Wyborcza przegrała na razie walkę o pamięć o Powstaniu. Wygrywa nie jej narracja

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. M. Czutko
fot. M. Czutko

Łukasz Adamski zauważa na naszym portalu paradoks: w dyskusji o Powstaniu Warszawskim to środowiska liberalno-lewicowe zaczynają narzekać na popkulturowość przekazu oferowaną przez rzeczników pamięci.

Takie narzekania wyłowił znakomity szef portalu Wnas także w dzisiejszej recenzji Tadeusza Sobolewskiego z filmu „Miasto 44” Jana Komasy, zamieszonej w „Gazecie Wyborczej. I rzeczywiście, Sobolewski porównuje niektóre fragmenty tego filmu do ścieżki strachu w wesołym miasteczku.

Najpierw co do tej ogólnej tezy - wypada się z nią zgodzić. Nawet w tym roku pojawiały się w GW teksty wytykające Muzeum Powstania Warszawskiego i środowiskom patriotycznym, że kultywując pamięć o Powstaniu, odwołują się do masowej wyobraźni, posługują się gadżetami, preferują rytuał albo skojarzenia przygodowe. A przecież to rzeź, tragedia, trzeba to pamiętać i opisywać inaczej.

Tymczasem duże grupy Polaków pamiętając o tragedii, chcą równocześnie widzieć w Powstaniu inspirujący zryw, ba nawet przygodę. Dla Wyborczej z przyległościami to horrendum.

Piszę: „nawet w tym roku”, bo coś się jednak odrobinę zmienia. GW zrezygnowała ze zmasowanego ataku na sposób pamiętania o Powstania, sama częściowo bierze udział  w promowaniu tej pamięci. Dlaczego? Piszę o tym więcej w moim jutrzejszym tekście w „Rzeczpospolitej” o krytykach Powstania, ale wypada postawić tezę najprostszą. Nie udało się wybić ludziom z głowy pamięci o Powstaniu, Polacy zagłosowali nogami. Można jednak trochę na tej pamięci zarobić. No i trzeba pilnować żeby czytelnicy się nie odwrócili.

Tyle pełnej zgody z Adamskim. Bo dyskusja dotyczy jednak filmu „Miasto 44”, którego Łukasz nie widział, a ja tak – na sławnej już gali na Stadionie Narodowym. Moja recenzja będzie w najbliższym „wSieci”. Ale nie mogę się oprzeć pokusie, aby nie poczynić kilku uwag.

To nie jest, jakby może niechcący wynikało z tekstu Łukasza, film „prawicowy” w żadnym wymiarze. Przeciwnie wielu ludzi o konserwatywnej wrażliwości jego estetyka będzie razić. Adamski niby o tym pisze, gdy zwraca uwagę na jego postmodernistyczną formę, ale to idzie nawet dalej.

Owszem, można jak Marcin Wikło w swojej pierwszej recenzji uznać, że obraz Komasy w ogóle nie wypowiada się o sensie Powstania. Z faktu, że powstańcy się załamują po kilku tygodniach walki, nie wynika przecież, że nie było politycznych i historycznych racji dowództwa. Ale są w tym filmie takie fragmenty, które mogłyby nas popychać do odczytania „Miasta 44” jak „Kanału” Wajdy. Nie lubię oferować czytelnikom streszczania filmu przed obejrzeniem, niech więc poszukają sami.

Są też inne fragmenty, które takiemu odczytaniu przeczą. Skądinąd sam Sobolewski, który obsesyjnie szuka w tym filmie dowodu na to, że Powstanie było niepotrzebne, próbuje twierdzić, że Komasa pokazuje nam bezsensowną rzeź.

W zarzutach Sobolewskiego o nadmierną popkulturowośc czy zbytni naturalizm w filmie Komasy, jest zarazem coś na rzeczy. Nie wszystko, co zauważa krytyk „Wyborczej” musi być niesłuszne i nie do przyjęcia. Tyle że ja bym nie użył metafory o ścieżce strachu w wesołym miasteczku, bo mnie, nawet jeśli nie zgadzam się tu i ówdzie z nazbyt teledyskową formą, zawsze będzie ściskać za gardło, gdy oglądam sceny z Powstania. To mnie różni z krytykiem „Wyborczej”.

Film ma tę zaletę, że pokazuje skale zbrodni i zniszczeń, to czyni go cennym także zagranicą. Zwłaszcza, gdy jak czytam prasa niemiecka zaczyna nas pouczać, że Powstanie było bez sensu a my nie pomagaliśmy podczas wojny Żydom, Tu widzimy, że traktowano nas, Polaków, podczas wojny jak psy. To warto przypominać, i  to się Komasie udało.

Ale powtarzam, wielu ludzi oczekujących na kanoniczny, ostateczny film pokazujący „całe” Powstanie,  ten obraz rozczaruje. No i i jest on obliczony na wyobraźnię młodych ludzi, których widziałem na Stadionie – w biało czerwonych opaskach, ale i z tatuażami na rękach. Można się jednak zastanawiać, czy nie warto im było zaoferować innego filmu, bliższego temu jak było, a nie jak to sobie wyobraża błyskotliwy trzydziestolatek z pokolenia, jak to napisał Marcin Wikło, Matrixu. No ale nie można mieć wszystkiego. Owacje na Stadionie dla powstańców były jednak prawdziwe.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych