O tym, jak trudne, gorzkie i pełne nieufności są relacje między politykami ugrupowań tworzących Koalicję Europejską, mówi się w kuluarach sejmowych nie od dziś. Rozczarowanie w szeregach ludowców, poczucie „konsumowania przystawek” w SLD czy Nowoczesnej, wrzenie w Platformie wywołane koniecznością przesunięcia się działaczy na listach - to tylko kilka z przykładów nieporozumień. Gdy Joanna Scheuring-Wielgus mówi wprost o tym, że „Schetyna złapał innych za mordę”, można to zrzucić na karb jej prywatnych pretensji i żali. Gdy Marek Sawicki jasno stwierdza, że jesienią PSL powinno pójść samodzielnie, można mówić o poczuciu zepchnięcia na boczny tor we własnej partii. Ale wszystkich głosów lekceważyć i bagatelizować nie można.
Oddajmy dla przykładu głos Andrzejowi Stankiewiczowi - publicyście dalekiego przecież PiS - który na łamach ostatniego „Tygodnika Powszechnego” ocenił stan napięcia w Koalicji Europejskiej w następujący sposób (przepraszam za ten nieco przydługi cytat):
Ci, którzy są zdeklarowanymi przeciwnikami PiS i z utęsknieniem czekali na zjednoczenie opozycji, mogą się czuć rozczarowani. Po powstaniu Koalicji Europejskiej w partiach ją tworzących nie ma entuzjazmu. Chodzi nie tylko o to, że politycy bywają obłudni - przez lata liderzy opozycji publicznie deklarowali potrzebę stworzenia dużej, antypisowskiej formacji, a jak przyszło co do czego, to zajęli się brutalną wojną o własne interesy.
Świeżo upieczona formacja ma inny jeszcze problem - paraliżujący ją strach liderów. Szef PSL Władysław Kosiniak-Kamysz boi się, że jeśli nie zdobędzie co najmniej trzech europoselskich mandatów (dziś PSL ma cztery), to ludowi seniorzy w stylu Waldemara Pawlaka czy Marka Sawickiego się go pozbędą. Z kolei Schetyna boi się, że PSL pójdzie do wyborów sejmowych bez niego - co już dziś sugeruje Kosiniak-Kamysz - a to utrudni wygraną z PiS. A jeśli Schetyna przegra z PiS, trudno mu będzie obronić przywództwo w partii. Biorąc pod uwagę obecne nastroje w Platformie, jedno można powiedzieć ponad wszelką wątpliwość: ludzie Tuska nie będą go żałować
— pisze Stankiewicz.
Obłuda i strach to z jednej strony kiepski wyznacznik na przyszłość dla sojuszu montowanego przez Grzegorza Schetynę, z drugiej jednak jedne z najlepszych spoiw, które odpowiednio wykorzystane mogą utrzymać koalicję dłużej niż deklaracje programowe czy rozdział stołków. Jedno jest pewne - entuzjazm to coś, co pojawia się w szeregach KE jako jeden z ostatnich aspektów. I choćby przyszło tysiąc słownych atletów jak Jarosław Kurski, zalewających opinię publiczną hektolitrami patosu i wielkich słów o powtórce z roku 1989, to nie odwrócą tego stanu rzeczy.
Na pewne pocieszenie dla Schetyny przyznać trzeba, że i w obozie Zjednoczonej Prawicy nie widać wielkiego entuzjazmu. Programowa „piątka” ogłoszona przez Jarosława Kaczyńskiego miała być czymś, co w znaczącym stopniu wpłynie na kampanię wyborczą - poniekąd tak się stało, sondaże poparcia dla rozszerzenia 500+ czy trzynastej emerytury są w oczywisty sposób popierane przez Polaków. Dynamika naszej debaty publicznej jest jednak tak duża, że nawet tak realnie wielkie sprawy odkładają się w poparciu z umiarkowanym efektem. Oczywiście temat ten ma potencjalną siłę rażenia o wiele większą, choćby w momencie transferu gotówki na konta wyborców, ale wydaje się, że od uderzenia na taką skalę oczekiwano piorunującej siły, a jest - tylko albo aż - duża.
Równolegle otwierają się jednak furtki z innymi problemami, a rządzący, co jest oczywistością, stają się zakładnikami własnego sukcesu, własnej opowieści o sukcesie. To naturalne, że po zapowiedziach tak dużych transferów pieniędzy, nauczyciele czy niepełnosprawni otrzymali kolejny sygnał, co tylko wzmocni ich determinację. Do tego coraz głośniej stawiane jest pytanie o to, czy na te wszystkie projekty po prostu nas stać: ściągalności VAT nie będzie się dało podkręcać w nieskończoność, a chłodne przyjęcie pomysłów przez minister Czerwińską tylko dorzuca znaków zapytania. Rozmawialiśmy o tym w ciekawy sposób na antenie telewizji wPolsce.pl. Dla zainteresowanych - zapis poniżej.
Skoro trudno wykrzesać pozytywne emocje, sztaby stawiają na mobilizację swoich wyborców przez wytykanie palcem przeciwników. Stąd spoty o „dwóch twarzach Kaczyńskiego” czy klipy przypominające wzajemnie sprzeczne wypowiedzi polityków PO na temat 500+. Delikatnie mówiąc umiarkowanie dotyczące wyborów europejskich, ale jednak utrzymujące temperaturę sporu w kraju na poziomie wystarczającym, no i przede wszystkim - motywujące tych, którzy w majowych wyborach widzą niemal wyłącznie rywalizację o kilkadziesiąt tysięcy miesięcznej pensji z Brukseli. Nie ma się co zżymać, że tak to działa - to naturalny proces, przetrenowany i sprawdzany przez lata i kolejne kampanie.
Oba największe bloki grają więc dziś na pewnego rodzaju przeczekanie, nie wychylając się zanadto, nie ryzykując zbyt wiele - pozwoli to zapewne dowieźć do majowych wyborów remis ze wskazaniem (stawiam, że na stronę PiS) i trochę jak przy wyborach samorządowych odtrąbić sukces niemal wszystkim uczestnikom tych wyborów. A później? A później to się zobaczy: czy frekwencja faktycznie będzie wyższa niż zazwyczaj (i jak to się przełoży na wynik), czy Kukiz‘15 i Wiosna są w stanie ugrać coś więcej niż otarcie się o próg wyborczy, czy presja na PSL, by nie szli jesienią samodzielnie będzie udana, czy w PiS wytrzymają napięcie i utrzymają dzisiejszy, stonowany kurs, który Jarosław Kaczyński określił „odrzuceniem zasady >>co w sercu, to na języku<<, bo ona czasem bardzo w polityce przeszkadza”.
Decydująca rozgrywka rozpocznie się więc najpewniej tuż po wakacjach, co nie znaczy, że i dzisiejsze błędy, sukcesy czy wpadki nie będą mieć na nią wpływu. Trochę jak w futbolu; nawet jeśli gra na 0:0 przeciąga się długie minuty, gol czasem wpada i otwiera mecz. Najwyżej spotkanie rozstrzygną niuanse, szczegóły, a może i przypadek - jak w rzutach karnych.
Zobacz także magazyn Bez Spiny:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/440222-na-dwa-miesiace-przed-wyborami-do-pe-mamy-gre-na-00