Zapytałem ostatnio prezesa IPN, po co instytut pojawia się na Przystanku Woodstock. Nieco zakłopotany Łukasz Kamiński odpowiedział: „pokazywać filmy o Powstaniu Warszawskim. Takie, jakie są”. IPN pokaże w Kostrzynie „Kanał”, „Eroicę” i „Godzinę W”. Na szczęście to stwierdzenie prezesa właśnie się zdezaktualizowało. „Miasto 44” Jana Komasy przynosi symboliczny, definitywny koniec Andrzeja Wajdy w polskim kinie.
RECENZJE ZAWSZE ZNAJDZIESZ TAKŻE NA wNas.pl
Kiedy pojawiły się pierwsze trailery „Miasta 44” byłem nieco przestraszony, bo nagromadzone w nich efekty specjalne wieszczyły Matrix „made in Poland”. Mój niepokój wzmogły zapowiedzi, że film „nie waży racji, ani nie odsłania kulis podejmowania decyzji sprzed 70 lat”. Pomyślałem, że producenci chcą na siłę zwiać od ogólnonarodowej debaty w stylu „trzeba się było bić, czy nie trzeba”. To skądinąd słuszna koncepcja, tym bardziej, że film ma ambicje zaistnieć za granicą, ale myślałem, że właśnie dlatego powstanie po prostu dobry film sensacyjny.
Jeśli ktoś pójdzie do kina z takim nastawieniem, to może dostać obuchem w głowę. Dlatego uważam, że przed każdym seansem powinno być ostrzeżenie, że film zawiera sceny drastyczne. Może nawet za bardzo realistycznie nakręcona została scena wybuchu czołgu pułapki, spadający na ulicę deszcz krwi i ludzkich wnętrzności przyprawia o mdłości. Ale przecież to nie jest historia wymyślona, 13 sierpnia 1944 roku powstańcy i mieszkańcy ul. Kilińskiego cieszyli się ze zdobycia pojazdu wroga, fotografowali się na jego tle, tańczyli wokół. Eksplozja zabiła ponad 300 osób.
Ciekawym rozwiązaniem było zatrudnienie młodych aktorów, prawie całkowicie szerszej publiczności nieznanych. To pogłębia efekt świeżości, który uważam za największy atut całego filmu, ale za to momentami czuć, że ich aktorska gra to jeszcze nie jest mistrzostwo, a co najwyżej bardzo dobra szkolna praca. Niemniej główni bohaterowie, Zofia Wichłacz - „Biedronka” i Józef Pawłowski - „Stefan” mnie przekonują, a odegrana przez nich scena wędrówki kanałami jest jedna z najlepszych w całym filmie. Odrealnienie, zwidy, strach, wreszcie wyjście jakby do innego świata - wydaje mi się, że znam to wszystko z relacji ludzi, którzy tę drogę pokonywali 70 lat temu.
Z odbiorem „Miasta 44” może być różnie, ale co do jednego nie można mieć wątpliwości. Reżyser rzeczywiście nie zagłębia się w spór o zasadność zrywu, po prostu główny bohater to wie, tak, trzeba się było bić. Odrzuca nawet miłość kobiety, której marzy się ucieczka z płonącego miasta. Zamiast spokoju Stefan wybiera walkę, zabiera powstańczą opaskę i odchodzi z oddziałem. Choć na początku filmu to jest chłopak, który nie chce się do niczego mieszać. Wszystko się zmienia, kiedy Niemcy na jego oczach zabijają mu matkę i brata. Czy w takiej sytuacji można mieć wątpliwości?
Przed premierowym pokazem na Stadionie Narodowym byliśmy świadkami wzruszającego momentu. Kiedy prowadzący przywitał zaproszonych na projekcję żyjących powstańców, cała widownia (15 tys. ludzi) wstała i biła im rzęsiste brawa. To tym szczególnym gościom Jan Komasa zadedykował swój film, powiedział, że chciałby, aby to było jego „dziękuje” dla nich za to co zrobili 70 lat temu.
Ciekawe jak „Miasto 44” zostanie odebrane za granicą. Polskie filmy z reguły nie robiły tam kariery, bo za bardzo były „skażone polskim patosem”, a przez to niezrozumiałe. Z tym filmem jest inaczej, ciekawa jest jego wielopłaszczyznowość. Specjaliści od powstania odnajdą w nim elementy historycznej prawdy, laicy ciekawą i efektowną wojenną epopeję z koniecznym wątkiem miłosnym. To też może sprawić, że film będzie popularny także w Polsce i to w bardzo różnych kręgach. Nie można tez nie zauważyć efektów specjalnych (walka na cmentarzu). To zdecydowanie inna niż do tej pory w polskim kinie liga. Czuć naprawdę dużymi pieniędzmi przeznaczonymi na produkcję.
Czekam teraz na ożywioną dyskusję, myślę, że krytycy rozpoczną ją natychmiast. Czy to dobry film? Czy kiepski? Mało ambitny? A może za bardzo udziwniony? Jedno jest pewne, takiego filmu jeszcze w Polsce nie było. Komasie należą się brawa, za niewątpliwą odwagę, którą trzeba mieć, aby Powstanie Warszawskie pokazać właśnie tak, momentami komiksowo, chwilami brutalnie, czasem jak komputerową grę. Są momenty zaskakujące, są i ocierające się o kicz, jak miłosne uniesienia bohaterów - kiedy się kochają świat nabiera kolorów, wszystko wokół zastyga, strzały milkną, a my kochanków widzimy, jak w „Matriksie” sfilmowanych wokoło… Cóż, takie czasy. Ale może właśnie dlatego chyba jeszcze większe brawa należą się tym, którzy zaryzykowali i dali na to młodemu (wciąż) reżyserowi pieniądze, na pewno niemałe.
Przed premierowym pokazem dowiedzieliśmy się, że produkcja filmu trwała 8 lat, pracowało przy niej 3,5 tysiąca ludzi. To plus pieniądze od naprawdę wielu instytucji sprawiły, że poprzeczka dla „Miasta 44” została powieszona bardzo wysoko. Krótko mówiąc, gdyby Komasa to schrzanił, to zasłużyłby na kryminał. No, ale według mnie się obronił.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/207330-miasto-44-milosc-krew-i-smierc-jak-w-matriksie-koniec-wajdy-w-polskim-kinie-nasza-recenzja