Do wyborów pozostały nam równo dwa miesiące. Czas dość krótkiej, wakacyjno-wrześniowej kampanii wyborczej, w której coraz mniej osób spodziewa się (ma nadzieję lub obawia, proszę sobie wybrać) solidnego wiatru zmian, który mógłby przynieść wyborczy reset. PiS zatem te wybory wygra, zapewne nawet zdecydowanie (co jednak nie musi dać samodzielnej większości), a to dość istotnie zmienia podstawowe osie sporu.
Wydawać się może, co zresztą politycy dwóch czołowych obozów będą regularnie podkreślać, że ten polityczny bój o wszystko to w dużej mierze batalia między PiS a Platformą Obywatelską (obecnie jako PO-KO). To oczywiście prawdziwe założenie, ale jedynie na podstawowym poziomie - poparcie dla obu tych obozów jest w miarę stabilne (choć na innym poziomie), a przepływy wyborców znikome. W interesie liderów PiS i PO jest więc dziś podsycać konflikt między tymi ugrupowaniami, ale prawdziwi przeciwnicy są gdzie indziej.
I tak rację ma Ludwik Dorn, który pisze w ostatniej „Polityce” dość oczywisty, ale jednak rzadko pojawiający się argument:
Dla wszystkich partii opozycyjnych przeciwnikiem symbolicznym i nominalnym będzie PiS, natomiast przeciwnikiem realnym - inne partie opozycyjne.
Z perspektywy Grzegorza Schetyny najważniejszym zadaniem na najbliższe tygodnie i lata jest stworzenie takiej konstrukcji w Platformie, która pozwoli mu przetrwać w fotelu szefa partii przegrane wybory, a następnie przygotowywać się do wyborów w roku 2023. Schetyna będzie miał wtedy 60 lat, nie jest to wiek, w którym politycy myślą o emeryturze, a i perspektywa gry o wszystko jawi się jako ciekawsza niż forma koszmarnie trudnej współpracy z SLD, Razem, Wiosną, PSL, Nowoczesną, a być może i Kukizem (bo chyba tylko o takiej większości można marzyć, gdy myśli się o więcej niż 230 mandatach w Sejmie jesienią tego roku).
W tej logice najważniejsze jest wycięcie politycznych rywali: tak się stało z Nowoczesną, niemal to samo udało się zrobić z PSL (a kto wie, czy jesienne wybory nie będą potwierdzeniem, że tak się właśnie stało), tak też próbowano zamrozić lewicę. I stąd przejęcie inicjatywy Barbary Nowackiej i presja na Włodzimierzu Czarzastym. Stąd głuche milczenie liderów Platformy na prośby lewicy o wspólne listy do Senatu. Schetynie podział senackiego tortu z Czarzastym i Kosiniakiem-Kamyszem jawi się zapewne jako oderwane od realiów fantasmagorie. Wystarczy, że lider PO okroił swój tort wpływów o kilka miejsc w europarlamencie, dlaczego miałby to robić i w Senacie? Za pasem ważniejsze wybory - o przedłużenie przywództwa w samej Platformie i tam każdy senator, który mandat zawdzięcza Schetynie (a nie Czarzastemu, ludowcom czy komukolwiek innemu) może okazać się bezcenny. Wszystko to (a także wykonywany od lat skręt w lewo samej Platformy) składa się na scenariusz, w którym głównym rywalem Schetyny i całej Koalicji Obywatelskiej nie jest wcale PiS, ale lista lewicy. Jeszcze inna rzecz, że w samej lewicy wydaje się, że rozgrywającym (i to swoich partnerów) staje się Włodzimierz Czarzasty, co widać choćby na przykładzie walki o rejestrację skrótu innego niż SLD. Swoje robi tutaj monsieur d’Hondt ze swoją metodą przełożenia wyborczych procentów na mandaty (i promocji większych ugrupowań).
Ale i po prawej stronie nic nie jest takie oczywiste, jak mogłoby się to wydawać. Prawo i Sprawiedliwość dominuje w sondażach, spodziewać się można również przepływu części wyborców (i oczywiście działaczy) ze strony Kukiz‘15 po tym, gdy Paweł Kukiz postanowił startować z list Polskiego Stronnictwa Ludowego.
Pozycja wyjściowa jest oczywiście niezła (z ciekawymi perspektywami), niemniej jednak to od wyniku koalicji PSL-K‘15 (zwanej Polską) zależy los skali wygranej PiS. Jeśli ekipa Kukiza i Kosiniaka-Kamysza progu nie przekroczy - a nie jest to takie pewne - kolejne głosy pójdą na polityczne „zmarnowanie”, a premia dla zwycięzcy (PiS) będzie jeszcze większa. W takim scenariuszu można zacząć myśleć o większości 3/5 (pozwalającej odrzucić weto prezydenta) czy nawet konstytucyjnej.
W tle jest oczywiście dość oczywisty spór K‘15-PSL z PiS o wyborców centroprawicy. Ludowcy wciąż mają w terenie niezłe struktury (oparte choćby o OSP, starostwa powiatowe czy urzędy gminne), które nie były w zasadzie wykorzystywane przy wyborach do Parlamentu Europejskiego. Tym razem ma być inaczej (choć oczywiście nie musi), co utrudni Prawu i Sprawiedliwości skuteczną walkę o wyborców Polski powiatowej czy gminne. Inna rzecz, że ten bój w dużej mierze już się odbył, a ludowcy starają się tu wyłącznie o minimalizowanie strat po eurowyborach.
Deklaracje to zatem tylko jeden poziom tej kampanii, niemniej jednak to w bataliach Platformy z Lewicą i PiS z PSL-K‘15 tkwić będą decydują szczegóły przy tworzeniu układanki po październikowych wyborach. Jeszcze inna rzecz, że największym dziś rywalom (w obu przypadkach) najłatwiej będzie o koalicję i sojusze po wyborach, ale to dość oczywisty paradoks naszej polityki. Skala „zmarnowanych” głosów (na ruchy i ugrupowania, które nie dostaną się do Sejmu) plus przepływy na linii PO-Lewica i PiS-Koalicja Polska mogą okazać się kluczowymi czynnikami, które dzisiejszego stolika politycznego zapewne nie wywrócą, ale skorygować układ sił przy tym stole już mogą.
ZOBACZ TAKŻE MAGAZYN BEZ SPINY:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/459085-glowna-os-sporu-tej-kampanii-jest-inna-niz-moze-sie-wydawac