATO – jedynego gwaranta naszego bezpieczeństwa?

To nie są publicystyczne tezy, ale fakty, na które istnieją materialne dowody. Tym, co je wzmacnia, jest tajemnica skrywająca szczegóły rozmów, a nawet samo istnienie notatek z narad Donalda Tuska z Władimirem Putinem, tak przed, jak i po 10 kwietnia 2010 r.

Jeżeli w obliczu tych faktów Tuska nie można nazwać zdrajcą, to dla kogo rezerwujemy ten termin?

CZYTAJ TAKŻE:

„Powiem Wam, dlaczego premier jest zdrajcą”. W najbliższym numerze „wSieci” manifest Marysi Sokołowskiej

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.