Po „polexitowym” grillowaniu Prawa i Sprawiedliwości, teraz postanowiono użyć tego młota przeciw Pawłowi Kukizowi. Musi to być widać młot skuteczny, bo polityk, który dużo ostrzejsze zarzuty zostawia zwykle bez komentarza, tym razem postanowił zabrać głos.
CZYTAJ WIĘCEJ: TYLKO U NAS. Kukiz odpowiada „Newsweekowi”: Absolutnie żadnego polexitu. Dla mnie postulat wyjścia z Unii to hardcore
Pamiętam dzień, gdy pierwszy raz, niedługo po brytyjskim referendum Brexitowym w 2016 roku, zobaczyłem to hasło na tzw. pasku jednej z mainstreamowych telewizji. Sądziłem, że coś ważnego, jakaś deklaracja czy wydarzenie polityczne, musiało mi umknąć. Zacząłem sprawdzać. Ale nie, nic się nie wydarzyło, rządząca formacja nie zmieniła programu, nikt niczego nie ogłosił. Wkrótce stało się jasne, skąd to się wzięło: powstało w jednym z licznych sztabów obozu III RP zajmujących się polityczną technologią, następnie zostało przekazane do realizacji maszynie propagandowej.
Trzeba przyznać, że kłamstwo to pomyślane jest sprawnie.
Po pierwsze, bo wielu Polaków ma do Unii liczne zastrzeżenia i chciałoby, by była nieco inna (na przykład nie tak antychrześcijańska), ale malutki tylko margines chciałoby jej rozpady czy wyjścia z niej. Hasło uderza więc w czułą społecznie strunę.
Po drugie, bo paraliżuje obóz konserwatywny w otwartym mówieniu o patologiach unijnych, na przykład zrównywaniu interesu politycznego frakcji liberalnych i lewicowych z interesem samej Unii. Niejako kradnie zatem wspólnotową własność na rzecz jednego tylko środowiska.
Po trzecie, bo na rzecz opozycji i na rzecz tej tezy świadomie i uparcie pracują Komisja Europejska i pan Donald Tusk, mnożący konflikty, traktujący demokratycznie wybrany polski rząd w sposób nieuczciwy.
Po czwarte, bo przy takim układzie medialnym jakim mamy sama rozmowa o rzekomym „Polexicie” niesie obozowi rządzącemu straty. Stąd tak uparte forsowanie tej bzdury - bo w oczach opinii publicznej nawet najlepsze argumenty obalające tezę o planowaniu wyjścia stają się potwierdzeniem, że coś jest na rzeczy.
Słowem - zaklęty krąg.
A jednak PiS i okolice chyba zdołały się z tej pułapki wymknąć z niewielkimi stosunkowo stratami. Jednoznacznie proeuropejski (choć nie liberalny) język jaki przyjęto, wskazywanie iż w całej Europie wielu domaga się reformy wspólnoty, wystawienie w pierwszym szeregu medialnym polityków nowoczesnych, znających świat, zmniejszyło prawdopodobieństwo uznania przez Polaków tej tezy za prawdopodobną.
Ale jeśli ktoś myśli, że to koniec tematu, myli się. Opozycja tak zasmakowała w łatwych „polexitowych” punktach, że teraz głosi tezę zmodyfikowaną: owszem - dowodzą jej politycy - może i PiS nie chce „Polexitu”, ale jego działania obiektywnie do niego prowadzą. Dokładnie tak, jak nie chciał Brexitu premier David Cameron, ale zorganizował referendum, które taki wynik dało.
Problem w tym, że w Wielkiej Brytanii było odwrotnie. Premier Cameron szukał politycznego wzmocnienia w odróżnieniu się od krytyków Unii i dlatego zgodził się na to głosowanie. W tym sensie przypomina on raczej naszego rodzimego Grzegorza Schetynę, który w poszukiwaniu mocy kilka miesięcy temu, jako jedyny polski polityk, poważnie rzucił hasło zorganizowania referendum w sprawie obecności Polski w Unii.
Ale to oczywiście dla opozycji nie ma znaczenia.
Trzeba zatem powiedzieć otwarcie: hasło „Polexitu” to hucpa, a każdy kto w tym bierze udział, macza palce w intelektualnym szalbierstwie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/436540-zarzut-rzekomego-polexitu-to-intelektualne-szalbierstwo