"Nie czuję się bezpiecznie". "Komisja Laska za marne srebrniki sprzedała prawdę o katastrofie". NASZ WYWIAD z Ewą Błasik

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. PAP/Radek Pietruszka
Fot. PAP/Radek Pietruszka

wPolityce.pl: Pod koniec posiedzenia zespołu badającego przyczyny katastrofy smoleńskiej poruszyła Pani wątek ostrzeżeń, jakie miały dotrzeć do Pani męża. Ujawniliśmy na portalu wPolityce.pl, że polskie służby otrzymały 9 kwietnia wiadomość o możliwym zagrożeniu statku powietrznego w kraju UE. Pani jednak mówiła, że rozmawiała z mężem na temat ostrzeżeń wcześniej.

Ewa Błasik: Mąż mówił o tym tuż przed Świętami Wielkiej Nocy w 2010 roku. To musiałoby około tygodnia przed katastrofą smoleńską. To nie mogło być 9 kwietnia. Wtedy już mało z mężem rozmawiałam. On późno wrócił, cały czas planował, by dowódcy wojskowi, generałowie polecieli Jakiem. Miał pewnie w tyle głowy tragedię CASY. Nie chciał skupiać w jednym samolocie tak wielu ważnych osobistości. Kiedy przyszedł faks od organizatorów lotu, że wszyscy generałowie mają lecieć samolotem Tu-154M, mąż zrezygnował. Konsultował jeszcze tę sytuację z jednym z generałów. Pytał czy wypada mimo wszystko zabrać wszystkich dowódców do Jaka. Gdy pytałam męża wieczorem 9 kwietnia, czym ostatecznie leci, powiedział, że leci razem z Panem Prezydentem.

Mówiła Pani również w czasie posiedzenia, że nie dziwią Pani działania śledczych w sprawie smoleńskiej, ponieważ wyglądają tak, jak w czasie PRL-u. Rzeczywiście czuje się Pani, jakby czas się cofnął?

Sądzę, że komuniści nie pozwoliliby na takie poniżenie swoich oficerów, żołnierzy, z jakim mamy obecnie do czynienia. Zapewne o samej katastrofie również mówiono by mniej. Wtedy nie były upubliczniane śledztwa dot. tragedii lotniczych. To się odbywało w całości tak samo, jak działa Maciej Lasek. Katastrofy badano w zaciszu gabinetów, w zamknięciu. Ustalano i dochodzono do wniosków w swoim gronie. Komisja Laska działa tak samo, jej członkowie chcą uchodzić za nietykalnych. Trzeba zmienić prawo, by ich przesłuchać, mają wsparcie rządu. Co my im możemy zrobić? Ich słowo ma być ostateczne. Oni by tego chcieli, ale na to nie pozwolimy. Dobrze, że dziennikarze patrzą im na ręce. Kłamstwa, które oni mówią świadczą, że za marne srebrniki sprzedali prawdę o tej katastrofie. Oni pracują na korzyść rządzących.

Ma Pani nadzieję na poznanie prawdy o tragedii smoleńskiej?

Liczę na to, że w nawale tylu kłamstw małymi strumyczkami prawda będzie się wymykać. Mam nadzieję, że wspólnie z prawdziwymi dziennikarzami część prawdy naświetlimy. Być może pomogą w tym również Rosjanie. Pamiętajmy o wypowiedzi doradcy Władimira Putina. Miętusow przyznał przecież, że mówienie o pijanym generale Błasiku to był dobry chwyt, to była strategia mająca na celu odwrócenie uwagi od winy rosyjskiej. Cieszę się, że strona rosyjska się do tego przyznała. Może więc przyjdzie czas na prawdę. Może zmiana władzy w Rosji to umożliwi. Póki co, patrzmy uważnie i bacznie na to, co się dzieje. I wspólnie dochodźmy do prawdy. Ja co mogę, to robię. Choć już nie czuję się bezpieczna. Nie czuję się bezpiecznie w tym kraju. Nie wiem, kogo ja mogę dotknąć swoją działalnością...

Rozmawiał Stanisław Żaryn

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych