Zaproszenie premiera Mateusza Morawieckiego skierowane do liderów ugrupowań opozycyjnych to jeden z kolejnych gestów, jakie szef rządu wykonał po tragedii w Gdańsku. Mieliśmy wysłany po żonę Pawła Adamowicza rządowy samolot, potrzebny gest w sprawie nominacji komisarza (wyznaczenie Aleksandry Dulkiewicz, a nie „własnego” urzędnika), dobrą współpracę na linii KPRM-gdański samorząd (co potwierdziła wspomniana Dulkiewicz) zaproszeniedzaproszenie do katedry,wreszcie - tu już polityczna decyzja partii - oddanie marcowych wyborów w Gdańsku.
Czy można było więcej, lepiej? Być może, zawsze można rękę jeszcze mocniej wyciągnąć, zrobić jeszcze jeden pozytywny gest, sam pisałem choćby o powrocie do idei pakietu demokratycznego (to wciąż można i trzeba zrobić!). Jeśli jednak spojrzymy na chłodno, to trudno o inny wniosek niż ten: ta licytacja zapewne trwałaby w nieskończoność, a żaden gest nie zostałby doceniony: po dymisji prezesa TVP padłyby pytania o prowadzących, po nich o niektórych posłów i ministrów, wreszcie - co celnie wytknął Marek Pyza na przykładzie prof. Staniszkis - domaganie się odejścia z polityki Jarosława Kaczyńskiego. W zasadzie chodzi po prostu o oddanie władzy walkowerem, najlepiej po wcześniejszym przyznaniu się do win, słabości i wzięciu na siebie stu procent odpowiedzialności za zbyt gorącą atmosferę. To oczywiście niewykonalne.
Myślę, że przy odrobinie dobrej woli można byłoby docenić te kilka gestów i sygnałów wysłanych przez obóz Zjednoczonej Prawicy, z premierem na czele. Dobrej woli jednak nie ma z prostej przyczyny - z uwagi na strach przed reakcją własnych wyborców, którzy byliby zdezorientowani takimi ruchami (podobnie jak zbyt daleko idące gesty PiS przez część zwolenników tej partii byłyby niezrozumiałe). W ciekawej rozmowie z „Tygodnikiem Powszechnym” Krzysztof Mazur definiuje ten klincz w ciekawy sposób:
Zamiast politycznych gestów (…) mamy polityczny patostreaming. To dość świeże zjawisko ze świata internetu. Polega na tym, że ludzie robią w internecie rzeczy głupie, oburzające i prowokujące. (…) Większość oglądających ogląda to właśnie dlatego, że łapie przynętę. Oglądając mówią, że widzą, jakie głupie i prowokujące rzeczy oni robią. I potem jest 1,45 mln odsłon tego filmiku. Co z kolei daje youtuberom od patostreamingu motywację, w tym również bardzo konkretną, finansową, by robić kolejne filmiki. Dla mnie patostreaming już jakiś czas temu stał się metaforą dzisiejszej polskiej polityki i publicystyki
— czytamy.
Logika systemu zwyciężyła. Mnie brakuje gestu, który by pokazał, że jest napięcie pomiędzy awatarem a prawdziwym człowiekiem
— dodaje publicysta Klubu Jagiellońskiego w gorzkiej refleksji na reakcje po tym, co stało się w Gdańsku.
W zasadzie nie mam problemu z przyznaniem Mazurowi racji w zakresie definicji patostreamingu. Mówiliśmy o tym, choć innymi słowami, w debacie na antenie telewizji wPolsce.pl (zapis poniżej). Problem dotyczy zresztą nie tylko złych polityków (ich diabolizm bywa przerysowany), ale i mediów, jak i ich odbiorców. Lepiej „klikają się”, oglądają, czytają właśnie „patoyoutuberzy” naszej polityki; oszczędźmy nazwisk, bo nie w tym rzecz, ale jednak warto byłoby to przemyśleć szerzej niż tylko na kanwie reakcji po dramacie w Gdańsku.
Krzysztof nie docenia też innego zjawiska: szukania przez opozycję emocjonalnego momentu przełomowego, który pozwoliłby na głęboki reset na naszej scenie politycznej. Bądźmy szczerzy: przy takim, a nie innym poparciu, na jakie dziś wskazują sondaże możliwe są drobne przesunięcia, korekty ledwie, a nie jakaś rewolucyjna zmiana. To z kolei oznacza, że nawet wielka wspólna lista wyborcza opozycji może, w najlepszym razie, stworzyć kruchą i niestabilną większość, prawdopodobnie przy prezydencie z drugiego obozu. I stąd szukanie emocjonalnego przycisku z napisem „reset”. Tragiczna śmierć Pawła Adamowicza jest, niestety, wykorzystywana do tej gry (podobnie jak kilka wcześniejszych wydarzeń, wystarczy prześledzić publicystykę „Newsweeka” czy TVN), oskarżanie o niemal bezpośrednie zabójstwo polityków PiS czy TVP - również, co nie znaczy, że i oni nie mają nic za uszami, jeśli chodzi o stan debaty i nie należy o tym rozmawiać.
I dlatego gdy prezydent Andrzej Duda niemal natychmiast po pogrzebie mówi o konieczności uderzenia się także we własne piersi, w Faktach TVN kpią z tego, że prezydent wziął - jak co roku - udział w narciarskim maratonie organizowanym na rzecz potrzebujących i niepełnosprawnych. Nawet portale, jak wp.pl, którym prezydent - nawet w ostatnich dniach udziela pojednawczych wywiadów - piszą o „narciarskiej wpadce głowy państwa”.
Nie znam nikogo, kto na uwagę: „Uspokój się!” nie wpadłby w jeszcze większy gniew. I dlatego powtórzę: wyjście z patostreamingu polskiej polityki każdy musi zacząć od siebie: widzowie, czytelnicy, dziennikarze, komentatorzy, politycy - kogo słuchają, co podają dalej, jakimi zapałkami się bawią. A wyciągnięta ręka premiera, któremu zresztą - choć nie bezpośrednio po dramacie w Gdańsku - zdarzało się również przesadzić w wypowiedziach? Cóż, może trzeba zakończyć z wysokiego C, biblijnie: ona musi być wyciągana nie siedem, ale siedemdziesiąt siedem razy.
Zobacz także wywiad z Pawłem Solochem, szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/430793-pmm-znow-wyciaga-reke-wyjscie-z-patostreamingu-polityki
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.