Eksperci komisji Millera zdezerterowali. Nie wykorzystali szansy, by bronić tez swojego kulawego raportu

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. PAP/Leszek Szymański
Fot. PAP/Leszek Szymański

Dziś (05.02. 2013 roku) odbyła się na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie konferencja naukowa „Debata Smoleńska” organizowana przez Stowarzyszenie „Doktoranci dla Rzeczypospolitej”. Na konferencję zostali zaproszeni eksperci Komisji Millera oraz eksperci Parlamentarnego Zespółu ds. zbadania przyczyn katastrofy TU-154 M z 10 kwietnia 2010 r. Nikt z tej pierwszej grupy się nie pojawił, choć byłaby to doskonała możliwość, by rozwiać wątpliwości opinii publicznej i ewentualnie obalić tak zwane „spiskowe teorie”. Nikt się nie odważył, a siła argumentów naukowców była porażająca.

Pierwsza część debaty poświęcona była przygotowaniom do wizyty w Katyniu. Głos zabrał były szef BOR Andrzej Pawlikowski. W ostrych słowach skrytykował sposób zabezpieczenia przez BOR wizyty prezydenta 10 kwietnia 2010 r. Podkreślił, że jedyna osoba z Biura będąca na płycie lotniska to funkcjonariusz pełniący rolę kierowcy, pozbawiony broni i odpowiednich środków łączności. Pawlikowski sporo miejsca poświęcił szefowi BOR Marianowi Janickiemu; zarzucił mu brak kompetencji, doświadczenia i odpowiedniego wykształcenia. Mówił także, że w czasie pokoju są dwie linie, które mają zapewnić bezpieczeństwo instytucjom państwowym. Jedną linią ochrony jest BOR. Drugą linią jest to co się dzieje w służbach specjalnych. W jednej z interpelacji poselskich padło pytanie, czy po powrocie samolotu z remontu w Rosji było wykonane badanie pirotechniczno-radiologiczne. W odpowiedzi na pytanie zapewniono, że samolot był sprawdzany 10 lutego, a do Polski po remoncie wrócił... w grudniu.

W kolejnej części konferencji organizatorzy debaty odczytali dokumentów, które nie zostały przekazane przez stronę rosyjską, mimo próśb strony polskiej. Te dokumenty to m.in.:

- materiał z oblotu terenu katastrofy

- zdjęcia i filmy z miejsca katastrofy

- schemat miejsca zdarzenia

Jednak lista dokumentów jest o wiele, wiele dłuższa.

W dalszej części konferencji o „przyczynach katastrofy; roli brzozy i rekonstrukcji upadku samolotu” mówił prof. Wiesław Binienda. Przedstawił on proporcje skrzydła samolotu i „pancernej brzozy”. Zwrócił uwagę, że Tu-154 jest modelem o dosyć mocnych skrzydłach. Z kolei z badań drzewa wynika, że słynna „pancerna brzoza” była chora, przez co cała konstrukcja drzewa była osłabiona.

Z prezentacji prof. Biniendy przy użyciu skrzydła o nawet słabszej konstrukcji niż ta w Tu-154 wynika, że bez trudu przecina ono drzewo. Naukowiec wyjaśnił, że obliczenia były robione dla różnych grubości, ponieważ do tej pory nie wymierzono na miejscu katastrofy grubości materiałów w miejscu kontaktu skrzydła z drzewem. Przy obliczeniach brano też pod uwagę różne kąty natarcia, ponieważ raz pojawiają się opinie, że samolot leciał w dół, a innym razem, że jednak leciał w górę. Aby badania były wiarygodne, przeprowadzono je dla wszystkich możliwych założeń. Nie było żadnego przypadku, w których skrzydło nie przełamałoby drzewa.

Naukowcy omawiali także kwestię nitów w ciele ofiar.

Dla mnie było interesujące, jak ta część nitu może latać wewnątrz samolotu, żeby trafiać w ciała ofiar jak pocisk

– zastanawiał prof. Binienda, a dr Berczyński jeszcze raz podkreślił, że świadczy to o tym, że wewnątrz samolotu musiało panować duże ciśnienie, a na nity działała duża siła rozrywająca.

Żeby nity się rozerwały, musiała działać na nie siła rozrywające, duże ciśnienie wewnętrzne. Na poszycie działały siły rozrywające, których tam nie powinno być. Wyrwane nity świadczą właśnie o działaniu ciśnienia od wewnątrz. Albo można je wyrwać przez poszycie, co jest niezwykle trudne albo trzeba go po prostu rozerwać. Taki właśnie sposób rozerwania nitu znaczy, że było bardzo duże ciśnienie w samolocie

– wyjaśniał dr Berczyński.

Konstrukcja nitów i sposób ich rozerwania świadczą o dużym ciśnieniu wewnętrznym w samolocie. "Nie mówię, że tam była bomba, ale musiało być duże ciśnienie wewnętrzne"

- podkreślił Berczyński.

To nie był jeden rozerwany nit, było ich wiele

– zaznaczył.

Dr Berczyński mówił także o innych katastrofach lotniczych oraz o tym jak postępowano w takich sytuacjach, porównując to do skandalicznego postępowania w przypadku katastrofy smoleńskiej.

dr Kazimierz Nowaczyk mówił z kolei o ukryciu ostatniego alarmu TAWS i innych manipulacjach, m.in. synchronizacją czasów z urządzeń samolotu. dr Nowaczyk pokazał w jak prymitywny sposób komisja Millera ukryła ostatni TAWS na grafice dołączonej do raportu Millera. Mówi też o kompromitującym zachowaniu polskich ekspertów rządowych, którzy w raporcie umieścili zdjęcia rosyjskiego dziennikarza Siergieja Amielina, ściągnięte z Internetu, nie mieli natomiast zdjęć wykonanych tuż po katastrofie.

Dr inż. Grzegorz Szuladziński dowodził zaś, że przyczyną katastrofy były dwa wybuchy w ostatnich sekundach lotu - na skrzydle samolotu i w kadłubie. Zaznaczył, że wskazuje na to m.in. liczba i rozmieszczenie na bardzo dużej przestrzeni drobnych szczątków samolotu i ofiar i wyraźne ślady wybuchu na konstrukcji.

Kadłub samolotu został rozpruty wzdłuż i wywinięty. Główne części kadłuba są wewnątrz puste

– zwrócił uwagę Szuladziński. Jego zdaniem ani wybuch, ani stopniowe zniszczenie kadłuba samolotu w wyniku kontaktu z ziemią nie było możliwe – nie było odpowiedniego odcisku na podłożu.

Co dla takiej wielkiej konstrukcji (jak Tu-154M) może być przeszkodą terenową? Betonowa ściana, nie drzewo. Drzewo może być przeszkodą blisko gruntu, przy uderzeniu na wysokości 5 metrów nie można mówić o przeszkodzie terenowej, przy tej prędkości

– ocenił Szuladziński.

Generalnie zupełnie niezrozumiałe jest dlaczego na konferencji nie pojawili się eksperci Komisji Millera. Można to tłumaczyć tylko faktem, iż musieli się bać kompromitacji i tego, że nie obronią swoich tez.

Maf/DLOS/PAP/Niezalezna.pl


 

 

 

 

 

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych