Włodzimierz Czarzasty, mistrz politycznych warcabów ( specjalnie nie piszę szachów, bo jest to gra zbyt skomplikowana jak na te partyjne podchody) zmierza do wyeliminowania konkurencji na lewej stronie sceny politycznej, choć dziś trudno powiedzieć, gdzie się ona znajduje, bowiem podział na lewicę i prawicę dawno już należało schować do lamusa.
Czy Zandberg i Biedroń już żałują, że dali się uwieść opowieściom o zjednoczonym froncie trzech partii, które zdobędą kilkunastoprocentowy wynik w wyborach parlamentarnych i być może razem z Koalicją Obywatelską będą rządzić?
Robert Biedroń pewnie nie, bo już dawno postawił krzyżyk na swojej partii, która zapewniła mu intratną posadę w Brukseli, z której to, pomimo żarliwych zapewnień przed wyborami do PE, nie zamierza zrezygnować. Teraz musi tylko załatwić parę parlamentarnych posad dla swoich bliskich i projekt „Wiosna” będzie można uznać za zamknięty. Adrian Zandberg, który wydaje się jednym z niewielu naprawdę ideowych polityków tzw. lewicy być może ciągle ma nadzieję, że swoją partię uratuje, ale obawiam się, że skończy tak jak Nowoczesna – jako przystawka pożerana przez silniejszego.
Dlaczego zatem zgodzili się na układ, który w każdym z dwóch wariantów - pójścia do wyborów parlamentarnych jako komitet wyborczy „Lewica” (jeśli sąd uzna zmiany w statucie SLD za zgodne z prawem) czy też startu z listy komitetu SLD pozbawia ich subwencji, a tym samym skazuje praktycznie oba ugrupowania na konieczność wygaszenia partyjnej działalności? Niestety, bez pieniędzy partie nie mają szans na przetrwanie. Zandberg cztery lata jakoś dawał sobie radę dzięki subwencji, ale mało prawdopodobne, aby startując samodzielnie, przy utrzymującym się od kilku miesięcy poparciu poniżej trzech procent, partii Razem znowu udało się przekroczyć próg pozwalający na przetrwanie następnej kadencji. Biedroń, choć notowania ma znacznie lepsze i pewnie Wiosna dostałaby wyborach więcej niż 5 proc., nie zdążył, a chyba mu się i za bardzo nie chciało, zbudować w ciągu pół roku takich struktur w terenie, które dawałyby choć cień pewności, iż uda się w krótkim czasie zebrać 105 tysięcy podpisów w 21 okręgach. Poza tym najwierniejsi i najbardziej pracowici wolontariusze, którym Wiosna zawdzięcza wprowadzenie swoich trzech kandydatów do europarlamentu, rozgoryczeni stylem zarządzania partią i nepotyzmem przy układaniu list wyborczych odeszli, albo szukając innego miejsca dalszej działalności polityczne, albo się z niej w ogóle wycofując.
Czarzasty ma etatowy, szeroko rozbudowany aparat partyjny (choć do czasów świetności SLD nie ma co nawet porównywać), ma trochę pieniędzy z subwencji i by może nawet udałoby się tym razem samodzielnie startując pokonać próg wyborczy, ale uznał, że misja zjednoczenia lewicy pod sztandarami Sojuszu może i warta jest mszy. Raz już co prawda zjednoczona lewica starowała w koalicji, ale próg ośmiu procent okazał się nie do przeskoczenia i tym samym po raz pierwszy od 1989 roku reprezentantów Sojuszu i jego koalicjantów w Sejmie zabrakło. Ten nieszczęsny próg ośmiu procent wisi jak miecz Damoklesa nad głową Czarzastego i dlatego, choć Zandberg twierdzi, że blok trzech tenorów ma kilkunastoprocentowe poparcie, za nic szef SLD na komitet koalicyjny trzech partii nie chciał się zgodzić ( wtedy pieniądze zostałyby podzielone między trzy partie, w proporcjach ustalonych w zawartej wcześniej umowie koalicyjnej). Z kolei ani Zandberg, ani Biedroń pod sztandarem SLD do wyborów pójść nie chcą, więc wymyślono (choć pewna jestem, że spiritus movens tej koncepcji był jeden), że Sojusz zmieni zapisany w statucie skrót swojej nazwy „SLD” na „Lewica”, a wtedy obaj panowie będą mieli czyste ręce i unikną oskarżeń o wasalizm. Konwencja SLD to zatwierdziła i skierowano wniosek do sądu o zmianę w rejestrze partii. Tylko że tutaj zaczynają się schody.
Po pierwsze sąd może uwzględnić skargę Jacka Zdrojewskiego, przewodniczącego „Polskiej Lewicy”, który powołując się na art. 11 pkt. 5. Ustawy o partiach politycznych, stwierdzający, iż „nazwa, skrót nazwy i symbol graficzny partii politycznej powinny odróżniać się wyraźnie od nazw, skrótów nazw i symboli graficznych partii już istniejących” argumentuje, iż skrót „Lewica” w sposób oczywisty nie odróżnia się od nazwy już zarejestrowanej „Polska Lewica”.
Sąd może także uznać, że słowo ”lewica” nie jest żadnym skrótem, bowiem z definicji wynika, że skrót to „skrócony zapis wyrazu lub wyrażenia, zbudowany z jednej lub kilku liter”. SLD jest niewątpliwie skrótem, ale „lewica”?
Zatem jeżeli SLD nie zdoła do 24 sierpnia uzyskać zmiany skrótu ( a także i logo!) i dostać wyciągu z ewidencji partii politycznych, tak by komitet wyborczy „Lewica” w PKW , nici z pomysłu ominięcia ośmiu procent takim manewrem. Cóż wtedy pozostaje? Ano Zandberg I Biedroń będą musieli oddać swoje partie w jasyr SLD i iść do wyborów pod jego sztandarami.
Ale i w jednym i drugim przypadku ani jednego grosza z subwencji, (jeśli zostanie przekroczone choćby 3 procent), nie uświadczą. Wszystko dostanie SLD. Pytanie, zadane rzeczniczce Sojuszu czy istnieje możliwość po wyborach stworzenia jednej partii z SLD, Wiosny i Razem pozostało bez odpowiedzi, ale mam jakieś niejasne przeczucie, że ktoś sobie wymyślił, że wtedy i powyborcza kasa może być wspólna. Nic z tego, trzeba partie zlikwidować i powołać nową, a wtedy subwencja przepada.
„Tak czy owak, Zenon Nowak”, czyli Włodzimierz Czarzasty górą. W końcu, jak udało mu się ograć tak wytrawnego polityka, jak Schetyna, zabawa z dwoma politycznymi młodzieńcami była istną igraszką.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/458488-najpierw-ogral-schetyne-teraz-dwoch-tenorow