Na cmentarzu w Krzeszycach spoczął dziś kapitan Józef Kowalski, ostatni uczestnik wojny polsko-bolszewickiej. O jego życiu, wspomnieniach i upodobaniach rozmawiamy z Dariuszem Obiegło, dyrektorem Domu Pomocy Społecznej, w którym pan Józef spędził ostatnie 19 lat.
wPolityce.pl: Pamięta pan chwilę, kiedy pan Józef Kowalski trafił do ośrodka w Krzeszycach?
Dariusz Obiegło, dyrektor Domu Pomocy Społecznej w Tursku k. Sulęcina: Kiedy pan Józef przyszedł do naszego domu ja jeszcze nie byłem kierownikiem. Ale wiem, że był to 1994 rok, czyli był w naszym domu 19 lat.
Czy było wiadomo, że to jest człowiek z tak bogatą biografią, weteran dwóch wojen?
Poznałem historię jego życia, kiedy przyszedłem do pracy w 2008 roku. I doszedłem do wniosku, że takie postaci trzeba koniecznie ludziom pokazywać dopóki żyją. Stąd pomysł na organizację 110 urodzin w 2010 roku. Przeprowadziliśmy wtedy kwerendę w archiwach. Okazało się też, że panem Józefem zainteresowały się Kancelaria Premiera i Prezydenta, Urząd ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych i wiele innych środowisk. Efektem tego zainteresowania było przyznanie mu Krzyża Oficerskiego Orderu Odrodzenia Polski. Również premier przekazał od siebie szablę, rogatywkę, życzenia. Potem informacje zaczęły się rozchodzić po całej Polsce. Ale nie tylko. Zaczęły dzwonić telefony z całego świata - w tym od rodzin szukających swoich bliskich, którzy - jak przypuszczali - mogli walczyć u boku pana Józefa. Były też osoby, które po prostu chciały go poznać. W każdym razie pan Józef stał się osobą rozpoznawalną.
Czy często wracał do wspomnień ze swojej młodości? Jeśli tak, to do których najchętniej? Był z nim dobry kontakt?
W ostatnim okresie już słaby. Ale jeszcze w 2010 roku, kiedy obchodziliśmy jego urodziny - ten kontakt był. Uczestniczył we wszystkich uroczystościach na siedząco. Kiedy miał lepsze dni, to bardzo lubił opowiadać o czasach wojennych, o swoich ukochanych koniach, o kawalerii, o Piłsudskim. Lubił też śpiewać pieśni legionowe.
Nie akceptował natomiast obecnych sporów politycznych. Jak mówił - on walczył o inną Polskę. Żył wielkimi ideami do ostatniego dnia. Bo przecież on spiął klamrą trzy epoki, trzy wieki! Urodził się w 1900 roku. Nie wiem czy jeszcze druga taka osoba żyje w Polsce.
Powszechnie wiadomo, że był uczestnikiem wojny polsko- bolszewickiej i II wojny światowej. A jak się potoczyły jego losy powojenne?
Pan Józef pochodził ze wsi Wicyń pod Lwowem, na dzisiejszej Ukrainie. Po drugiej wojnie światowej przeprowadził się na Górny Śląsk. Ale tam nie mógł się zaadaptować i wraz z żoną podjął decyzję o przeniesieniu się na ziemie odzyskane. Osiadł w miejscowości Przemysław koło Krzeszyc i tam mieszkał od 1946 roku do 1994, kiedy trafił do domu pomocy społecznej. Był rolnikiem, prowadził gospodarstwo rolne, hodował też swoje ukochane konie. Tam też w czasach dawnego systemu - jako człowiek bogobojny walczył o zbudowanie kościoła. Zresztą dwa czy trzy lata temu poprosił, żeby go zawieźć jeszcze raz do tego kościoła. I jego prośbę spełniliśmy.
Czy pan Józef jako były legionista miał jakieś problemy z PRL-owską władzą? Czy zostawiono go w spokoju?
Trudno powiedzieć. On się nie lubił skarżyć. Był zawsze pogodny, zawsze z humorem, pozytywnie nastawiony do życia. Wielokrotnie powtarzał zresztą, że u podłoża jego długowieczności leży wiara w Boga, pogoda ducha. Mówił, że nie ma czasu na błahostki, bo przeżył zbyt wiele strasznych rzeczy, że nie ma czasu zastanawiać się nad głupstwami. Dla niego ważna była wiara w Boga, uczestnictwo we Mszy świętej. A gdy był w nastroju żartobliwym - dodawał do tej listy jeszcze kieliszek wódki i dobry mentolowy papieros. Przestał palić tak naprawdę dopiero dwa lata temu. Lubił też wypić. Jak prawdziwy kawalerzysta.
Czy miał bliskich? Interesowali się nim?
Jego żona zmarła 29 lat temu. Został pochowany wraz z nią. Na tym samym cmentarzu pochowani są też jego córka i syn. Dalsza rodzina - wnuki, prawnuki - jeszcze żyją.
A jak spędzał czas w ośrodku? Miał jakieś hobby? Jakieś ulubione zajęcie?
Miał problem ze wzrokiem. Pod koniec życia już prawie nie widział, co znacznie ograniczało jego aktywność. Natomiast kiedy jeszcze chodził, lubił kawaleryjskie rozrywki: kieliszek alkoholu, dobry mentolowy papieros.
Przez ostatnie pięć lat już miał coraz mniej możliwości. Po prostu powoli gasł.
Opowiadał coś o koniach? Miał jakiegoś ulubionego?
Opowiadał, że gdy był w kawalerii w 1920 roku miał 6 koni pod opieką. Ukończył zresztą słynną szkołę kawalerzystów w Grudziądzu. Spędził w niej 8 miesięcy. Do dziś zachowały się dokumenty, że pan Józef był uczestnikiem takiego kursu dla kawalerzystów. Zresztą w archiwach państwowych zachowało się więcej dokumentów na jego temat.
Czy pan Józef miał kiedykolwiek bliższy kontakt z marszałkiem Piłsudskim? Wspominał go?
To był dla niego mentor. Osobiście go nie poznał. Ale traktował jako dowódcę godnego najwyższego szacunku. Jeszcze dwa czy trzy lata temu, w przeddzień kolejnego Święta Niepodległości zamówił Mszę świętą za duszę Marszałka. Pamiętam, że wprawił tym wszystkich w osłupienie, bo kto dziś zamawia msze za postaci historyczne? A on przeznaczył na ten cel 1000 zł. Potrafił zaskakiwać.
not. Anna Sarzyńska
Zobacz zdjęcia:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/173219-spial-klamra-trzy-epoki-trzy-wieki-wielokrotnie-powtarzal-ze-u-podloza-jego-dlugowiecznosci-lezy-wiara-w-boga-pogoda-ducha-poruszajace-wspomnienie-o-sp-kpt-jozefie-kowalskim-tylko-u-nas