NASZ WYWIAD. Prof. Zybertowicz o Bondaryku: Tusk pozbył się go w momencie, gdy udało mu się uzyskać kontr-haki i wytworzona została sytuacja pewnej równowagi

Fot. YouTube / "Misja specjalna" TVP
Fot. YouTube / "Misja specjalna" TVP

Z punktu widzenia państwa prawa nie powinien być w ogóle powołany – mówi o dymisji gen. Krzysztofa Bondaryka z funkcji szefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego prof. Andrzej Zybertowicz z Uniwersytetu im. Mikołaja Kopernika w Toruniu, socjolog i ekspert ds. służb specjalnych, były doradca prezydenta Lecha Kaczyńskiego i premiera Jarosława Kaczyńskiego ds. bezpieczeństwa narodowego.

 

wPolityce.pl: - Czy to wiadomość z kręgu kolejnych rozgrywek wewnątrz szerokiego aparatu władzy, która dla przeciętnego Polaka nie ma większego znaczenia, czy też coś, czym zwykły obywatel powinien się przejmować? W końcu traci stanowisko szef najpotężniejszej służby specjalnej i można się zastanawiać, czy z bezpieczeństwem państwa na pewno wszystko jest w porządku?

Prof. Andrzej Zybertowicz: - Jeśli obywatele nie dostrzegają szkodliwości rządów Donalda Tuska, to żadnych dodatkowych powodów do obaw nie ma. ABW za Bondaryka działała kiepsko i bez Bondaryka to się nie zmieni. Wynikało to z braku woli premiera, by służby uczynić sprawnym organizmem.

 

W czym przede wszystkim widać tę niską jakość?

Nieumiejętność stworzenia takiej tarczy kontrwywiadowczej, która jednocześnie pełniłaby funkcje antykorupcyjne w odniesieniu do kapitału zagranicznego. W wielu sprawach ABW nie podejmowała działań ofensywnych i wyprzedzających. To zrozumiałe i zgodne z logiką TuskoKraju – tajne służby, policja, bądź prokuratura sprawnie działające, są niezgodne z interesami obecnego systemu władzy. To wielopiętrowy system klientelistyczny, oparty na niejasnych powiązaniach biznesowo-korupcyjnych. Praworządnie działające ogniwa państwa podcinają korzenie władzy Platformy i PSL – np. ograniczając praktyki nepotystyczne. Zapotrzebowaniem kierownictwa państwa jest więc, by służby, aparat ścigania i wymiar sprawiedliwości były słabe, niemrawe, nie działały według procedur zgodnych z interesem państwa prawa, bo wtedy polityczno-biznesowa klientela koalicji rządzącej może czuć się bezpiecznie. Stąd m.in. dymisja Mariusza Kamińskiego z funkcji szefa CBA.

 

Co zatem takiego stało się w ostatnim czasie, że interes ludzi władzy się zmienił i można – czy raczej trzeba – było Bondaryka odwołać?

Moim zdaniem Donald Tusk dostał Bondaryka od jednego z oligarchów jako wiano, które musiał przyjąć w zamian za poparcie w drodze po władzę. Wiano było przydatne w okresie stabilizacji władzy. Ale wpływowy polityk nie chce mieć pod bokiem zbyt potężnego podwładnego – bo przestaje on być podwładnym. Zbyt silny szef tajnej służby jest niewygodny, bo kumuluje wiedzę hakową i tworzy sieci lojalnych wobec siebie osób. O Bondaryku mówiono, że starał się zbudować największą w Polsce bazę hakową. Sądzę, że Tusk pozbył się go w momencie, gdy udało mu się uzyskać kontr-haki i wytworzona została sytuacja pewnej równowagi. Zapewne obaj mają w rękach instrumenty wystarczające do zaciśnięcia pętli na szyi drugiego, więc raczej nie będą tego robili.

 

W sferze oficjalnej wszystko rozbije się o planowane zmiany w ABW?

Tak, będą zapewne puszczane przecieki o tym, że jakiś element reformy Bondarykowi nie odpowiadał. To moje przypuszczenia, bo nie mam aktualnych informacji z kancelarii premiera i ABW.

 

A były lepsze momenty, by szefa ABW zdymisjonować?

Z punktu widzenia państwa prawa nie powinien być w ogóle powołany. Nie tylko dlatego, iż premier Tusk nie uzyskał wymaganej opinii prezydenta Lecha Kaczyńskiego, ale także ze względu na wcześniejsze biznesowe uwikłania Bondaryka. Od pierwszych dni było też jasne, że powinien być niezwłocznie odwołany – okazało się bowiem, że jest w konflikcie interesów. Niebawem po jego nominacji „Newsweek” informował, że Bondaryk okazał zainteresowanie postępowaniami prowadzonymi wobec jednego z oligarchów, dla którego wcześniej pracował. Jeśli tajna służba rozpracowuje jakiś podmiot gospodarczy jednego z oligarchów i okazuje się, że jego przedstawiciel ma kierować tą służbą, to mamy rażący konflikt interesów. Kolejny konflikt interesów polegał na tym, że Bondaryk pracował dla jednego z operatorów telekomunikacyjnych, podczas gdy ABW ustawowo musi monitorować wszystkich operatorów z tej branży. A zatem osoba związana z jednym z podmiotów uzyskuje wgląd w tajne informacje o konkurencji, co jest niezgodne z zasadami ładu korporacyjnego. Gdyby polski kapitalizm był okrzepły i działał zgodnie z zasadami tzw. corporate governance, to wszyscy pozostali operatorzy natychmiast powinni głośno protestować. Fakt, że tego nie zrobili, pokazuje, jak patologiczny, klientelistyczny mamy kapitalizm. To, że tym wszystkim sprawom media głównego nurtu nie nadały odpowiadającej im rangi jasno pokazuje, że pełnią rolę usługową wobec systemu władzy i wpływów establishmentu III RP.

 

Więcej – Bondaryk już jako szef ABW otrzymywał gigantyczne wynagrodzenie od tego operatora.

Większe od zarobków jako szefa tajnej służby. To kolejny przejaw konfliktu interesów. Dalej – odchodząc z owej firmy podpisał zobowiązanie, że nie będzie ujawniał jej tajemnic. A przecież jako szef Agencji miał obowiązek prześwietlać wszystkie podmioty w sektorze teleinformatycznym pod kątem możliwych zagrożeń. Jak miało się to zobowiązanie do powinności szefa ABW? W zakresie działania Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego jest dbanie o bezpieczeństwo ekonomiczne i teleinformatyczne państwa. Niech pan sobie wyobrazi, że szefem wywiadu zostaje ktoś, kto podpisał zobowiązanie z władzami jakiegoś kraju, że nie będzie przenikał jego tajemnic. Czy taki człowiek mógłby zostać szefem wywiadu?

Co teraz stanie się z Krzysztofem Bondarykiem? Wykorzysta doświadczenie biznesowe?

Jeśli prawdziwa jest informacja, że nie tak dawno zrobił doktorat na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego, prawdopodobnie przyda mu się on do uzyskania synekury w jakiejś organizacji międzynarodowej, np. NATO-wskiej lub unijnej.

 

Może liczyć na wierchuszkę PO w zabieganiu o taką funkcję?

Bez wątpienia. Przez ostatnie pięć lat na pewno wyświadczył wiele przysług i może liczyć na odwdzięczenie się.

 

Na ile dziś jego wiedza – bądź wiedza ludzi z nim powiązanych – może stać się niebezpieczna?

W dużym stopniu. W III RP nikt tak długo jak on nie był szefem tajnej służby. A w latach 1990-1996 był szefem delegatury UOP w Białymstoku, później również wiceministrem spraw wewnętrznych w rządzie Jerzego Buzka. Już wtedy przypisywano mu skłonności do gromadzenia haków. Poza tym nie można wykluczyć, że w okresie kierowania przez niego ABW na bazie zasobów tej instytucji były prowadzone operacje specjalne i powoływano firmy „przykrywkowe”, o których posiada unikalną wiedzę. Wiedzę i kontakty wciąż nadające się do wykorzystania – np. w operacjach gospodarczych.

 

Czyli możemy teraz oczekiwać – po tym przesileniu…

…nie widzę żadnego przesilenia. Jak dotąd rzecz wygląda na „dżentelmeńską” umowę, według której strony nie będą sobie robiły krzywdy.

 

Nie spodziewa się pan żadnego festiwalu przecieków, jakiejś formy gry hakami?

Raczej nie. Gdyby do tego doszło, oznaczałoby to, że jednej ze stron puszczają nerwy. Jako strony postrzegam Bondaryka z jego środowiskiem biznesowo-służbowym oraz grupę współpracowników premiera Tuska z ministrem Jackiem Cichockim.

 

Jak z dzisiejszej perspektywy patrzy pan na operację ABW w sprawie Brunona K. i spektakularny sposób jej przeprowadzenia?

Ta sprawa chyba ułatwiła Tuskowi pozbycie się Bondaryka. Pokazała, że ABW pod jego kierownictwem nie potrafiła prowadzić operacji subtelnie; szyła zbyt grubymi nićmi. Przypomnijmy sobie wystąpienie na konferencji prasowej prokuratora najwyraźniej zaprzyjaźnionego z ABW i zwróćmy uwagę na wady prawne tej operacji. Jeśli prawdziwa jest teza Andrzeja Kowalskiego, iż tego typu operacja specjalna nie mogła być prowadzona bez nadzoru prokuratorskiego, to uczciwe media powinny ją prześwietlić wielokrotnie głębiej niż sprawę gruntową prowadzoną przez CBA. Również takie kwestie jak zaniedbania w ABW przy wyjaśnianiu pewnych okoliczności katastrofy smoleńskiej – np. wady prawne dokumentów wysyłanych w związku z badaniem telefonów ofiar katastrofy – dowodziły, że ta „firma” nie działała dobrze. Być może na tyle kiepsko, że Tuskowi łatwiej było nacisnąć na Bondaryka, by skłonić go do dymisji.

 

Rozmawiał Marek Pyza

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych