NASZ WYWIAD. Red. Paweł Lisicki: Grzegorz Hajdarowicz stał się uczestnikiem walki politycznej i wciągnął "Rzeczpospolitą" w niekończącą się awanturę

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. wPolityce.pl
Fot. wPolityce.pl

wPolityce.pl: Panie redaktorze, kiedy pierwszy raz usłyszeliśmy, że pan Grzegorz Hajdarowicz, właściciel Presspubliki, czyli wydawcy Rz i Uważam Rze, planuje wydać specjalny dodatek, wykonany poza redakcją, w którym będzie głównym autorem, bohaterem i gdzie będzie nauczał o etyce dziennikarskiej, sądziliśmy, że to jakiś kolejny żart. Dziś jednak taki dodatek jest w numerze "Rz". Jak pan to wydarzenie ocenia?

PAWEŁ LISICKI, redaktor naczelny tygodnika "UWAŻAM RZE": Cały dodatek jak też niektóre wcześniejsze wystąpienia wydawcy napawają mnie najwyższym zdumieniem. W dziejach polskiej prasy to wydarzenie absolutnie niekonwencjonalne. Z kilku powodów. Po pierwsze nie jest dla mnie jasna rola Grzegorza Hajdarowicza. Owszem, zdarzało się w historii "Rzeczpospolitej", że jedna osoba łączyła funkcje prezesa wydawnictwa z posadą redaktora naczelnego - tak było w przypadku Dariusza Fikusa i Grzegorza Gaudena - nigdy natomiast wydawca sam nie pisywał komentarzy publicystycznych i nie redagował gazety. Jeśli Grzegorz Hajdarowicz mówi o pilnowaniu zasad to pierwsza rzeczą jaka powinien zrobić byłoby mianowanie siebie redaktorem naczelnym "Rzeczpospolitej" - ma formalnie prawo do tego. Wówczas sytuacja byłaby jasna. Teraz zaś mam wrażenie, że wykorzystuje swoją pozycję do prezentowania swoich poglądów nie ponosząc przecież związanej z tym odpowiedzialności.

Po drugie można mieć na temat polskiego dziennikarstwa zdanie krytyczne. Tym niemniej jeśli ktoś chce odgrywać rolę autorytetu, który ma nauczać innych fachu, to chciałbym wiedzieć jakie są jego dokonania dziennikarskie. Gdzie są ważne teksty publicystyczne, znaczące wywiady, dobrze i z sukcesem redagowane pisma, znaczące artykuły dziennikarskie? Nic mi nie wiadomo o żadnych osiągnięciach wydawcy na tym polu. Oczywiście, w sensie formalnym właściciel może uznać, że nic z tego co wymieniłem - doświadczenie, wiedza, sukcesy - nie są potrzebne, żeby odgrywać rolę nauczyciela zawodu dziennikarskiego, tylko jaka się ma wówczas wiarygodność?

Po trzecie skoro mówimy o zasadach, to dlaczego autorzy tekstów o trotylu w "Rzeczpospolitej" nie zwrócili się z prośbą o komentarz do Tomasza Wróblewskiego i Cezarego Gmyza? A jeśli się zwrócili to gdzie są tego ślady? Tam gdzie występuje istotna różnica zdań dziennikarz winien przytoczyć obie strony sporu, tymczasem cały dodatek został napisany tylko z perspektywy wydawcy. To wbrew wszelkim regułom sztuki dziennikarskiej.

Po czwarte nie rozumiem strategii marketingowej właściciela. Pomysł, żeby być tym, który najgłośniej mówi o błędach swojej firmy - czy to jest gazeta czy cokolwiek innego - wydaje mi się osobliwy. Dziwne, że właściciel nie zadaje sobie prostego pytania o własną wiarygodność. Skoro, jak pisze, w redakcji nie istniał normalny nadzór nad tekstami to dlaczego przez rok o tym nie wiedział? Ataki na Tomasza Wróblewskiego uderzają przecież w Grzegorza Hajdarowicza i przyczyniają się do chaosu. Jeśli "Rzeczpospolita" zrobiła błąd publikując w takiej formie tekst o trotylu, to przecież nie jest w interesie jej właściciela nieustanne samobiczowanie i wyznawanie win.



Czy w pana ocenie, co twierdzi pan Hajdarowicz, dziennikarz rzeczywiście powinien na żądanie wydawcy czy nawet tylko redaktora naczelnego ujawniać źródła informacji?

Stosunki miedzy dziennikarzem a redaktorem oparte są na wzajemnym zaufaniu. Zaufania zaś nie się sformalizować. Przecież rola dziennikarza śledczego polega na tym, że dociera do źródeł, do rozmówców, którzy nie chcą być ujawnieni, bo się boją. Jaki sens miałoby zatem domaganie się od dziennikarza ujawnianie źródeł informacji? Rola dziennikarza przypomina tu trochę rolę księdza spowiednika: tylko maksimum dyskrecji zapewnia dotarcie do informacji. Wydawca, który domagałby się od dziennikarza ujawnienia źródeł faktycznie uniemożliwiałby jakąkolwiek działalność śledczą.


Sytuacja "Uważam Rze" od ponad roku, po zmianie właściciela, jest trudna. Czuć napięcie pomiędzy właścicielem nie ukrywającym przyjaźni z władzą, z nią mającym interesy, a linią pisma. Redakcja w oświadczeniu stwierdziła, że nigdy i w żadnej formie nie próbowano dotąd ingerować w treść redakcyjną. Ale z drugiej strony widać całkowite zaniechanie działań promocyjnych, zastopowanie rozwoju. No i te ostatnie wydarzenia, które kładą się cieniem na wiarygodności wydawcy. Czy nie uważa pan, że środowisko tworzące tygodnik powinno jednak pomyśleć o usamodzielnieniu się?

Podkreślę raz jeszcze: redakcja "Uważam Rze" jest całkowicie samodzielna. Do tej pory wydawca nie próbował w żaden sposób wpływać na publikowane przeze mnie treści. Inną sprawa jest oczywiście kwestia nakładów na rozwój tygodnika - tych spraw bym jednak nie mieszał. Z pewnością ostatnie wydarzenia, a szczególnie ciąg kolejnych oświadczeń wydawcy, stwarzają sytuację nową, wymagającą odpowiedniego reagowania.


I jeszcze pytanie osobiste - nie ma pan poczucia żalu, że ten jeszcze niedawno, w okresie gdy pan kierował "Rzeczpospolitą", duży, rozwijający kolejne, także internetowe, projekty,  silny ekonomicznie ośrodek medialny jest na oczach nas wszystkich po prostu niszczony? I czy nic nie można zrobić by to wszystko zatrzymać? Czy w pana ocenie, generalnie rzecz biorąc,  zachowanie właściciela, niezależnie od oceny tekstu "trotyl na tupolewie", wzmocniło czy osłabiło pozycję gazety?

Z wielkim żalem i rozgoryczeniem patrzę na to, co dzieje się z "Rzeczpospolitą". Rozumiem oczywiście, że po publikacji tekstu o trotylu wydawca stanął przed trudnym problemem. Moim zdaniem byłoby najlepiej gdyby jego działanie ograniczyło się do zmiany redaktora naczelnego i pozostawienia w jego rękach wyjaśniania sprawy. Niestety, Grzegorz Hajdarowicz wybrał inną drogę. Stał się z dnia na dzień uczestnikiem walki politycznej i wciągnął "Rzeczpospolitą" i całe wydawnictwo w niekończącą się awanturę medialną. Kompletnie nie mogę tego zrozumieć.

rozm. gim

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych