Ani chwili oddechu. "Miasto 44" wciąga jak narkotyk. Raz jeszcze o filmie Komasy

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
"Miasto Ruin"
"Miasto Ruin"

Medialna dyskusja nad „Miastem 44” odbyła się kilka tygodni temu, gdy film Jana Komasy pokazano na specjalnym pokazie na Stadionie Narodowym. Nie mogłem wówczas go obejrzeć, ale emocje i wrażenia, jakie wywołuje, są tak duże, że nadrabiam zaległości teraz, gdy film pojawił się w kinach.

Jestem pod wielkim wrażeniem tej produkcji: od scenariusza, przez efekty specjalne, na sposobie opowieści kończąc. Komasa zaprasza i wciąga w wir, rodzaj transu, w którym pokazuje piekło, jakim latem 1944 roku stała się Warszawa. Kolejne dzielnice stolicy są niczym kręgi piekielne, przez które reżyser postanowił przeprowadzić widzów. Nie ma ani chwili na odpoczynek czy złapanie oddechu - groza, strach i śmierć biją z każdego zakątka walczącej z niemieckim okupantem Warszawy. Reżyser ukazuje płonącą stolicę z całym jej dramatem, nadzieją i krwią, która wsiąkła w gruzy Warszawy. To film naprawdę dla osób o mocnych nerwach.

Nawet gdybym nie był związany emocjonalnie z tym, o czym mówi „Miasto 44”, nawet gdyby opowiadało nie o Warszawie, ale jakimś obcym, zagranicznym lub wymyślonym mieście, to uznałbym, że jest to rewelacyjny film. Psują go może tylko trzy sceny, które są jakby wyjęte z głównej opowieści, zrobione z ukłonem wobec „hollywoodzkiego” widza (pocałunek a’la „Matrix”) lub „poprawnościowych” recenzentów (dziewczyna całująca w dłoń chłopaka, co ma się średnio do realiów). Nijak to jednak nie psuje całości, a czepiam się tego trochę z obowiązku szukania dziury w całym niż z prawdziwego dyskomfortu.

Wreszcie kwestia oceny sensu Powstania Warszawskiego. W moim przekonaniu „Miasto 44” nie stawia pytań o zasadność czy słuszność powstańczego zrywu. Nawet w jednej z ostatnich scen, gdy dogorywa Czerniaków, Komasa dał mieszkańcom Warszawy „dwugłos”: staruszka dziękuje powstańcom za wysiłek i ofiarność, a mężczyzna niemal pluje im w twarz, obwiniając za zniszczenia.

Trzeba jednak uczciwie przyznać, że „Miasto 44” nie wpisuje się w cykl świętowania w stylu (skądinąd przesympatycznego) corocznego śpiewania (nie)zakazanych piosenek na Placu Piłsudskiego. Komasa nie nakręcił filmu budującego dumę narodową, Komasa pokazał Powstanie Warszawskie. Czy można mieć do niego o to pretensje? Być może. Ale z pewnością nie można zarzucać „Miastu 44” wpisywania się w jakąś antypowstańczą opowieść o bezsensie walki czy niszczeniu patriotyzmu.

Film jasno pokazuje, że to Niemcy są odpowiedzialni za całe zło, a scena ze składaną przysięgą głównego bohatera (gdy przed chwilą przysięgał matce, że nie będzie się w nic mieszał) po prostu wyciska łzy z oczu. Zresztą momentów, gdy pojawiają się ciarki na plecach, jest więcej. A że bohaterowie za mało (za mało, a nie wcale) mówią o wolności, Polsce i ideałach? Że nie wszyscy bohaterowie umierają z Polską na ustach, ale po prostu chcą żyć, że wśród młodych ludzi obok (obok, a nie zamiast!) patriotyzmu panuje radość i chęć życia? Znów nie widzę tu powodów do zarzutów.

Komasa stworzył film wpisujący się w słowa Jana Ołdakowskiego, który chciał zrobić z Muzeum Powstania Warszawskiego „muzeum ostatniego polskiego powstania”. By ludzie byli przekonani, że to nie była zabawa, a przy tym byli dumni z walczących powstańców. Nieśmiało stawiam tezę, że „Miasto 44” podołało temu zadaniu. Z produkcją Komasy jest zresztą trochę tak, że każdy znajdzie w nim to, czego szuka - jest i patriotyzm, i miłość, i krwawa (do bólu) rzeczywistość powstańczej Warszawy, i taniec walczących młodych ludzi. Każdy może też znaleźć potwierdzenie „swoich” tez co do oceny decyzji o zrywie, ale nikt wreszcie nie może przejść wobec tego filmu obojętnie.

I choć „Miasto 44” nie spełni oczekiwań wszystkich, nie będzie filmem, do którego odwoływać się będą wszyscy przez kolejne 50 lat, by pokazać Powstanie, to trzeba go zobaczyć. Kupuję ten film, który trochę jest jak narkotyk - człowiek wychodzi z kina, a po kilku godzinach chciałby go zobaczyć raz jeszcze. To po prostu film o Powstaniu na miarę XXI wieku - a że będą krytycy tego stanu rzeczy to inna sprawa na odrębną dyskusję.

Przeczytaj inne recenzje „Miasta 44” na naszym portalu:

Marcin Wikło: „Miasto 44” - miłość, krew i śmierć jak w „Matriksie” - koniec Wajdy w polskim kinie.

Piotr Zaremba: Wyborcza przegrała na razie walkę o pamięć o Powstaniu. Wygrywa nie jej narracja

Dorota Łosiewicz: Trzeba mieć nadzieję, że dziś bylibyśmy gotowi do takiego samego zrywu …

Agnieszka Żurek: Z niemiecką precyzją: „Miasto 44” niczym „Obłęd 44”

Łukasz Adamski: „Miasto 44” to kolejny przystanek na drodze odbicia popkultury z rąk lewicy

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych