"Zapowiedź wycofania się z misji zagranicznych nie jest w interesie naszego kraju". Gen. Polko krytycznie o polityce wojskowej obecnych władz. NASZ WYWIAD

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
PAP/Adam Warżawa
PAP/Adam Warżawa

Propaganda prorządowych mediów rozdęła do nieprawdopodobnych rozmiarów manewrów NATO, które właśnie się rozpoczęły w Polsce i częściowo na terytorium Estonii. Bierze w nich udział 6 tysięcy żołnierzy z 25 państw (trzy spoza Paktu - Szwecja, Finlandia i Ukraina), w tym połowa, to Polacy. Dla porównania we wrześniowe manewrach Rosji i Białorusi na terenie enklawy królewieckiej i na poligonach białoruskich swe umiejętności trenowało 13 tysięcy ludzi.

Czy manewry NATO faktycznie są warte tego rozgłosu i o polityce władz państwa wobec sił zbrojnych w kontekście zapowiedzi wycofania się z zagranicznych misji rozmawiamy z gen. dyw. Romanem Polko, byłym dowódcą elitarnej jednostki GROM.

 

wPolityce.pl: Jak manewry NATO, największe do tej pory na terytorium Polski, ocenia zawodowy żołnierz?

Gen. Roman Polko: To są ćwiczenia trochę więcej niż jednej brygady. Jeżeli ma to być odpowiedź na ćwiczenia „Zapad” czy na manewry rosyjsko-białoruskie, to już tę „wojnę” przegraliśmy. Nawet patrząc na stosunek sił, to nie ma remisu. Zdecydowana przewaga jest po tamtej stronie. Standardowym działaniem powinno być przeprowadzenie ćwiczeń będących w równej skali, a nawet odpowiedź mogłaby być większa, po to, aby zniechęcić do przyjmowania scenariuszy, w których obiektem ataku jest NATO. Ponadto widzę w kontekście tych manewrów przerost propagandy nad realiami. A przecież to nawet nie jest cała dywizja. A jak będą ćwiczone te wszystkie elementy przerzutu, logistyka? No i inne pytanie, czy będzie to wszystko ćwiczone przy współudziale administracji państwowej, gdyż z tym zawsze był problem, szczególnie przy tym naszym systemie dowodzenia na czas „W”, w którym nie wiadomo, kto byłby naczelnym dowódcą podczas wojny.

 

A czy jest pan podobnego zdania, jakie nieraz słyszy się u różnych ekspertów, że nowoczesne symulatory umożliwiające przeprowadzanie intensywnych „gier wojennych” z udziałem dużych związków taktycznych, pozwalają na przygotowanie armii bez ruszania z koszar dużych jednostek?

Nie da się pewnych rzeczy sprawdzić na symulatorze, czy trenerze. Bardzo cenne są doświadczenia praktyczne, w boju. Jeśli będziemy tak wszystko w teorii układać, to stworzymy sztabowo-malowaną armię, która – gdy przyjdzie do konkretnego działania – to okaże się, że diabeł tkwi w szczegółach, np. że brakło na lotnisku specjalnych końcówek do samolotów i nie można ich zatankować w powietrzu. Owszem, można robić ćwiczenia sztabowe z niewielkim udziałem wojsk w polu, ale jednak ran na dwa lata manewry trzeba przeprowadzić, aby zweryfikować to wszystko w praktyce. Bo chodzi o to, aby dowódcy widzieli rozmach i zderzyli się z realnymi problemami, które muszą rozwiązywać. W zaciszu gabinetów, czy na symulatorach, to może wszystko wypaść fajnie, a w praktyce wszystko zawali się na głowy.

NATO faktycznie w ostatnich latach zapomniał, że jest do obrony granic państw członkowskich i staje się paktem politycznym. Trudno wierzyć w siłę NATO, jeśli nie robi on dużych manewrów, a po drugie wszystkie konflikty, czy to w Afganistanie, czy w Libii, że nawet na poziomie dyplomatycznym nie jesteśmy w stanie wypracować wspólnej strategii.

 

Jak pan ocenia to natrętne powtarzanie przez obecnego Prezydenta RP o konieczności zakończenia interwencji zagranicznych przez Wojsko Polskie? I dodaje przy tym, że należy się skoncentrować na ćwiczeniach w zakresie obrony terytorialnej państwa.

To, że należy skupić się przede wszystkim na obronie wschodnich rubieży NATO, którą przecież my stanowimy, to w porządku. Ale jednak nasz udział w misjach zagranicznych nie powinien być czymś, co może nas przerastać. Przecież to dotyczyło nie więcej niż pięciu procent sił całych sił zbrojnych. Jeżeli jest możliwość z punktu wiedzenia wojskowego, nie oceniam tu kwestii politycznych, to te misje pozwalają weryfikować w praktyce wiele kwestii. Misje wiele naszemu wojsku dały.

Poza tym taka zapowiedź wycofania się z nich nie jest w interesie naszego kraju, bo to my jesteśmy rubieżą. To w naszym interesie jest to, aby NATO szkolił się do obrony tej rubieży, aby Pakt był w stanie przemawiać silnym, stanowczym głosem, jeśli coś niedobrego dzieje się na świecie. Jeżeli my stajemy się pierwszym, który się wyłamuje i mówi, że nie będziemy uczestniczyć ani w misjach natowskich, ani ONZ, bo przecież z nich też zrezygnowaliśmy, no to przykładamy rękę do rozkładu sojuszu. Narażamy się na niebezpieczeństwo, bo sojusz przez takie wypowiedzi będzie coraz bardziej „malowany”. Ostatni przykład to konflikt w  Syrii. Ja bym chciał raczej usłyszeć od naszych decydentów, że jeżeli Turcja – nasz sojusznik – będzie zagrożona, to Polska w myśl artykułu 5 Paktu udzieli jej pomocy. A tymczasem usłyszeliśmy słowa, że my się w ogóle nie zaangażujemy, bo już się nacierpieliśmy na misjach i powinni nam wszyscy dziękować, co już zrobiliśmy do tej pory. Jednak każdy patrzy do przodu, a nie na to, co było.

Rozmawiał Sławomir Sieradzki

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych