Kolejna bujda na resorach. Maciej Lasek wespół z "Polityką" oskarżają prof. Biniendę o fałszerstwo. Spójrzmy na fakty

Fot. wPolityce.pl / "Polityka"
Fot. wPolityce.pl / "Polityka"

Kluczowy dowód na poparcie tezy o zamachu w Smoleńsku, wykorzystany przez członka zespołu Macierewicza, został sfałszowany przez obróbkę zdjęcia w komputerze

– zasugerował działający przy premierze zespół do wyjaśniania przyczyn katastrofy smoleńskiej, którym kieruje Maciej Lasek. A może raczej zespół do wyjaśniania tego, co chciała przekazać tzw. komisja Millera...

Rządowy organ zapowiedział wniosek do prokuratury o ustalenie autora zdjęcia, które - jak twierdzi – zostało sfałszowane.

To niedopuszczalne, aby na tego rodzaju materiałach źródłowych członkowie zespołu Antoniego Macierewicza budowali swoje hipotezy i wprowadzali w błąd opinię publiczną

- napisano w oświadczeniu. Dołączono do niego fotografie lewego skrzydła tupolewa, który rozbił się w Smoleńsku. Na zdjęciach zaczerpniętych z prezentacji prof. Biniendy (przytoczono je za nagraniem z Telewizji Trwam) widać wyrwę w połowie długości skrzydła, nie da się natomiast zauważyć zniszczeń na przedniej i tylnej krawędzi. Na prezentacji fotografie zostały opatrzone napisem:

Zdjęcia wraku pokazują, że krawędź przednia nie jest zniszczona!

Z kolei na zdjęciach wykonanych 19 kwietnia 2010 r. w Smoleńsku przez polską komisję badającą katastrofę widać, że skrzydło zostało poszarpane na całej długości; na fotografii jest też – co podkreśla zespół Laska - wyraźne wgniecenie na przedniej krawędzi.

Wyraźna różnica na zdjęciach wykorzystywanych przez prof. Biniendę wynika z manipulacji w ułożeniu fragmentów zniszczonego skrzydła i twórczego potraktowania zdjęć

- ocenił zespół Laska.

Zdjęcia i sugestie fałszerstwa pojawiły się w tygodniku "Polityka". Akurat w dniu, w którym miała się w Sejmie odbyć debata z udziałem naukowców współpracujących z zespołem parlamentarnym badającym przyczyny katastrofy smoleńskiej. Zostali na nią zaproszeni przedstawiciele zespołu Laska, choć - tradycyjnie - zapowiedzieli, że z zaproszenia nie skorzystają.

Debata została przełożona na przyszły tydzień. Antoni Macierewicz stwierdził, że szykowana była prowokacja wobec parlamentarnego zespołu, któremu poseł przewodniczy.

Doradcy Donalda Tuska zachowują się jak złodzieje złapani na gorącym uczynku i krzyczą: to nie moja ręka. Do dzisiaj Maciej Lasek, Jerzy Miller oraz Donald Tusk nie wyjaśnili, dlaczego wciąż powtarzają kłamstwa w oficjalnym stanowisku na temat gen. Błasika i jego roli w katastrofie smoleńskiej. Do dzisiaj posługują się rosyjską wersją odczytu czarnych skrzynek, gdzie jakoby odnotowano dźwięk uderzenia w brzozę. Obie tezy są nieprawdą, a są fundamentem stanowiska jakie Donald Tusk kłamliwie reprezentuje podtrzymując raport Millera

- powiedział Macierewicz portalowi niezalezna.pl.

Jego zdaniem przyczyną odwołania debaty smoleńskiej jest konieczność umożliwienia wzięcia w niej udziału wszystkich ekspertów strony rządowej. Chodzi prawdopodobnie o to, że Maciej Lasek jest na zwolnieniu lekarskim. Pośrednim dowodem na szykowaną prowokację wobec zespołu Macierewicza ma być fakt, że zdjęcia o których mówi Lasek znalazły się tygodniku, który ze względu na cykl wydawniczy musiał rozmawiać z Laskiem najpóźniej w poniedziałek.

Tymczasem dziennik „Rzeczpospolita” napisał na swoich stronach internetowych, że przeniesienie debaty na czas po referendum ma mieć związek z finiszem warszawskiej kampanii przedreferendalnej.

Kwestia rzekomego "fałszerstwa", tak ochoczo podjęta przez wszystkie media atakujące prace zespołu parlamentarnego szybko się rozmyje. Sam Lasek wskazał przecież, że różnica na zdjęciach wynika z innego ułożenia fragmentów tupolewa. Trzeba pamiętać, że prof. Wiesław Binienda dysponował tylko tymi materiałami, które dostępne były w internecie. Zdjęcie, które pokazała "Polityka" (na powyższej fotografii z lewej), a które najprawdopodobniej przekazał jej Lasek, pochodzące z materiałów komisji Millera, nie było powszechnie znane.

Ani zespół Laska, ani komisja Millera, ani prokuratura nie chciały udostępnić naukowcom jakichkolwiek materiałów. Dlatego posiłkowali się tym, co mogli znaleźć w źródłach ogólnodostępnych.

A już zupełnie nieuprawnione jest twierdzenie, że zdjęcie z internetu posłużyło prof. Biniendzie jako "dowód". Przypomnijmy - jego ustalenia są wynikiem żmudnych analiz opierających się na modelowaniu matematycznym, a nie jakichkolwiek fotografiach. Teza o niemożliwości złamania skrzydła przez brzozę opiera się właśnie na takich badaniach a nie analizie zdjęć.

Slaw/ "niezalezna.pl"/ "Rzeczpospolita"/ PAP

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych