Z kilkudniowym opóźnieniem przeczytałem wieloszpaltowy, opublikowany przez „Gazetę Wyborczą” wywiad z Gerardem Birgfellnerem zatytułowany „Żałuję, że zaufałem Kaczyńskiemu”. Warto było. Bo choć wywiadujący dziennikarze (Iwona Szpala i Wojciech Czuchnowski) bardzo się starają uspójnić i uwiarygodnić przekaż austriackiego biznesmena, to w paru punktach jego relacja po prostu zgrzyta.
Jest też sporo zabawnych wątków, np. gdy Birgfellner opisuje swoje zawodowe sukcesy, wskazując na pierwszym miejscu, jako swoje „najsłynniejsze dziecko”, „największy outlet w Europie w Perndorf w Austrii”. Zapewne takich „największych outletów w Europie” jest na kontynencie całkiem sporo, no i należałoby wyjaśnić czytelnikom, że „outlet” to po prostu fabryczne sklepy, zazwyczaj umieszczone w dość prostych hangarach gdzieś na pustkowiu, więc skala nie jest tu żadnym argumentem. W sumie osiągnięcia jak osiągnięcia, może i pozwalały na dostatnie życie, ale na pewno nie jest to dorobek który usprawiedliwiałby sławę „wielkiego dewelopera”, która - z tego co słychać - poprzedzała w Polsce osobę Austriaka.
Najwięcej wątpliwości wzbudza jednak relacja biznesmena dotycząca wręczenia słynnej koperty księdzu Sawiczowi. Otóż mówi on tak:
W końcu, w lutym 2018 roku, zadzwoniła pani Basia z informacją, że ksiądz przyjeżdża i mam przywieźć pieniądze z banku. Poszedłem do banku wybrać 50 tys., więcej nie miałem. (…) Pieniądze włożyli mi do dużej koperty.
Dalej jest opowieść jak to zawiózł kopertę na Nowogrodzką.
Pomijając wszystkie inne konteksty tej sprawy, warto zwrócić uwagę na twierdzenie Birgfellnera, że „zadzwoniła pani Basia z informacją, że ksiądz przyjeżdża i mam przywieźć pieniądze z banku”. Dlaczego? Bo jest to twierdzenie tak mocno kuriozalne, tak groteskowe, że wprost kompromituje relację biznesmena. To jest po prostu sytuacja, można sądzić, wymyślona. Bo gdyby Jarosław Kaczyński i jego otoczenie działali w ten sposób, że dzwonią i proszą o realizację tak politycznie niebezpiecznej misji, to dawno już wypadliby z polityki.
Wyobrażacie sobie to państwo? Telefon z prośbą o „przywiezienie pieniędzy z banku” - w epoce łatwo dostępnych podsłuchów, w epoce, w której pewnie połowa telefonów ma aplikację automatycznie nagrywającą wszystkie rozmowy? Gdyby z Nowogrodzkiej szły za pomocą telefonów tak bezpośrednie polecenia, to PiS-u dawno by już nie było. Bo przecież w historii partii nie brakuje dramatycznych rozstań, rozłamów, przejścia na drugą stronę. Gdyby centrala PiS działała w sposób tak bezceremonialny i bezpośredni, szybko sprowadziłaby na siebie katastrofę.
To wszystko oczywiście przy założeniu, że tego typu operacja z kopertą rzeczywiście była możliwa. Bo tu zdrowy rozsądek także podpowiada, że osoba bardzo wpływowa ma inne sposoby załatwiania tak drażliwych spraw niż staroświeckie, jakże ryzykowne koperty.
Wątpliwych wątków w wywiadzie Birgfellnera jest więcej; np. twierdzi on, że to Jarosław Kaczyński wskazał bank PeKaO SA, ponieważ - jak sugeruje - to jego ulubiony bank. Tymczasem z tego, co wiemy z relacji drugiej strony jasno wynika, że to Austriak miał znaleźć zagraniczne finansowanie inwestycji, właśnie po to, by wyjść poza krajowy kontekst polityczny. Okazało się jednak, że nie jest w stanie tego zrobić, a jego rzekome kontakty były więcej niż przereklamowane.
„Wyborcza” ciągnie wątek taśm Birgfellenera, choć już sama wie, że to sprawa, która nie przyniesie politycznego przełomu. Z perspektywy obozu rządzącego to już nie tylko nie szkodzi, ale niesie ze sobą wręcz pewne pozytywne efekty. Medialne ośrodki opozycji mruczą swoją coraz mniej czytelną opowieść, a rząd głośno mówi do Polaków o swoich propozycjach socjalnych. Jeśli sytuacja się nie zmieni, wynik wyborów wydaje się przesądzony.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/441270-relacja-birgfellnera-w-jednym-punkcie-jest-wrecz-groteskowa