Sprawa dymisji wiceministra Łukasza Piebiaka i kolejne odcinki serialu z internetowymi wymianami zdań (czasem oburzających, czasem przypominających rozmowy w ramach Gangu Olsena) sędziów skupionych we frakcjach i grupach zmuszają, by postawić na stole przynajmniej kilka istotnych kwestii. Czas takim podsumowaniom służy tym bardziej, że mamy koniec kadencji, a wnioski na ewentualne cztery lata wydają się być koniecznością, bo i perspektywa przedłużenia mandatu dla dziś rządzących jest więcej niż prawdopodobna.
Po pierwsze, pytanie na kolejne cztery lata musi dotyczyć jakości kadr, jakimi otaczają się najważniejsi politycy Zjednoczonej Prawicy. To dość oczywiste, że wśród tylu ministrów, licznych obszarów zmian i reform, wreszcie - pewnych naturalnych braków, które musiały przynieść lata spędzone w opozycji, nie tak łatwo o personalia, które w stu procentach zagwarantują nie tylko skuteczność wprowadzanych zmian, ale również wysoką jakość trybu ich instalowania (i opakowania).
Nie mam na myśli tylko oczywistych przypadków łamania prawa, pokusy korupcji czy nadużywania władzy - to bolączki każdej, bez wyjątku, ekipy i porównywać można tu jedynie skalę dysfunkcyjnych przypadków i reakcje na zarzucane i ujawniane patologie. Na tym polu PiS - w porównaniu do Platformy i PSL - cały czas trzyma się nieźle. W grę wchodzi też jednak profesjonalizm działania, odporność na stres, umiejętność powstrzymania się od infantylnych tyrad czy aroganckich postaw poza studiem telewizyjnym czy rządowym gmachem. To sprawy o, wydawać by się mogło, mniejszej wadze, ale w końcowym rozrachunku to one są decydujące. Mam wrażenie, że i w tej konkretnej kwestii, którą media żyją od kilku dni, te wątki były kluczowe. Kwestia odpowiedzialności jednego, drugiego czy trzeciego ministra nie powinna więc dotyczyć wyłącznie wiedzy o danej patologii, która rosła pod jego bokiem (choć oczywiście również), ale także tego, czy brak wiedzy nie jest także pewnym wyznacznikiem. I nie chodzi tu tylko o Ministerstwo Sprawiedliwości, to uwaga natury ogólnej, rozwijana za chwilę.
Po drugie, należy podsumować standardy i zapytać o metody stosowane przy wprowadzanych zmianach. Po tych czterech latach można już wywnioskować, czy skuteczniejszymi narzędziami (i na którym polu) były te na poły rewolucyjne, a gdzie działały lepiej próby kooptacji choćby części środowisk, które chce się zmieniać. Instrumenty te nie są widowiskowe, często obarczone częściowymi (miejscami pozornymi) kompromisami, ale w gruncie rzeczy - przynajmniej w niektórych dziedzinach życia publicznego - przynoszą efekty lepsze i bardziej długotrwałe niż „reset” przeprowadzany nierzadko z buta, poprzez napisane na kolanie ustawy. Tym bardziej, że miejsca, w których prężono muskuły, często kończyły się spektakularnymi odwrotami lub przynajmniej cichym ustępowaniem pola.
Standardy prowadzenia życia politycznego nie są - zazwyczaj - czymś, co w znaczący sposób wpływa na wynik wyborczy tej czy innej partii, niemniej jednak wyborcy mają z tyłu głowy i te kwestie. Ale nawet gdyby miało okazać się, że rządzące ugrupowanie ma skórę arcyteflonową, to podstawowym obowiązkiem odpowiedzialnej władzy jest pytanie i o tę dziedzinę prowadzenia polityki. Szybkie przecięcie jednoznacznych kwestii, przynajmniej zamrażanie w przypadku kontrowersyjnych spraw, wreszcie - stanięcie z otwartą przyłbicą na konferencji prasowej musi tu być czymś oczywistym. O ile oczywiście okres czterech, ośmiu, dziesięciu czy szesnastu lat rządów PiS ma być zapamiętany na plus nie tylko pod względem polityki społecznej i troski o wykluczonych, ale także w zakresie codziennych zmagań. To zresztą powinno leżeć w interesie samej ekipy rządzącej. Nikt nie oczekuje polityki w wykonaniu aniołów (powiedzenie o robieniu kiełbasy i polityki będzie zawsze aktualne), niemniej jednak bez elementarnej refleksji na tej płaszczyźnie, trudno będzie ściągnąć cugle, gdy przyjdą czasy trudniejsze. A przyjdą.
Po trzecie, czas będzie też zapytać o tzw. troublemakerów, czyli osób nieskutecznych, przynoszących więcej szkody niż pożytku. Żeby być precyzyjnym - nie chodzi tu o pójście na łatwiznę i ocenę ministrów czy posłów wyłącznie przez pryzmat przydatności medialnej i wizerunkowej. Często zresztą „dobra prasa” nie idzie w parze z oceną wyborców czy realną przydatnością przy zmianie Polski. Przy ocenie tego elementu prowadzenia polityki rządu (i szerzej państwa) zapytać trzeba o umiejętność dotrzymywania słów, terminów, deklaracji, jakość tworzonego prawa, dopinania czasem technicznych szczegółów. To często dyskusje, które nie wychodzą poza wewnętrzne spory, ale to kluczowe dla skuteczności i sprawczości działań.
Nie ma przełamywania imposybilizmów bez sprawnych urzędników, działaczy, ale i polityków. Na jednym z konserwatoriów (u Anny Maziarskiej, wspaniałe były to spotkania, co zaświadczam jako ich uczestnik) - w czasach wszechmocy systemu Tuska - Jarosław Kaczyński dzielił się kiedyś spostrzeżeniami i refleksjami po pierwszej odsłonie rządów PiS (lata 2005-2007). Przyznawał się wtedy do licznych błędów, wskazywał obszary, które zaniedbano, ale największy nacisk położył wówczas na postaci wiceministrów - jako kluczowych, od których zależy trwałość, jakość i sposób wprowadzanych zmian. Prezes PiS żałował wówczas, że lata 05-07 były pod tym względem umiarkowanie udane. Tym razem jest inaczej, co widać doskonale po poszerzanych kadrach (także o młodych lub bardzo młodych ludzi, czasem dalekich od PiS, ale po prostu skutecznych), ale otwarcie furtek skutkuje także pewnymi zagrożeniami. I stąd pytanie o troublemakerów.
Czwarty poziom, o którym wspomnieć wypada z poczucia estetycznej przyzwoitości, to zderzenie szermierki wielkimi hasłami, patetycznymi słowami i powoływaniem się na legendarne postaci (jak „Inka”) z szarością codzienności. Krowa co dużo ryczy, często mleka daje niewiele - tak przyjęto mówić u mnie na wsi i zasadę tę powinni mieć z tyłu głowy i rządzący (nie tylko pierwszej, ale i drugiej, trzeciej, a i czwartej władzy by się to przydało). Historia z przyznawaniem sobie figurek husarzy, z wypisanym cytatem z niezłomnej sanitariuszki („Zachować się jak trzeba”) to zniekształcone w krzywym zwierciadle, i to do granic absurdu, postawy, jakie tępić trzeba w całości i wypalać gorącym żelazem. Jeśli nie z powodów natury moralnej i etycznej, to chociaż pragmatycznej - bo ośmieszenie to chyba najgorszy możliwy efekt wysiłków danej grupy urzędników, sędziów, polityków, dziennikarzy, etc.
Przy podsumowaniu ostatnich czterech lat obóz Prawa i Sprawiedliwości powinien przeprowadzić solidny audyt w przynajmniej kilku wymiarach: solidnie i bez emocji sprawdzić, kto zawiódł, kto przysporzył największej liczby problemów (jak już wspomniałem - rozumianych w wielu kontekstach i na różnych polach), wreszcie - jakie wnioski wyciągnąć, by nie trafić na równię pochyłą, do której dziś PiS jeszcze stosunkowo daleko. Niemniej jednak ewentualna i prawdopodobna druga kadencja będzie okresem o wiele trudniejszym niż mijające cztery lata - pod każdym względem. Inwestycje (i refleksje) poczynione we wszystkich wspomnianych kwestiach już dziś, w czasach względnego spokoju, przyniosą wówczas nieoczekiwany, ale i bardzo pozytywny plon, gdy tak prosto być przestanie.
ZOBACZ TAKŻE MAGAZYN BEZ SPINY:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/460421-kadry-standardy-troublemakerzy-i-wewnetrzny-audyt