Premier Tusk sugeruje, że wysłanie dwóch ministrów do Moskwy było... nadzwyczajnym poświęceniem

PAP/Tomasz Gzell
PAP/Tomasz Gzell

Premier Donald Tusk powiedział w czwartek w Sejmie, że gdyby szukał bezpieczeństwa swoich współpracowników, to nie pojechaliby oni do Moskwy po katastrofie smoleńskiej.

"Gdybym szukał bezpieczeństwa swojego i moich najbliższych współpracowników, to nikt z nich nie byłby w Moskwie, bo nie wynikało to z żadnych jego statutowych obowiązków" - powiedział premier, który zabrał wieczorem głos w Sejmie na zakończenie debaty w sprawie katastrofy smoleńskiej.

"Mieliśmy dość precyzyjne rozeznanie, co należy do jakiej służby. Jeśli wykraczaliśmy poza zakres obowiązków, to dlatego, że przyjęliśmy nie urzędniczą, tylko - patriotyczną, obywatelską, taką polską postawę, że każdy z nas chce zrobić wszystko, byleby tylko pomóc rodzinom w tej trudnej sytuacji" - dodał szef rządu.

Przyznają państwo, że urocze. Premier wypomina Polakom, że jego ekipa "poświęciła się", jadąc do Moskwy.

Przemawiając w Sejmie Tusk uznał też, że Kancelaria Prezydenta za kadencji Lecha Kaczyńskiego wykazywała "nadzwyczajną czujność", jeśli chodzi o "pełną autonomię" w relacjach z rządem w sferze aktywności zagranicznej prezydenta.

"Staram się uświadomić wam, jak nieuczciwe jest wmawianie, że za katastrofę odpowiada Arabski, bo on organizował wizytę prezydenta. Wiecie, że to jest nieprawda" - mówił Tusk.

Ocenił też, że ówczesna minister zdrowia Ewa Kopacz miała prawo formułować wrażenie, że "empatia i gotowość do współpracy ze strony lekarzy rosyjskich i obecność lekarzy polskich była świadectwem tego, że te sprawy są bardzo rzetelnie traktowane".

"Ewentualne pomyłki - proponuję bardzo powściągliwie definiować czyje - nie wykluczają możliwości takiej oceny, szczególnie w pierwszych tygodniach, że ta współpraca była dobrą i że wszyscy starali się swoje obowiązki wykonać jak najlepiej" - dodał szef rządu.

Tusk mówił, że katastrofa taka jak ta, do której doszło w Smoleńsku, powoduje realne zagrożenie, że "szczątki zmarłych są w różnych miejscach".

"Jeśli ktoś sądzi, że wówczas była możliwa do przeprowadzenia operacja taka, że szybko, bezboleśnie, bez dramatów rodzin oddzielimy wszystko w taki sposób, żeby mieć stuprocentową pewność, że każdy szczątek jest idealnie dopasowany i że zrobimy to w kilka dni - uważam, że jest w błędzie" - oświadczył premier.

Jak deklarował, po katastrofie smoleńskiej uważał, że zarówno dla rodzin ofiar, jak i dla Polski
lepiej jest godnie pochować zmarłych, niż "rozpoczynać gigantyczny proces identyfikacyjny".

"Także dzisiaj nie formułowałbym innej oceny. Zajrzyjcie w swoje sumienia - czy wy wówczas oczekiwaliście tego?" - pytał.

Jak dodał przepraszał za ewentualne błędy i "ból, jaki czasami zadaje władza" kierując się własnym przekonaniem i potrzebą serca.

"A nie dlatego, żebym miał pełną wiedzę, że ktoś pomylił trumnę" - dodał.

Tusk zadeklarował też, że nie może przyjąć punktu widzenia, jaki formułowali niektórzy przedstawiciele prawicy, z którego miałoby wynikać, że prace tzw. komisji Millera nie przyniosły efektu w postaci ustalenia przyczyn katastrofy.

"Nie ulega wątpliwości, że komisja Millera to był zespół neutralny politycznie, złożony z fachowców. Staraliśmy się zadbać o maksymalny komfort rozumiany jako polityczną neutralność i ochronę przed jakimikolwiek naciskami wszystkich członków komisji Millera" - powiedział premier.

"Neutralność polityczna" i "fachowość" zespół Millera wykazał zwłaszcza starając się "wrobić" śp. gen. Błasika w rzekome "naciski" na pilotów, wykazując jego obecność w kabinie i rozpoznając "głos" generała.

Jak ocenił, od początku było widać, że polityków PiS nie interesuje dochodzenie do prawdy.

"Jeśli ktoś ma przekonanie, że miejsce miał zamach, a współpracownikiem Putina przy tym zamachu był Tusk, to przecież nie dotrę do niego z żadnymi argumentami" - ocenił.

Tusk mówił też, że nawet jeśli ustalenia komisji Millera brzmią mało atrakcyjnie "dla zacietrzewionych polityków", to dlatego, że komisja nie uległa pokusie, aby "coś, co nie wynika z
faktów" znalazło się w raporcie.

Premier odniósł się też do zarzutów Ludwika Dorna (SP), że Tusk opowiada się za "koncepcją, którą można streścić jednym zdaniem: >>ciszej nad tymi trumnami<<".

"Jeśli sprowadzić to do polaryzacji, że jedni mówią >>ciszej<<, a drudzy >>głośniej<<, to ja jestem zdecydowanym rzecznikiem tego pierwszego podejścia. Ale nie dlatego, żebym miał intencję coś ukryć" - oświadczył szef rządu.

Sil, PAP

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych