Feusette: Sprawa panny Marysi okazała się bardziej gorąca niż chcieliby moi szacowni, chłodnogłowi koledzy

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. Blog Marysi Sokołowskiej
Fot. Blog Marysi Sokołowskiej

O takich sytuacjach zwykło się mawiać, że nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać. Śmiać – bo kilku uznanych publicystów, roboczo nazwijmy ich „prawicowymi” (choć nie spotkałem na prawicy ani jednego człowieka, który by uważał, że określenie „Kaczafi” dla Jarosława Kaczyńskiego jest OK), zamotało się we własne sznurowadła, próbując przedryblować pannę Marysię Sokołowską z Gorzowa, która…

Tak, wiem, że Państwo wiedzą, co i komu powiedziała i wierzę, że macie Państwo na ten temat swoje zdanie. W odróżnieniu od moich szanownych przedmówców nie mam zamiaru tłumaczyć Państwu, że po pierwsze „sprawa Marysi” została zaaranżowana przez media prorządowe, by odwrócić uwagę społeczeństwa od spraw ważniejszych, po drugie – nawet jeśli nie, to jest to woda na młyn rządowej propagandy, po trzecie – trzeba być idiotą, by w ogóle sprawą się zajmować (choć ci, co tak twierdzą, sami zajmować się nie przestają), po czwarte – rodzice siedemnastolatki źle ją wychowali, po piąte – dziewczyna nie wie, co mówi, bo nie ma pojęcia – w odróżnieniu od moich szacownych przedmówców – czym jest zdrada, po szóste – spieszmy się kochać profesorów, tak szybko odchodzą (na drugą stronę barykady), po siódme wreszcie, i najważniejsze – owszem, media mainstreamowe, prorządowe i salonowe zachowały się ciut nieładnie, ładując w młodą gorzowianką ogniem ciągłym, no, ale przecież tych, którzy ładowali, nie sposób wymienić choćby z inicjałów, tak są straszni. Zupełnie jak w znakomitym thrillerze, w którym mieszkańcy pewnej koszmarnej osady tak bali się ludzi mieszkających w lesie otaczającym ich wioskę, że nazywali ich „Tymi, o Których Się Nie Mówi”.

Wszystkie te główne założenia tekstów moich szacownych przedmówców (Których Nazwisk Nie Wymienię, Tak Są Znane) sprowadziły „sprawę Marysi” do przedziwnej parodii gombrowiczowskiej „Iwony, księżniczki Burgunda”, w której tytułowa bohaterka prawie się nie odzywa, a dookoła niej trwa zażarta dyskusja na wszelkie związane z nią tematy. Głęboko wierzę, że w tym spektaklu moi szacowni przedmówcy biorą udział nieświadomie, ot, po prostu trzeba było się nieco odciąć od gówniary oszołomki, to się odcięło. Pytanie jednak brzmi – po co? Po co najpierw pisać, że każdy, kto o Marysi pisze, ten chyba sługus prorządowego pijaru, a potem samemu nadal o niej pisać? Dlaczego pisać o chamstwie, którym obryzgano tę dzielną dziewczynę (przepraszam Cię Łukaszu, zgadzamy się w wielu kwestiach, ale nie w tej, że „odwaga to rzecz względna”) - bez podania nazwisk reżysera Saramonowicza, który nazywał ją „idiotką”, radnej PO, która „dałaby jej w pysk” czy portalu Lisa, który posłał do jej szkoły oddział szybkiego reagowania, by znalazł na nią cokolwiek kompromitującego?

Wreszcie pytanie trzecie, ostatnie, by nie dolewać oliwy do ognia, pytanie złożone – jeśli panna Sokołowska to tylko nic nie znacząca nastolatka, mająca do tego nie po kolei w głowie, jeśli jej słowa do premiera Tuska wobec słów moich szacownych przedmówców są tylko przelotem komara wobec nalotów publicystycznych Migów, jakie codziennie, od rana do wieczora, bombardują rząd na rozkaz moich szacownych przedmówców, po cóż strzepią pióra na coś tak błahego? Doprawdy trudno mi znaleźć inną odpowiedź niż taka oto, że temat jest jednak znacznie bardziej gorący niż chcieliby chłodnogłowi. Że nie przypuszczali nawet, jak bardzo, a gdy już się to okazało, spieszą się go gasić. Tyle że benzyną się pożaru nie ugasi. No, chyba że się chce, by spłonęło wszystko wokół, ale o to już moich szacownych przedmówców nie podejrzewam. Wszak – jeśli wszystko, to i oni?

Wybaczcie mi Państwo, że tekst ten trochę przypomina slalom między gwiazdami, ale nie chciałbym bezpowrotnie napisać o kilku zdań za dużo, w których wyłożyłbym kawa na ławę, co w głębi duszy myślę o obrzucaniu inwektywami tych, których przed chwilą spotkało to samo ze strony Lisa Tomasza. Ograniczę się więc tylko do jeszcze jednej uwagi, kierowanej do drugiego z moich szacownych przedmówców: drogi Robercie Mazurku, niedawno drwiłeś z patriotyzmu członków kabaretu OTTO, czym rozjuszyłeś Twego i mego redakcyjnego kolegę Ryszarda Makowskiego. Daliście sobie po publicystycznym razie, nie mnie oceniać, kto wyszedł z tego bardziej poobijany. Ale podałeś wtedy za przykład człowieka, który posiada niewątpliwy talent satyryczny, red. Artura Andrusa, znanego radiowca i „szklarza kontaktowego” z TVN24. Otóż wiedziony Twą rekomendacją obejrzałem wczorajszy opolski Kabareton, przez Andrusa właśnie prowadzony. I powiem Ci szczerze, jak Złota Ryba Złotej Rybie: to już Wasze z Łukaszem Warzechą oburzenie na pannę Marysię, na naturalny rozgłos, jaki zyskała w kraju roztrzęsionych lemingów, wreszcie na fakt, że tzw. prawicowy elektorat tak bardzo ucieszył się z jej licealnej szarży, jest zabawniejsze.

Na koniec poważnie: Łukaszu i Robercie, czy naprawdę nie ma w Polsce ważniejszych spraw niż kilka szczerych zdań panny Sokołowskiej? To w końcu Wasze, nie moje pytanie. Co Was tak naprawdę w całej tej sprawie uwiera? Skąd przekonanie, że Wasza ostra krytyka nadawania zbyt dużej rangi słowom tej dziewczyny, szum wokół niej wycisza?

Głowę zwieszam niemy, bo czytam Was od dawna i wiem aż za dobrze, że tu nie może chodzić wyłącznie o ten straszny, jątrzący między nami, podły, pisowski upał.

CZYTAJ TAKŻE:

Robert Mazurek: Joanna d’Arc w czasach Facebooka. „Ręka podniesiona na władzę ludową zostaje odrąbana“

Łukasz Warzecha: Czy naprawdę chcemy, żeby Marysia Sokołowska zajęła miejsce profesorów Krasnodębskiego, Thompson, Staniszkis, Zybertowicza?

POLECAMY:

„Powiem Wam, dlaczego premier jest zdrajcą”. W najbliższym numerze „wSieci” manifest Marysi Sokołowskiej

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych