Myślę, że warto jeszcze raz wrócić do obszernego wywiadu z Konradem Szymańskim, jaki pojawił się w sobotę na naszym portalu. Warto, bo minister ds. europejskich sygnalizuje w nim przynajmniej kilka ciekawych spraw, które powinny trafić pod szerszą refleksję.
Jednym z głównych wyzwań na nadchodzący rok będzie ostra, nie ma co kryć, dyskusja nad kształtem, wielkością i technicznymi szczegółami (w których najczęściej tkwi ukryty diabeł) unijnego budżetu. Jak wiadomo, dotychczasowe propozycje - ze strony poprzedniej Komisji Europejskiej, jak rownież fińskiej prezydencji - delikatnie mówiąc nie są zadowalające dla Polski i szerzej: naszej części Europy.
To bardzo ważny, a zarazem bardzo namacalny test na skuteczność ekipy premiera Mateusza Morawieckiego. Dobre rozmowy w kuluarach czy wspólny język, jaki szef polskiego rządu szybko łapie z innymi europejskimi przywódcami, powinien się przełożyć na konkrety.
Nam nie zależy na zmianach nastrojów, ale na interesach, konkretach. Chcemy, by nasze postulaty - jak wieloletnie ramy finansowe czy polityka klimatyczna - były lepiej uwzględniane w codziennej pracy
— zwraca uwagę Szymański.
I faktycznie każde kolejne okrążenie dyskusji będzie „sprawdzam” dla premiera, europejskiego zaplecza w KPRM i MSZ, a szerzej dla całego obozu „dobrej zmiany”. I to nie tylko, jeśli chodzi o argumenty oparte o konkretną liczbę wynegocjowanych euro w ramach funduszów i polityk wsparcia. Szturmowanie hasłem „praworządności” wciąż ma bowiem spore echo, a szczegóły ewentualnego mechanizmu łączącego sprawdzanie krajów członkowskich na tym polu (jak to zrobić to chyba najlepsze pytanie…) z pozycją w ramach tworzenia budżetu może być dla Warszawy trudne. Zarazem debata ta stać się może wdzięczną szansą do krytyki ze strony opozycji, tym bardziej, że na horyzoncie widać próby i zamiary, by w Polskę uderzyć właśnie na tym polu.
Swojego czasu jeden z najważniejszych polityków obozu władzy wskazywał w nieoficjalnych dywagacjach, że to jeden ze scenariuszy, który najmocniej uderzyłby w obóz Jarosława Kaczyńskiego:
Niech Pan sobie wyobrazi: mamy środek kampanii wyborczej, a Schetyna wystawia w centrum Warszawy licznik pokazujący na chłodno, że z powodu takiej czy innej ustawy i nastawienia instytucji unijnych tracimy dziennie, powiedzmy, 100 tysięcy euro. I nic z tym nie da się zrobić
— wskazywał mój rozmówca.
Tamten scenariusz nie wypalił, kolejne kampanie minęły w relacjach z unijnymi urzędnikami na poziomie zamrożenia konfliktów, za chwil kilka nie będzie nawet Schetyny w roli szefa Platformy, ale zagrożenie pozostaje. Jeśli nie w wyścigu prezydenckim na wiosnę tego roku, to później. I dlatego także na tym polu skuteczność działań polskiej delegacji w Brukseli może być kluczowa.
Szczerze mówiąc, w tych dyskusjach swoje mogliby wywalczyć politycy opozycji, którzy - tutaj również warto wrócić do tez Szymańskiego - mają świadomość, że różnice między krajami co do poszczególnych interesów to fakty, a nie opinie. I że nie dotyczą one wyłącznie tego, kto nad Wisłą akurat sprawuje władzę, ale raczej aspiracji, ambicji i realnych finansowych aspektów, które musi brać pod uwagę każdy rząd w Polsce. Zwłaszcza w Platformie Obywatelskiej nie brakuje polityków, którzy to rozumieją - od doświadczonych europosłów, przez byłych ministrów do spraw europejskich (dziś w warszawskim ratuszu jako prezydent stolicy), aż po nowego przewodniczącego Europejskiej Partii Ludowej. I nie, nie chodzi o to, by dziś kleić na siłę narrację, w której za ewentualny kiepski finalny projekt budżetu obciążać Trzaskowskiego, Buzka czy Tuska, ale o najniższy wspólny mianownik troski o polską wspólnotę, w której nie wszystko staje się przedmiotem partyjnych naparzanek.
Nie wiem, ile w tym zakresie może zmienić nowy przewodniczący Platformy (stawiam, że niewiele), ale byłoby dobrze, gdyby dyskusje o polskich priorytetach na forum unijnym zostały wyciągnięte z pięknych i okrągłych słów o potrzebie jedności w UE czy straszeniu kartą „czarnego Piotrusia”, jakim ma być dziś Polska w opowieści opozycyjnej.
Jedność w UE nie może być celem samym w sobie. Jest wartością tylko wtedy, gdy wspólne unijne działania choćby na poziomie zadowalającym realizują interesy wszystkich krajów. Wezwania do rozbrojenia i uznania, że będziemy jedynym krajem nieprowadzącym własnej polityki, bo jedność jest najważniejsza, są bezsensowne i nie przyniosą żadnego efektu
— przekonuje Szymański.
Dziś trzymająca się ziemi, a zarazem przynajmniej podstawowych faktów opozycja, powinna zaprezentować ofertę, względnie plan działania czy możliwość wsparcia Polski z pozycji, którą ma dziś największa partia opozycyjna. Plan oparty o konkret, wyliczenia, a nie bajk i drogę na skróty. Czy polityków PO, zwłaszcza tych z realną wiedzą i unijnym backgroundem, stać na taki ruch? Jeśli nie z - górnolotnie mówiąc - troski o interesy kraju, to z cynicznego wyrachowania, które każe dojść do wniosku, że dotychczasowa strategia rezultatów wyborczych nie przynosi.
Jednym z pól takiej konkretnej alternatywnej oferty mogłoby być poletko polityki klimatycznej, która staje się dla UE jednym z największych wyzwań (także jako narzędzie natury finansowej).
Nie podważamy sensu takich działań na forum UE, ale musimy pamiętać o naszej sytuacji wyjściowej i domagać się sprawiedliwego ujęcia tego problemu. Nie może być tak, że Europa Środkowa ma zapłacić dwa razy więcej za transformację energetyczną niż kraje bogatsze. (…) Polska będzie musiała dokonywać olbrzymich inwestycji, włącznie z energetyką, więc te koszty to nie tylko koszty polityki klimatycznej UE, ale także koszty naszych własnych narodowych planów transformacji. Ale są też koszty dodatkowe i tu porozumienie jest zależne od tego, czy ten poziom obciążeń będzie po prostu sprawiedliwy
— wskazuje Szymański.
Nie jest przecież tak, że każda przyjęta przez rząd strategia - oparta o weto, twarde negocjacje czy jeszcze inne ruchy - nie podlega krytyce. Można spierać się długo również o to, czy przyjmowane przez PiS ustawy (w tym czy innym zakresie) nie są, przynajmniej w części, dostarczaniem nieprzychylnym nam w Brukseli urzędnikom kija, którym później można psa uderzyć. Byłoby jednak dobrze, gdybyśmy debatę o kształt polskiej obecności w UE, naszpikowanej przecież setkami tysięcy konkretów, często prawnych i bardzo szczegółowych, zaczęli nie od wielkich haseł o zrywaniu jedności i przyjmowaniu z góry argumentów Paryża i Berlina jako jedynych sprawiedliwych, ale od zdefiniowania bardzo konkretnych interesów naszego kraju.
U progu 2020 roku trudno sobie wyobrazić taką dyskusję, tym bardziej, że przed nami wybory prezydenckie i kampania, która siłą rzeczy jest często ringiem, który uprawnia do uderzeń poniżej pasa, ale już po majowym głosowaniu? Niezależnie od tego, kto przez kolejne pięć lat będzie przebywał w Pałacu Prezydenckim, współpraca na forum unijnym - na jakimś elementarnym poziomie, nie bądźmy przesadnie naiwni - mogłaby być czymś, co powoli można budować. Przynajmniej do następnej kampanii…
Na koniec ciekawa uwaga co do przyszłości chadecji w Europie. Minister Szymański zwraca uwagę, opierając się również na swoich doświadczeniach z czasów europarlamentu, że często udawało się znajdować wspólny język, idący w poprzek konkretnych delegacji czy przynależności do rodzin partyjnych. PiS po wyjściu z UE Wielkiej Brytanii stanie na rozstaju dróg i pytań o własną tożsamość: sojusz oparty o Fidesz i resztki z dawnego EKiR nie wydaje się przesadnie atrakcyjny, nawet jeśli akces zgłoszą do niego inne ugrupowania (tam najczęściej problemem może być ich prorosyjskość). Ale i politycy Platformy w ramach EPP, a także nowy przewodniczący tej partii, mają nad czym myśleć.
To szukanie tożsamości po omacku. Nie ma tam dziś wyraźnego bieguna, który pomógłby zrozumieć, co to znaczy być partią chadecką. Zobaczymy, co przedstawi Tusk, ale widzę tu kluczowy problem. Chadecja daje sobie narzucać język, partnerów i program, skazując się na coraz mniejszą rolę na planszy wpływów unijnych
— przekonuje minister ds. europejskich.
Czy pomysł na język, partnerów i program, ma dziś w unijnej wspólnocie chadecja, nie tylko EPP z Platformą i PSL, ale i bardziej konserwatywne skrzydła europarlamentu, z PiS na czele? Czy powrót do konkretnych zadań i wyzwań, kosztem snucia pięknych snów o wielkim jednolitym unijnym projekcie nie byłby, koniec końców, najlepszy zarówno dla EPP, PiS, jak i samej UE? Łatwych pytań na te odpowiedzi nie ma, ale im szybciej zaczniemy je szukać i próbować wdrażać w życie, tym lepiej na tym wyjdziemy. Jest tylko jeden problem: to nie jest temat, który można podgrzać wyborczo i kampanijnie, a do tego wymaga współpracy idącej ponad codzienne partyjne młócki. I dlatego nie wróżę wielkich sukcesów takim planom. Ale przecież czasem pomarzyć można.
ZOBACZ TAKŻE NOWY ODCINEK MAGAZYNU BEZ SPINY:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/481849-konkret-i-wspolny-mianownik-w-brukseli-zadanie-niewykonalne