Przez lata jak mantrę powtarzano frazę o konieczności wejścia do polityki „młodych”. Oto ludzie bliżej nieokreślonego „młodego pokolenia” mieli zapewnić nową jakość w polskim życiu publicznym. Młodzi się pojawili, a tymczasem my – naiwniacy dyskutujemy o lecących na łeb, na szyję standardach.
I nie chodzi bynajmniej o psioczenie na – często, gęsto – Bogu ducha winną polityczną młodzież (oczywiście jak na warunki polityczne). Po prostu nowe pokolenie nie wniosło żadnego powiewu świeżości. Jest całkowicie bezbarwne i pozbawione polotu. Jedyne, co potrafi, to sprawnie przepychać się w korycie sztywno wyznaczonym przez partyjnych bossów.
Problem ponad podziałami
Celowo nie wskazuję tu szyldów partyjnych. To bez znaczenia. Zjawisko dotyczy praktycznie wszystkich ugrupowań.
Jak w pigułce problem pokazuje sytuacja w Koalicji Obywatelskiej. Po erze Donalda Tuska wyraźnie brakuje polityka, który łączyłby cechy sprawnego partyjnego gracza – typowego przewodniczącego i rasowego frontmana potrafiącego porwać tłumy. Owszem, mamy Borysa Budkę jako szefa, ale widać, że trzymanie w ryzach partyjnych szeregów idzie mu ciężko. Z kolei jako frontman mógłby funkcjonować Rafał Trzaskowski, który ma przecież za sobą świetny wynik w wyborach prezydenckich, ale w jego postawie brakuje zadziorności znamionującej politycznego fightera. Kimś takim był Donald Tusk (forma przeszła, bo raczej trudno w jego europejskiej emeryturze dopatrzeć się dawnego błysku). Zarządzanie partią potrafił łączyć z puszczaniem oka do „normalsów”, a przy tym nie obawiał się konfrontacji. Trzaskowskiemu zdecydowanie łatwiej przypiąć etykietę pana-walkowera, który składa broń nim batalia na dobre przybierze rumieńców.
A czy jest ktoś jeszcze? I tu zaczynają się schody. Wielka partia, mająca doświadczenie w ławach rządowych, nie zdołała wykreować nowych liderów lub też osób, które mogłyby do takiej roli aspirować.
Nie tylko Koalicja Obywatelska
Rzecz nie tyczy się tylko KO. A co z partią rządzącą? Problem jest ten sam. Owszem, są nowe twarze, ale to raczej gadające głowy, które nie mają w oczach błysku lidera. To samo tyczy się PSL-u czy Lewicy. Szefowie wspomnianych partii są bardziej beneficjentami politycznego bezrybia niż pełnokrwistymi liderami.
Młode pokolenie samo redukuje się do roli statystów, w dodatku sięgając po brzydki repertuar poprzednich ekip. Byle tylko utrzymać swój status. Byle być w korycie. Byle nie wyjść poza nurt. Byle powąchać frukta związane z przedsionkiem wielkiej polityki. Nic więcej. Najwyraźniej twarda szkoła lat 80. i 90. jest atutem nie do przeskoczenia dla nowej generacji.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/518375-gdzie-ci-mlodzi-w-polityce-i-nie-pytam-o-statystow?utm_source=feedburner&utm_medium=feed&utm_campaign=Feed%3A+wPolitycepl+%28wPolityce.pl+-+Najnowsze%29