Decyzja Grzegorza Schetyny o niekandydowaniu w wyborach na przewodniczącego Platformy Obywatelskiej mówi nam więcej niż tylko to, że sam zainteresowany nie uzyskał wystarczającego (zakulisowego) poparcia wśród szabel partyjnych baronów i struktur. Mało tego, to nie tylko dowód na przekroczony poziom frustracji i niezadowolenia w samej partii i szerzej: w środowiskach opozycyjnych (tak politycznych, jak i medialnych) tworzących i wspierających Koalicję Obywatelską.
Walkower Schetyny to przede wszystkim dowód na to, że pomysł na opozycję totalną osiągnął kompletne, całkowite fiasko. Pierwsze jaskółki były widoczne już w wyborach samorządowych, później europejskich, wreszcie: w jesiennych wyborach parlamentarnych. Po każdych z nich lider największej partii opozycyjnej robił dobrą minę do złej gry, przekonując, że to tylko etap, względnie wypadek przy pracy. Że wystarczy wziąć się w garść, poprawić jakość struktur, zmienić parę nazwisk w sztabie i na zapleczu, a Polacy pokażą ekipie Jarosława Kaczyńskiego czerwoną kartkę. Nie pokazali nawet żółtej.
Sam Schetyna jeszcze całkiem niedawno dywagował, że porażka w majowych wyborach projektu Koalicji Europejskiej będzie dla niego gwoździem do politycznej trumny. Okazało się, że miał rację, niemniej jednak wytrzymał jeszcze kolejne pół roku. Przy okazji upadł kolejny mit dowodzący niezwykłej wręcz skuteczności Schetyny w zakulisowych, gabinetowych gierkach, które pozwalały czyścić partyjne i pozapartyjne przedpole.
Kolejne ucieczki do przodu niewiele dały: Schetyna stawał się coraz większym obciążeniem dla swojego obozu (na co wskazywały też kolejne wskaźniki w badaniach zaufania i popularności), a przy tym nie miał - i jak się dziś okazuje, wciąż nie ma - autorytetu na poziomie Jarosława Kaczyńskiego po prawicowej stronie, co pozwoliło PiS przetrwać burze z kilkuletniego czasu opozycji i kolejnych przegrywanych wyborów. Dziś już wiemy, że Schetyna nie powtórzy scenariusza prezesa PiS, a samą Platformę czekają zasadnicze pytania co do jej przyszłości.
Nazwiska potencjalnych następców Schetyny: od Arłukowicza, przez Budkę i Muchę, na Siemoniaku i Zdrojewskim kończąc (kolejność alfabetyczna) nie przyprawiają o dreszcze. Żaden z wymienionych polityków nie kwestionował w ostatnim czasie kursu przyjętego przez Schetynę w roku 2015; strategii, którą można uprościć do hasła „ulica i zagranica”. Każdy z dzisiejszych kandydatów na mniejszą lub większą skalę dołożył swoje cegiełki do stanu, w którym jest dzisiejsza PO. Stąd trudno oczekiwać jakiegoś jakościowego przełomu, resetu, zmiany dającej Platformie i szerzej - całej opozycji - jakiś głębszy oddech.
Co powiedziawszy, nie wykluczam, że zmiana lidera da szansę największej partii opozycyjnej na pewną korektę dotychczasowego kursu. Nie widzę wielkich politycznych zdolności u żadnego z wymienionych kandydatów na następcę Schetyny, ale pozwoli to przynajmniej na poziomie słów i gestów uwierzyć części wyborców PO, że będzie inaczej. Że zrzucają z sań głównego odpowiedzialnego za kolejne porażki. To oczywiście nie do końca prawdziwe zdanie, niemniej jednak brutalność polityki na tym odcinku jest bezwzględna, co zresztą akurat Schetyna wie bardzo dobrze jako wykonawca kolejnych partyjnych egzekucji w tej czy innej roli.
Grzegorz Schetyna pozwolił Platformie przetrwać (zwłaszcza w regionach), obronił się przed ulicznym tworem Komitetu Obrony Demokracji, później przed Nowoczesną, niemniej jednak nieustannie był twarzą powyborczej (2015) traumy, z której kierowana przez niego partia nie mogła i wciąż nie może się otrząsnąć. Największa partia opozycyjna traciła kolejne wpływy (liczne jednak wciąż utrzymując: vide kilka sejmików wojewódzkich i samorządy wielkich miast), a Schetyna nie potrafił tego pociągnąć. Brak charyzmy, realnego kontaktu z wyborcami, wreszcie słuchu społecznego dobiły jego karierę w roli szefa Platformy. Zarazem nie chciał (nie umiał?) wyszarpać się z oczekiwań serwowanych przez ośrodki z Czerskiej czy Wiertniczej: by było jeszcze ostrzej, z jeszcze większymi słowami, na jeszcze większych emocjach. Kolejne manifestacje wygasały, patos zamieniał się w groteskę, a kolejne wybory potwierdzały, że Polacy nie chcą dziś resetu i powrotu do 2015 roku. Tak, powrotu, bo kolejnym grzechem Schetyny jako przewodniczącego partii była nieumiejętność zaprezentowania alternatywy i wiarygodnej nadziei, że PO jako ugrupowanie wyciągnęło wnioski z tamtej porażki z Andrzejem Dudą i PiS.
Przed nowym szefem Platformy - ktokolwiek by nim nie został - wiele trudnych problemów, z palącym, jakim są wybory prezydenckie, na czele. Przede wszystkim jednak Platforma musiałaby stopniowo zmieniać kurs: i nie chodzi wcale o to, by nagle ich ludzie zaczęli chwalić ekipę Kaczyńskiego czy mrugać okiem w stylu PSL. Twardość opozycji może wyrażać się jednak zupełnie inaczej niż widzieliśmy to dotychczas: nie mam większych nadziei, że Platforma Budki, Arłukowicza czy Siemoniaka potrafi inaczej. Problemem będą też pewne spore wciąż ambicje odchodzącego Schetyny, który chciałby pozostać w grze i mieć wpływ na nowego przewodniczącego: stąd wystawienie byłego ministra obrony narodowej jako swojego kandydata, co zresztą może okazać się w dłuższej perspektywie pocałunkiem śmierci. Siemoniak mówi o potrzebie odzyskania Polski powiatowej, co w krótkiej perspektywie jest czymś nierealnym dla PO, w dłuższej zaś wymagającej o wiele większego zwrotu niż ten deklarowany podczas konferencji prasowej. Ale pewna furtka została uchylona. Na więcej bardziej konkretnych wniosków przyjdzie czas wkrótce.
ZOBACZ TAKŻE MAGAZYN BEZ SPINY:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/480438-walkower-schetyny-to-dowod-na-fiasko-projektu-total-opozycji