Joanna d’Arc w czasach Facebooka. „Ręka podniesiona na władzę ludową zostaje odrąbana“

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. Youtube.pl
Fot. Youtube.pl

Pasowanie 17-letniej Marysi na ikonę polskiej prawicy jest dowodem na tejże prawicy, excusez le mot, zidiocenie. I nie Marysia jest tu problemem, ale wołający o pomstę do nieba brak mózgów.

Przypomnijmy fakty: gorzowska licealistka nazwała spacerującego promenadą Donalda Tuska „zdrajcą”. Tu można by zrobić drobną uwagę dotyczącą języka -– kiedyś nazwanie kogoś zdrajcą byłoby obelgą największą, kończącą się pojedynkiem lub sądem, dziś wywołuje ledwie grymas. I nie można mieć pretensji do nastolatki, bo skoro 70-letni Stefan Niesiołowski miotając znacznie gorsze obelgi jest zapraszany do telewizji i piastuje zaszczytne stanowiska…

Ale zostawmy to i wróćmy do faktów. Wypowiedź panny Marii zapewne przeszłaby bez echa, gdyby nie fakt, że działo się to w końcówce kampanii wyborczej, a dziennikarzy było od cholery i ciut. I stała się rzecz niezwykła: oto prawicowe media w jakimś szaleńczym pędzie ku autokompromitacji postanowiły z nastolatki uczynić bohaterkę. Internetowe portale, gazety –- z „w Sieci” w roli głównej – zgodnie stwierdziły, że Marysia miała odwagę, na która nie zdobyłby się nikt inny. Okładki, wywiady z nią i jej ojcem, cytaty, sesje, zdjęcia -– polska Joanna d‘Arc miała swoje pięć minut sławy i chwały.

Jednak każda akcja wywołuje reakcję. Ta, przyznaję, była jeszcze bardziej groteskowa niż chór gloryfikujący nastolatkę. Premier pędzi na spotkanie do gorzowskiego liceum i próbuje Marysię obłaskawić kwiatami, o licealistce piszą po wielokroć na twitterze, fejsie i gdzie się da 68-letni lider opozycyjnej partii, 58—letnia gwiazda dziennikarstwa i 52-letnia samozwańcza autorytet pedagogiczna.

W ślad za zainteresowaniem Leszka Millera, Moniki Olejnik i Superniani idzie jednak znacznie mniej zabawna, paskudna wręcz fala internetowego hejtu. Młodzieńczy wybryk licealistki zostaje ukarany z całą mocą. Ręka podniesiona na władzę ludową zostaje odrąbana. Marysia okazuje się być groźną antysemitką i głupkowatą szafiarą, którą radna Platformy Obywatelskiej (tak, Obywatelskiej) ku zachwytowi posłów tejże partii proponuje obić. Szczujni funkcjonariusze Lisa i Michnika kończą dzieło.

Szczerze? Po tej całej akcji zapałałem nawet do Marysi Sokołowskiej sympatią. Nie dlatego, że widzę w niej ucieleśnienie Emilii Plater, ale żal mi dziewczyny, na którą napada nie tylko starsza o pół wieku telewizyjna gwiazda, której tyle cennego czasu poświęcają były i obecny premier, ale i hejtuje paniusia formalnie zainteresowana dobrem dzieci i młodzieży.

Tyle tylko, że po nich można się spodziewać wszystkiego. Zdumiała mnie przede wszystkim reakcja bezmyślnych chwalców. Dlaczego? Bo ta sytuacja, jak żadna inna, tak łatwo nadaje się do odwrócenia.

Maj 2016, Rzeszów, deptak, ul. Kościuszki. 17-letnia Zosia rzuca do spacerującego premiera Jarosława Kaczyńskiego: „Pan jest wariatem, trzeba pana zamknąć! Przez pana żyję w średniowieczu, nie w Europie!”

Wiecie co jest najgorsze? Że reakcje są tak łatwe do przewidzenia. siedemnastolatka trafia nie tylko do „Faktów TVN” i „Szkła kontaktowego”, ale staje się gwiazdą nowoczesnej, uśmiechniętej, fajnej Polski znów ciemiężonej przez ziemniaczono-buraczanego Kaczora, symbolem naszych europejskich aspiracji, trzynastą gwiazdą na błękitnej fladze Unii. „Newsweek” daje ją na okładkę, „Polityka” cmoka z uznaniem nad jej talentami, „Wyborcza” zastanawia się czy wcześniej będzie miała wystawę w Zachęcie czy też pobije rekordy Masłowskiej.

A strona druga? Błyskawicznie udowodni, że Zosia to noga z matmy i nie chodzi na religię, ma kiepskie uzębienie i przyłapano ją na jaraniu marihuany. Z kolejnego aneksu do „Resortowych dzieci” dowiemy się, że jej ojciec należał do ZSMP, a do partii nie, bo nie zdążył, gościnne „w Sieci” skądinąd celnie wykpi czynienie ze smarkuli politycznej bohaterki, poseł Pawłowicz zechce zbić jej pupę. I tak to poleci…

Na naszych oczach dokonuje się proces heroizacji przypadkowej celebrytki. Czasem taka bohaterka sama potem wpędza autorów procesu beatyfikacyjnego w konfuzję, niczym tenisistka Radwańska pozująca nago. Ale nawet jeśli nic takiego się nie stanie, to nie jest to proces bezkarny.

Media czyniące z nastolatki autorytet, bohaterkę wręcz, nie zastanawiają się jaką cenę ona za to zapłaci. A w czasach mediów społecznościowych nasza Marysia, domniemana Zosia czy inny Antek, staną się, może nawet wbrew woli, obiektem uwielbienia jednych, ale i szczerej nienawiści drugich.

Zanim więc, drodzy moi przyjaciele ze stron obu, postawicie im pomniki spytajcie choć czy sobie tego życzą. A najlepiej weźcie zimny prysznic.


Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych