Jednym z podstawowych pól dyskusji, jaką będzie nam wszystkim trzeba odbyć przy okazji walki z pandemią, będzie rozmowa o roli państwa narodowego - także względem unijnej wspólnoty i innych organizacji ponadnarodowych. Trochę już o tym powiedzieliśmy: o roli państwa, o potrzebie politycznego przywództwa, o wyższości szybkości reagowania w chwilach kryzysowych nad długimi, biurokratycznymi procedurami, często okraszonymi nowomową urzędników z Brukseli.
CZYTAJ WIĘCEJ:
Niemniej jednak to tylko podstawowy, niemal intuicyjny poziom analizy. Trzeba zejść przynajmniej na kolejne piętro refleksji, zastanawiając się, czego możemy od UE oczekiwać w chwilach kryzysu. I dlaczego z jednej strony będą to oczekiwania zawsze nierealizowane, a z drugiej jednak konkretne, nad którymi warto pracować - i dziś, i w normalnej polityce, która wróci, daj Boże, za parę tygodni czy miesięcy.
Walka z pandemią koronawirusa pokazała, że UE ma nad sobą sufit, jeśli chodzi o szybkość, sprawczość i skuteczność reakcji. Owszem, kraje członkowskie dostały zielone światło w kwestii przekierowania pieniędzy z innych funduszy, a konkretne zmiany w zakresie transportu czy ograniczenia blokad działania na wspólnym unijnym rynku były realnymi ułatwieniami dla poszczególnych stolic. Kraje członkowskie miały również furtkę - obarczoną niestety wieloma technicznymi i politycznymi problemami - dotyczącą wspólnych zakupów medycznych. Ale chyba wszyscy podskórnie czuliśmy, przynajmniej na poziomie odruchów, że przydałoby się większe wsparcie: bardziej namacalne, na większą skalę niż tylko (albo i aż) rozwiązanie kilku biurokratycznych węzłów.
Odsyłam przy okazji tych refleksji do ciekawej rozmowy, jaką z ministrem Konradem Szymańskim przeprowadził red. Bogumił Łoziński w świątecznym „Gościu Niedzielnym”. Polityk odpowiedzialny za sprawy unijne w naszym rządzie tak diagnozuje całą sytuację i rodzący się problem:
Problemem jest skala tych działań. Przesunięcia budżetowe - bo nie mówimy tu o żadnych nowych pieniądzach - to 37 mld euro w całej UE. (…) To jest arcyparadoks dzisiejszej UE. Na UE nie chcą płacić państwa, które często same siebie uznają za sumienie projektu europejskiego, które nierzadko używają europejskiej retoryki do rozliczania innych - także Polski - z europejskości. Te same państwa dziś mówią, że nawet w obliczu kryzysu nie zapłacą na UE ani centa więcej
— przekonuje Szymański, dodając, że granice europejskiej solidarności po raz kolejny okazały się niezwykle sztywne, gdy w grę zaczęły wchodzić pieniądze.
Byłoby dobrze, gdyby udało nam się przy okazji tego kryzysu pandemicznego urealnić nasze oczekiwania wobec Unii Europejskiej. Z jednej strony to oczywiste - także ze względu na brak kompetencji przekazanych UE w tym zakresie - że Bruksela „nie załatwi” za nas tego problemu. Z drugiej jednak widać dziś wyraźnie, że problem nie dotyczy tylko zapisów traktatowych, ale woli politycznej, jakości przywództwa i skali podejmowanych działań także w tych ramach prawnych, które obowiązują dzisiaj.
Pierwsze, odruchowe reakcje UE na kryzys pokazały, że nie są to działania wystarczające. Sporo było w tym nerwowości, wzajemnych oskarżeń, a czasem i podkładania nóg. Także w zakresie skali działania górę wzięły interesy poszczególnych państw, a nie interes wspólnoty. Niemniej jednak na horyzoncie kolejny, chyba nawet ważniejszy sprawdzian, czyli dyskusje nad nowym budżetem unijnym. Dotychczasowe przeciąganie liny odbywało się w zupełnie innych warunkach, rzeczywistość wręcz krzyczy o swoisty reset tych debat, o spojrzenie na UE - i jako projekt, i jako wszystkie kraje oddzielnie - z nowej perspektywy.
CZYTAJ TAKŻE: Mimo kryzysu w UE spowodowanego koronawirusem, „Północ” dalej nie rozumie „Południa”
Pragmatyczne podejście, o które woła dziś wiele krajów UE, musiałoby oznaczać nowe spojrzenie na pomoc publiczną (i poluzowanie tutaj zasad na dłuższy czas), jak wskazuje Szymański: wzmocnienie Europejskiego Banku Inwestycyjnego, ale i zrewidowanie tak wielkich celów jak polityka klimatyczna. Kryzys wokół koronawirusa musi na nowo poukładać nam priorytety - przynajmniej na najbliższe miesiące, zapewne liczone w latach. Wyzwaniem na dziś jest stymulowanie poszczególnych gospodarek krajów UE, a nie piękne długofalowe projekty. First things first.
Kryzys pandemiczny, który dotknął UE, być może pozwoli nam urealnić oczekiwania wobec projektu UE: i nie chodzi tutaj o zakwestionowanie integracji czy machnięcie ręką na oczywiste dobrodziejstwa, jakie płyną z naszego członkostwa we wspólnocie. Ale o to, że dzisiejsza polityka w UE nie może polegać tylko na przyjmowaniu perspektywy krajów Północy (lub tylko krajów Południa). I że albo UE zechce wskoczyć na kolejny poziom, przyjmując większe ambicje (w tym budżetowe), skupione na pragmatycznych problemach państw członkowskich, albo kraje te w każdej trudniejszej chwili będą zwracać się wyłącznie ku samym sobie.
ZOBACZ TAKŻE MAGAZYN BEZ SPINY:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/495248-kryzys-pandemiczny-moze-urealnic-nasze-spojrzenie-na-ue