Agencje światowe podały zdawkową informację:
Nieznani sprawcy we wtorek wieczorem pobili w Moskwie dyplomatę z Holandii. Poszkodowanym jest radca holenderskiej ambasady w Rosji Onno Elderenbosch.
Do napadu na 60-letniego Elderenboscha doszło na klatce schodowej jego domu w centrum Moskwy. Zaatakowali go dwaj mężczyźni udający elektryków. Wepchnęli oni dyplomatę do jego mieszkania, gdzie go skrępowali i pobili. Z mieszkania niczego nie zabrali. Jedynie na lustrze napisali: LGBT. Skrótem tym określane są mniejszości seksualne.
Agencje odnotowały też wypowiedź władzy holenderskich:
Nasi ludzie powinni mieć możliwość, by pracować w Moskwie bezpiecznie. Chcę gwarancji, że władze Rosji wezmą na siebie odpowiedzialność za zapewnienie im bezpieczeństwa
- oświadczył Minister spraw zagranicznych Holandii Frans Timmermans.
Agencje z łatwością powiązały napaść „nieznanych sprawców” na Holendra z równie złym potraktowaniem dyplomaty rosyjskiego w Holandii. W zeszłym tygodniu w Hadze zatrzymany został radca ambasady FR w Holandii Dmitrij Borodin. Strona rosyjska utrzymywała wówczas, że holenderska policja wtargnęła do domu dyplomaty, pobiła go i przez wiele godzin przetrzymywała na posterunku, po czym wypuściła go bez wyjaśnień i przeprosin.
Jeszcze tego samego dnia prezydent Rosji Władimir Putin zażądał przeprosin od Holandii.
To poważne naruszenie konwencji wiedeńskiej. Oczekujemy wyjaśnień i przeprosin, a także ukarania winnych
- oznajmił. Putin ostrzegł, że dalsze postępowanie Moskwy zależne będzie od sposobu, w jaki zachowa się strona holenderska.
Niedługo po Putinie głos zabrał szef rosyjskiej Federalnej Służby Nadzoru Weterynaryjnego i Fitosanitarnego (Rossielchoznadzor) Siergiej Dankwert, który zakomunikował, że
Rosja ma zastrzeżenia do jakości produktów mlecznych i kwiatów z Holandii.
Niedługo po tym Holandia wystosowała oficjalne przeprosiny do Rosji. Jak widać za późno – 60-letni Onno Elderenbosch odczuł na własnych plecach gniew Rosji.
Sekwencja wydarzeń moskiewsko-holenderskich jako żywo przypomina zdarzenia z lata 2005 r. na linii Warszawa-Moskwa. W lipcu tamtego roku na warszawskim Mokotowie kilkunastu dresiarzy napadło na trzech Rosjan i Kazacha w wieku 15-17 lat, pobiło ich i skradło telefony komórkowe i pieniądze.
Okazało się, że ofiarami przestępców padły dzieci rosyjskich dyplomatów. W rosyjskich mediach rozpętało się istne pandemonium. Głos zabrał wzburzony Putin, którzy zażądał
ostrej reakcji od władz Polski i rychłego ukarania sprawców
Oczywiście swoje mruknął także Siergiej Dankwert z Rossielchoznadzoru, który poinformował, że są jakieś nieprawidłowości w produktach rolnych z Polski. Stosunki między Polską a Rosją były wówczas bardzo napięte, gdyż Kreml miał świeżo w pamięci zaangażowanie się naszego kraju w Pomarańcozwej Rewolucji na Ukrainie.
Władca Kremla zażądał oficjalnych przeprosin i doczekał się ich. A kilka dni po napaści na dzieci sprawcy znaleźli się za kratami. Okazało się, że chuligani nawet nie wiedzieli, kto był ich ofiarami.
Jednak dla trzech obywateli polskich i obywatela rosyjskiego pracującego jako kierowca ambasady RP w Moskwie było już za późno. Najpierw „nieznani sprawcy” napadli i pobili zatrudnianego w ambasadzie w charakterze kierowcy Rosjanina, dwa dni później - pracownika łączności, a po kolejnych trzech dniach - Marka Reszutę, sekretarza polskiej placówki w Moskwie. Kilka dni po pracownikach ambasady „nieznani sprawcy” napadli na Pawła Reszkę, ówczesnego korespondenta „Rzeczpospolitej”.
Wracałem z zakupów. W przejściu podziemnym napadło mnie pięciu facetów. Scenariusz klasyczny – uderzenie w tył głowy, przewrócenie i kopanie
– opowiadał wówczas radiu RMF FM Paweł Reszka.
A więc „rachunek” został wyrównany. W Warszawie pobito czwórkę osób związanych z Rosją, w Moskwie „pech” spotkał identyczną liczbę osób związanych z Polską.
Slaw/ PAP
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/168801-liczba-pobitych-rosjan-za-granica-musi-sie-zgadzac-z-liczba-obcokrajowcow-pobitych-w-rosji-zasada-oko-za-oko-zab-za-zab-wiecznie-zywa-niczym-lenin