wPolityce.pl: Premier Donald Tusk oraz minister finansów Jacek Rostowski zapowiedzieli zmiany w ustawie budżetowej. Okazuje się bowiem, że rząd źle oszacował m.in. wysokość polskiego deficytu. Dodatkowa dziura wynosi 24 mld złotych. Jak mogło dojść do takiej pomyłki w szacowaniu deficytu?
Prof. Ryszard Bugaj: Nie mam oczywiście pewności, ale w mojej ocenie tę sytuację należy przypisać politycznej taktyce rządzących. Nie sądzę, by w momencie budowania budżetu w ubiegłym roku, można było z rozsądnym prawdopodobieństwem, przyjąć takie założenia, jakie wpisano w ustawie. Mówię szczególnie o założeniach makroekonomicznych. Wydaje się, że rząd chciał ustawą podtrzymać optymizm Polaków, który w nich jeszcze pozostał. To był pomysł dający jednak nikłe szanse na spełnienie. I się nie spełnił. Pytanie, jak ocenić taką taktykę, czy ona mieści się w granicach rozsądnego ryzyka. W mojej ocenie, nie. Moim zdaniem rządzący rozumieli, co będzie się działo. Zakładali jednak, nieprofesjonalnie, że tę operację psychologiczną uda się przeprowadzić. Obecnie mają sytuację znacznie gorszą. Łatwiej było z wyprzedzeniem powiedzieć, jak jest naprawdę. Bylibyśmy w trochę lepszej sytuacji obecnie.
Prof. Ryszard Bugaj, fot. M. Czutko
Minister Rostowski tłumaczy, że winnym w tej sprawie jest polityka pieniężna oraz sytuacja zewnętrzna.
Jest sprawą nieoczywistą ten zarzut dotyczący polityki pieniężnej. Ona rzeczywiście była surowa. Nie mogę powiedzieć, że ten argument Rostowskiego odrzucam z miejsca, bowiem również uznaję politykę RPP za zbyt surową. Jednak mówienie, że gdyby polityka pieniężna była luźniejsza, to stopa wzrostu i - zapewne - inflacja byłaby większa, nie jest oczywiste. To można założyć, ale jedynie z pewnym prawdopodobieństwem. Obecnie mamy jednak sytuację bez alternatywy. Rząd musi zwiększyć deficyt budżetowy. Ci, którzy tę decyzję krytykują, muszą powiedzieć, co teraz robić innego. Pieniądze są teraz potrzebne. Załóżmy nawet, że mamy w Polsce np. zbyt duże przywileje emerytalne, czy, że lepiej podnosić podatki, to przecież nie da pieniędzy "na dziś". Uzyskanie pieniędzy w ten sposób będzie możliwe przynajmniej po kilku miesiącach. Z tego nie można mieć środków na już. Z drugiej strony mamy meldunki, które pokazują, że jesteśmy na progu deflacji. Wzrost cen jest już symboliczny. Zgadzam się z premierem Tuskiem, że ostre ograniczenia w wydatkach oznaczają deflację.
Jak zatem oceniać politykę i działanie władzy?
W perspektywie długofalowej oczywiście ta polityka zasługuje na ostre potępienie. Jednak biorąc pod uwagę, że już rząd dopuścił do takiej sytuacji, to w krótkim okresie powiększenie deficytu jest najmniejszym złem.
To zło jednak jest na tyle duże, że Rostowski zapowiada "zawieszenie" progów ostrożnościowych, które blokują nadmierne zadłużanie.
Warto jednak zaznaczyć, że nie ma drugiego kraju na świecie, który rozbudował tak mocno progi ostrożnościowe. One zostały wpisane choćby w konstytucję. To był pewien kompromis, progi były wkładem Leszka Balcerowicza i Unii Wolności. Oni stawiali ultimatum w tej sprawie. Te założenia są jednak trochę wątpliwe. One sprowadzają się do tego, że zakładamy, iż budżet tworzą idioci. Trzeba sobie przecież zdać sprawę, że norma konstytucyjna, ten próg wpisany w konstytucję, jest nie możliwa do spełnienia.
Dlaczego?
Wyobraźmy sobie, że mamy w tym roku 5 proc. sektora finansów publicznych i przekraczamy 60-procentowe zadłużenie. To oznacza, że w przyszłym roku mamy zbilansować budżet. Budżet ma być bez deficytu. To przecież niewyobrażalne. To oznacza rewolucję, cięcia na modłę grecką, recesję, i to ostrą. Mechaniczne rozwiązania są wątpliwe. Jeszcze więcej wątpliwości rodzą europejskie pomysły, które skupiają się na obostrzeniach dotyczących deficytu. Dług można bowiem starać się regulować w długim okresie, a deficyt często nie. Co miała zrobić Irlandia, gdy nagle jej deficyt urósł do ponad 30 procent? To było wynikiem ratowania jednego z banków. Gdyby rząd tego nie zrobił, to sytuacja byłaby znacznie gorsza. Przecież obrót tego banku był znacznie większy niż PBK Irlandii. Bankructwo to byłby armagedon dla gospodarki irlandzkiej. W tej sytuacji nie ma dróg na skróty. Innym przykładem była Grecja. Ja się obawiam, że my się zbliżamy do scenariusza greckiego. Tam istotą rzeczy było zastępowanie zadłużeniem niepłacenia podatków. To była przyczyna problemów.
Rząd Grecji zawinił w tej sprawie?
Obarczanie odpowiedzialnością za tę sprawę jedynie władz greckich jest nieporozumieniem. Ci, którzy pożyczali, nie wiedzieli jaka jest sytuacja Grecji? Przecież musieli wiedzieć, chyba, że są idiotami. Oni idiotami jednak nie byli, oni wiedzieli. Sądzili, że skoro Grecja jest w strefie euro, to ktoś zapłaci. I w dużym stopniu okazało się, że mieli rację.
Wracając do progów ostrożnościowych, z tego, co Pan mówi wynika, że one są niepotrzebne?
Tego nie powiedziałem. Chciałem jedynie powiedzieć, że mechanizm automatycznej gilotyny może działać często zbyt topornie.
Rząd obecnie zawiesza progi. Wydaje się, że kluczowym jest pytanie, czy do władz można mieć zaufanie, że mają jakiś plan poprawy finansów Polski na dłużej. Pan ma takie zaufanie?
Nie, ja do rządu nie mam zaufania w tej sprawie. Obawiam się wręcz, że ten rząd - niekoniecznie uświadamiając to sobie - przyjmuje nierealistyczną prognozę. Od dawna poziom dochodów sektora finansów publicznych nie pozwala na wypełnianie przez państwo tych funkcji, które zostały zapisane w konstytucji. Przez dłuższy czas, przez ostatnie lata można było ten problem rozwiązywać przez kumulację długu. Czynnikiem łagodzącym był również dość wysoki wzrost PKB. Jednak obecnie nie mamy możliwości powiększania długu. Nie jestem zwolennikiem norm ostrożnościowych, ale jeśli one już są, nie można ich znosić. Jeśli ktoś chciałby zrobić zamach na normę 55-procentową obawiałbym się reakcji rynków. To byłby ruch pokerowy. Nie możemy iść dalej w zadłużeniu. To, co robi obecnie rząd, jest ostatnim krokiem w tę stronę. Poza tym trzeba przyjąć, że najbliższe lata to będzie niższa stopa wzrostu. Jeśli okaże się, że w dłuższym okresie będzie to 3 procent, to nie będzie źle. W poprzednich latach mieliśmy wzrost ok. 4 proc. Do tego dochodzi kumulacja zadań państwa, które są sztywne. Mamy jednocześnie w Europie jeden z najniższych poziomów opodatkowania, szczególnie jeśli chodzi o opodatkowanie wysokich zarobków. Kłopot w tym, że ludzie są przekonani, że fiskus polski jest drapieżny. On jest marnotrawny, ale nie jest drapieżny. Odpowiedzialny rząd powinien o tym wszystkim mówić.
Obecny rząd mówi?
Mam wrażenie, że władza czeka jedynie do następnych wyborów, że uznaje, że jakoś to będzie. Obawiam się, że nie będzie. W polskiej historii były już przypadki, że grupy uprzywilejowane nie chciały płacić na swoje państwo. Tak było u schyłku I Rzeczypospolitej. Nie chcę snuć katastroficznych wizji, obecnie są inne czasy. Jednak trzeba powiedzieć jasno, to nie jest tak, że transformacje mamy za sobą, że problemy już za nami. Obawiam się, że zbliżamy się do problemów wielkich, o historycznych wymiarach.
Rozmawiał Stanisław Żaryn
Prof. Ryszard Bugaj: Nie mam oczywiście pewności, ale w mojej ocenie tę sytuację należy przypisać politycznej taktyce rządzących. Nie sądzę, by w momencie budowania budżetu w ubiegłym roku, można było z rozsądnym prawdopodobieństwem, przyjąć takie założenia, jakie wpisano w ustawie. Mówię szczególnie o założeniach makroekonomicznych. Wydaje się, że rząd chciał ustawą podtrzymać optymizm Polaków, który w nich jeszcze pozostał. To był pomysł dający jednak nikłe szanse na spełnienie. I się nie spełnił. Pytanie, jak ocenić taką taktykę, czy ona mieści się w granicach rozsądnego ryzyka. W mojej ocenie, nie. Moim zdaniem rządzący rozumieli, co będzie się działo. Zakładali jednak, nieprofesjonalnie, że tę operację psychologiczną uda się przeprowadzić. Obecnie mają sytuację znacznie gorszą. Łatwiej było z wyprzedzeniem powiedzieć, jak jest naprawdę. Bylibyśmy w trochę lepszej sytuacji obecnie.
Minister Rostowski tłumaczy, że winnym w tej sprawie jest polityka pieniężna oraz sytuacja zewnętrzna.
Jest sprawą nieoczywistą ten zarzut dotyczący polityki pieniężnej. Ona rzeczywiście była surowa. Nie mogę powiedzieć, że ten argument Rosotwskiego odrzucam z miejsca, bowiem również uznaję politykę RPP za zbyt surową. Jednak mówienie, że gdyby polityka pieniężna była luźniejsza, to stopa wzrostu i - zapewne - inflacja byłaby większa, nie jest oczywiste. To można założyć, ale jedynie z pewnym prawopodobieństwem. Obecnie mamy jednak sytuację bezalternatywną. Rząd musi zwiększyć deficyt budżetowy. Ci, którzy tę decyzję krytykują, muszą powiedzieć, co teraz robić innego. Pieniądze są teraz potrzebne. Załóżmy nawet, że mamy w Polsce np. zbyt duże przywileje emerytalne, czy, że lepiej podnosić podatki, to przecież nie da pieniędzy "na dziś". Uzyskanie pieniędzy w ten sposób będzie możliwe przynajmniej po kilku miesiącach. Z tego nie można mieć środków na już. Z drugiej strony mamy meldunki, które pokazują, że jesteśmy na progu deflacji. Wzrost cen jest już symboliczny. Zgadzam się z premierem Tuskiem, że ostre ograniczenia w wydatkach oznaczają deflację.
Jak zatem oceniać politykę i działanie władzy?
W perspektywie długofalowej oczywiście ta polityka zasługuje na ostre potępienie. Jednak biorąc pod uwagę, że już rząd dopuścił do takiej sytuacji, to w krótkim okresie powiększenie deficytu jest najmniejszym złem.
To zło jednak jest na tyle duże, że Rostowski zapowiada "zawieszenie" progów ostrożnościowych, które blokują nadmierne zadłużanie.
Warto jednak zaznaczyć, że nie ma drugiego kraju na świecie, który rozbudował tak mocno progi ostrożnościowe. One zostały wpisane choćby w konstytucję. To był pewien kompromis, progi były wkładem Leszka Balecerowicza i Unii Wolności. Oni stawiali ultimatum w tej sprawie. Te założenia są jednak trochę wątpliwe. One sprowadzają się do tego, że zakładamy, iż budżet tworzą idioci. Trzeba sobie przecież zdać sprawę, że norma konstytucyjna, ten próg wpisany w konstytucję, jest nie możliwa do spełnienia.
Dlaczego?
Wyobraźmy sobie, że mamy w tym roku 5 proc. sektora finansów publicznych i przekraczamy 60-procentowe zadłużenie. To oznacza, że w przyszłym roku mamy zbilansować budżet. Budżet ma być bez deficytu. To przecież niewyobrażalne. To oznacza rewolucję, cięcia na modłę grecką, recesję, i to ostrą. Mechaniczne rozwiązania są wątpliwe. Jeszcze więcej wątpliwości rodzą europejskie pomysły, które skupiają się na obostrzeniach dotyczących deficytu. Dług można bowiem starać się regulować w długim okresie, a deficyt często nie. Co miała zrobić Irlandia, gdy nagle jej deficyt urósł do ponad 30 procent? To było wynikiem ratowania jednego z banków. Gdyby rząd tego nie zrobił, to sytuacja byłaby znacznie gorsza. Przecież obrót tego banku był znacznie większy niż PBK Irlandii. Bankructwo to byłby armageddon dla gospodarki irlandzkiej. W tej sytuacji nie ma dróg na skróty. Innym przykładem była Grecja. Ja się obawiam, że my się zbliżamy do scenariusza greckiego. Tam istotą rzeczy było substytouwanie zadłużeniem niepłacenia podatków. To była przyczyna problemów.
Rząd Grecji zawinił w tej sprawie?
Obarczanie odpowiedzialnością za tę sprawę jedynie władz greckich jest nieporozumieniem. Ci, którzy pożyczali, nie wiedzieli jaka jest sytuacja Grecji? Przecież musieli wiedzieć, chyba, że są idiotami. Oni idiotami jednak nie byli, oni wiedzieli. Sądzili, że skoro Grecja jest w strefie euro, to ktoś zapłaci. I w dużym stopniu okazało się, że mieli rację.
Wracając do progów ostrożnościowych, z tego, co Pan mówi wynika, że one są niepotrzebne?
Tego nie powiedziałem. Chciałem jedynie powiedzieć, że mechanizm automatycznej gilotyny może działać często zbyt topornie.
Rząd obecnie zawiesza progi. Wydaje się, że kluczowym jest pytanie, czy do władz można mieć zaufanie, że mają jakiś plan poprawy finansów Polski na dłużej. Pan ma takie zaufanie?
Nie, ja do rządu nie mam zaufania w tej sprawie. Obawiam się wręcz, że ten rząd - niekoniecznie uświadamiając to sobie - przyjmuje nierealistyczną prognozę. Od dawna poziom dochodów sektora finansów publicznych nie pozwala na wypełnianie przez państwo tych funkcji, które zostały zapisane w konstytucji. Przez dłuższy czas, przez ostatnie lata można było ten problem rozwiązywać przez kumulację długu. Czynnikiem łagodzącym był również dość wysoki wzrost PKB. Jednak obecnie nie mamy możliwości powiększania długu. Nie jestem zwolennikiem norm ostrożnościowych, ale jeśli one już są, nie można ich znosić. Jeśli ktoś chciałby zrobić zamach na normę 55-procentową obawiałbym się reakcji rynków. To byłby ruch pokerowy. Nie możemy iść dalej w zadłużeniu. To, co robi obecnie rząd, jest ostatnim krokiem w tę stronę. Poza tym trzeba przyjąć, że najbliższe lata to będzie niższa stopa wzrostu. Jeśli okaże się, że w dłuższym okresie będzie to 3 procent, to nie będzie źle. W poprzednich latach mieliśmy wzrost ok. 4 proc. Do tego dochodzi kumulacja zadań państwa, które są sztywne. Mamy jednocześnie w Europie jeden z najniższych poziomów opodatkowania, szczególnie jeśli chodzi o opodatkowanie wysokich zarobków. Kłopot w tym, że ludzie są przekonani, że fiskus polski jest drapieżny. On jest marnotrwany, ale nie jest drapieżny. Odpowiedzialny rząd powinien o tym wszystkim mówić.
Obecny rząd mówi?
Mam wrażenie, że władza czeka jedynie do następnych wyborów, że uznaje, że jakoś to będzie. Obawiam się, że nie będzie. W polskiej historii były już przypadki, że grupy uprzywilejowane nie chciały płacić na swoje państwo. Tak było u schyłku I Rzeczypospolitej. Nie chcę snuć katastroficznych wizji, obecnie są inne czasy. Jednak trzeba powiedzieć jasno, to nie jest tak, że transformacje mamy za sobą, że problemy już za nami. Obawiam się, że zbliżamy się do problemów wielkich, o historycznych wymiarach.
Rozmawiał Stanisław Żaryn
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/162191-nie-mam-zaufania-do-rzadu-zblizamy-sie-do-scenariusza-greckiego-nasz-wywiad-z-prof-bugajem-o-budzetowych-manipulacjach-wladzy